Rozdział 16.

148 17 42
                                    

„Bo Zeus nie cierpi dumnych głów,

A widząc ich wyniosły lot

I złota chrzęst, i pychę słów,

Wypuścił swój piorunny grot

I w zwycięstwa samym progu

Skarcił butę w dumnym wrogu."

Antygona, Sofokles

Olimp był wszystkim tym, czym był świat u jego stóp, tylko piękniejszym, intensywniejszym i surowszym zarazem. Rozciągał się w niedostępnym dla ludzkich oczu miejscu, skryty wśród chmur, otoczony zaklęciami. Drogę do niego znała każda boska istota i nigdy by jej nie zapomniała, tak jak dla każdego śmiertelnika nie sposób było ją zapamiętać. Zawsze jasny, lśniący trudnym do opisania światłem, niezależnie czy niebo grzmiało złowrogą burzą, czy łagodnie witało świt.

Olimp był domem.

Domem, który najpierw szczęśliwie mu ofiarowano, by potem podstępnie wydrzeć i na lata przed nim zamknąć.

Dionizos czuł tremę na myśl o swoim powrocie. Mocno się zastanawiał, w jaki sposób powinien przekroczyć jedną z czterech złotych bram i wstąpić wśród bogów. Ostatecznie zdecydował się postąpić tak, jak dyktowało mu serce: zachować się niczym domownik, którego długi czas nie było.

Z winnym wieńcem na głowie, w lwim futrze i złotem roztartym na ustach wprowadził Ariadnę do królewskiej sali. Trwał właśnie bankiet. Prawdę mówiąc, Dionizos nie przypominał sobie żadnego dnia, podczas którego na Olimpie nie trwałaby zabawa. Bogowie posiadali swoje własne posiadłości, bliżej lub dalej rozmieszczone w podniebnym królestwie, więc gdy przyjęcia ich nudziły, po prostu powracali do swoich włości. W Pałacu Bogów natomiast zawsze ktoś się kręcił, zawsze rozbrzmiewały śmiechy i zawsze znajdowali się chętni do imprezy.

Reakcja bogów była zaskakująco szybka, jakby spodziewali się go ujrzeć. Zapewne ostatnie wydarzenia odbiły się głośnym echem po dworskich kątach i jego rychły powrót stał się rzeczą oczywistą. Dionizos cieszył się i niepokoił zarazem, ponieważ skoro oni byli na niego przygotowani, to i zapewne Hera zdążyła wszystko sobie dokładnie przemyśleć. Dobrze, że Dionizos nie stawiał na efekt zaskoczenia.

Tak naprawdę, martwił się głównie o Ariadnę. Choć miała boskie korzenie, w tej chwili wciąż pozostawała śmiertelną, podatną na zranienia kobietą. Gdyby Hera chciała w jakiś sposób się zemścić z powodu jego śmiałego ruchu, mogłaby ją skrzywdzić jednym palcem.

Czując na sobie wścibskie spojrzenia mieszkańców Olimpu, Dionizos zerknął na swoją żonę. Ariadna miała na sobie rubinową suknię z zabudowanym dekoltem i diadem, który ofiarował jej w dniu ślubu. Jej usta, również umalowane złotem, zacisnęły się w cienką linię, a oczy lśniły królewską dumą. Ze spokojem ściskała jego dłoń i nie pozwalała mu na zmianę tempa kroków. Przez chwilę Dionizos czuł się tak, jakby to ona prowadziła go przed oblicze Zeusa, nie on ją. I był jej za to bardzo wdzięczny.

Jego ojciec zajmował niedorzecznych rozmiarów tron i albo jeszcze go nie widział, albo udawał, że nie widzi. Wsparł potężną dłoń na równie wielkim podłokietniku i wydawał się niezwykle zaabsorbowany swoim rozmówcą. Dopiero po paru sekundach Dionizos zorientował się, że jest nim Hermes. Najwidoczniej zdawał jakieś sprawozdanie.

Po lewicy Zeusa siedziała jego żona. Hera wbijała swoje duże, brązowe oczy w jego osobę, ciskając w niego gromy godne samego władcy piorunów. Dionizos wiedział jednak, że nie może go znów zaczarować. Choć zajęło mu to trochę czasu, wraz z Artemidą dokładnie przestudiowali księgę. Magia Rei była wieczna, a ponieważ bogini była matką Hery, ta nie mogła ponowić uroku. Już się jej nie bał.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz