Rozdział 21.

158 20 39
                                    

Błagam i proszę, o cny Apollinie,

Wesprzyj nas łaską w tej ciężkiej godzinie!

A ludziom pokaż, jakimi wawrzyny

Wieńczą bogowie bezbożne ich czyny."

Elektra, Sofokles

Wieści Hadesa były stosunkowo krótkie: „Zmarli szepczą, Tartar jest poruszony, giganci nadchodzą". Skąd, tego już nie wiedział. Kiedy przybędą, też nie. Ilu ich było? „Wielu". Gdyby nie respekt, jaki budził Władca Umarłych, Dionizos uznałby, że robi sobie z nich jaja.

Ale Olimp aż wrzał. Widocznie Hades musiał być jakimś autorytetem w przynoszeniu złych, nieprawdopodobnych wieści. Dionizos podejrzewał, że ostatni raz takie poruszenie zapanowało w Pałacu Bogów podczas Wielkiej Wojny z Tytanami. Zeus, najwyraźniej będąc w swoim żywiole, po raz pierwszy w oczach Dionizosa wyglądał jak prawdziwy król.

Wydawał rozkazy, które miały sens, nie zajmował się durnotami i faktycznie podszedł do sprawy poważnie. Może ta jego zwyczajowa małostkowość i gburowatość brały się właśnie z tego, że siedzenie na tronie go nudziło? Na pewno był wojownikiem, a żaden wojownik nie lubił za długo pozostawać w bezruchu.

W każdym razie wiedzieli bardzo mało i Dionizos postanowił to zmienić. Musiał być jednak niezwykle ostrożny, a z tym już mógł być pewien problem.

Dionizos od zawsze lubił ryzyko, bo wraz z ryzykiem przychodziła największa zabawa. I największe szczęście, skoro po tylu ryzykownych zagraniach wreszcie zdobył Hermesa. Ale nie podejrzewałby siebie o skłonności samobójcze. Stojąc przed lśniącymi bramami Słonecznego Pałacu, zaczynał powoli godzić się z myślą, że to Ariadna przeniosła na niego swoje nietypowe zainteresowania.

Przestąpił z nogi na nogę i westchnął. Jeśli czegoś nie zrobi i tak wszyscy skończą martwi albo znajdą się w stanie bliskim śmierci, więc...raz się żyje.

Popchnął złotą bramę, sycząc z bólu, ponieważ metal był tak rozgrzany od słońca, że aż parzył. Przed nim rozciągała się wyłożona złotymi sztabkami droga, którą z obu stron porastały wysokie słoneczniki. Z pozłacanymi płatkami. Cóż, subtelność nigdy niebyła mocną stroną bogów, a już na pewno nie była czymś, czym kłopotał się Apollo.

Ścieżka ciągnęła się niemiłosiernie, wkrótce przeradzając się w schody. Jakoś wcześniej nie przyszło Dionizosowi do głowy, że aby pałac tonął w promieniach słońca, musi się mieścić naprawdę wysoko. To było raczej logiczne, skoro dom Artemidy także wznosił się ponad chmurami. Ale tam przylatywał rydwanem. Tym razem wolał nie podejmować ryzyka, że Apollo go zestrzeli.

Był już nieźle zmęczony, gdy dotarł do wysokiego wejścia, zdobionego bogatymi zawijasami, ornamentami i płaskorzeźbami, które bardzo chętnie by pooglądał, byleby odwlec spotkanie z bratem. Wątpił jednak, by Apollo nie był już świadom jego obecności.

Zrozumiał, że jego przypuszczenia są błędne w chwili, kiedy przekroczył próg pałacu. Po złotym marmurze walały się gródki ziemi. Gdzieniegdzie Dionizos dostrzegł także listki i cebulki roślin. Lecz to zapach - intensywna, słodka, odurzająca woń jakiegoś kwiatu, którego Dionizos nie znał i nigdy wcześniej nie czuł – sprawił, że musiał się zatrzymać.

Kiedy tak stał, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać, zauważył jeszcze jedną, raczej niepokojącą rzecz: w pałacu panowała cisza. Jasne, Apollo był w żałobie i najwyraźniej postanowił spędzać ją na praktykowaniu ogrodnictwa, jednak fakt ten tak uderzył Dionizosa, że miał ochotę stąd uciec.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz