Rozdział 8.

165 22 28
                                    

A zatem na tebańskie przybyłem zagony,

Ja, Zeusa syn, Dyoniz, ongi urodzony

Z Semeli, latorośli Kadmowego domu,

Co zległa, rozwiązana błyskawicą gromu."

Bachantki, Eurypides

Jego królewskie pochodzenie nie było żadną tajemnicą. Dionizos narodził się w tebańskim pałacu, a jego matką była księżniczka Semele, najstarsza z córek ówczesnego króla. Fakt ten sprawiał, że Dionizos mógł nawet ubiegać się o tron, chociaż to jakoś niespecjalnie go interesowało. Po prostu chciał wrócić do domu.

O śmierci matki dowiedział się naprawdę szybko, w zasadzie jak tylko zaczął ogarniać otaczający go świat. Pewnego razu wędrował z Hermesem po arkadyjskich łąkach, gdy ujrzał chłopca w swoim wieku, bawiącego się pod czujnym okiem rodziców na pastwisku. Zapytał wtedy, co się stało z jego rodzicami.

Hermes dawniej nie miał w sobie tyle wyczucia, był w końcu niewiele starszy od niego i brakowało mu trochę dojrzałości. Dlatego tak po prostu powiedział mu, że jego ojciec nie ma dla niego czasu, a mama umarła. No i Dionizos musiał się z tym pogodzić, chociaż jeszcze niezbyt wiedział, na czym polega śmierć. I raczej nigdy się już nie dowie.

Dopiero parę lat później, niedługo przed oddaniem pod opiekę nimf, Dionizos napotkał na swojej drodze Tanatosa, który powiedział mu, jak durną śmiercią zginęła Semele. Bożek śmierci prawie się przy tym śmiał i Dionizos mu się nie dziwił. Sam pewnie też wybuchnąłby śmiechem, gdyby nie chodziło właśnie o jego mamę. Ale to dzięki Tanatosowi dowiedział się, kim była i skąd się wzięła jego boska moc.

Po tylu latach i wędrówkach wreszcie wrócił do domu. Teby jednak nie były wcale tak wspaniałe, jak sądził. Po pierwsze było tu brudno. W kałużach stała niemal czarna od popiołu woda, a na ulicach śmierdziało ściekami. Drugą sprawą był tłum. Dionizos nigdy nie widział tak wielu ludzi w jednym miejscu. Cisnęli się na targach, w urzędach i kawiarniach, rozpychając się na wszystkie strony.

Krótko mówiąc, Teby były ponure, jakby lata ich świetności dawno minęły.

Dionizos z trudem dostał się na agorę, gdzie przy wielkich fontannach gromadziły się praczki. Większość z nich była już w podeszłym wieku i oferowała swe usługi w zamian za parę miedziaków, lecz trafiały się także dziewczyny młode, które sprawnymi dłońmi prały własne ubrania, traktując to zajęcie za pewien rodzaj rozrywki.

Dziewczęta zbijały się w grupki i zawzięcie plotkowały. Ich dźwięczne chichoty rozbrzmiewały na całym placu, co przyciągało uwagę przechodniów, często młodzieńców spieszących się na zajęcia w gimnazjonach. Jeden taki zagapił się tak bardzo na pewną blondyneczkę, że wpadł na Dionizosa, omal się przy tym nie przewracając.

- Przepraszam najmocniej! - zawołał poczerwieniały na twarzy.

Jego usiana piegami twarz wykrzywiła się w przestrachu, gdy napotkał rozbawiony wzrok Dionizosa.

- Nie szkodzi – odpowiedział mu z krzywym uśmieszkiem. - Trudno od niej oderwać wzrok.

Policzki chłopca zapłonęły jeszcze mocniej, co wydało się bogowi wina bardzo urocze. Może gdyby miał czas, pomógłby mu ją uwieść.

- Daleko stąd do świątyni? - spytał, zanim młodzieniec całkowicie się wycofał.

- Dziesięć minut drogi – rzucił przez ramię i wskazał mu zachód. - Przy teatrze trzeba skręcić w lewo.

Dionizos krzyknął jeszcze za nim podziękowania i udał się we wskazanym kierunku. Im bliżej świątyni, tym powietrze stawało się bardziej rześkie. Ośrodek oddalony był od zgiełku, wybudowany na wzniesieniu i skąpany w słońcu. Dionizos bardzo szybko się domyślił, że powstał ku czci mało lubianego przez niego brata, Apollina.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz