Rozdział 19. (18+)

352 20 76
                                    

A czar boski pocałunków

któż bezkarnie z nas pominie?

Słodkim zaklęciom miłości

one dają moc jedynie..."

Sztuka kochania, Księga I, Pieśń XV, Owidiusz

Dionizos nie miał pojęcia, jak do tego doszło, ale kilka dni przed jesiennymi Dionizjami zorientował się, że nigdy tak naprawdę nie brał w nich udziału. To znaczy, owszem, pod wpływem klątwy niewątpliwie przewodził swojemu świętu, jednak ani tego nie pamiętał, ani nie sądził, by przeprowadzane było prawidłowo.

W jego wnioskach szczególnie utwierdzili go satyrowie, którzy przytargali ze sobą różne niepokojąco wyglądające sieci i narzędzia, najpewniej służące do porywania niczego niespodziewających się nimf. Co dalej sobie w związku z nimi zaplanowali, Dionizos nie chciał wiedzieć. Powziął sobie natomiast za cel, by tegoroczne Dionizje przebiegły możliwie spokojnie i przede wszystkim bezpiecznie.

Przy planowaniu pomagałamu głównie Artemida, która mimo pobytu u spartańskiego króla, nie zapomniała o swoim młodszym bracie. Ten jej Argalus też okazał się w miarę pomocny, ale Dionizos jakoś średnio mu ufał. Teoretycznie był w żałobie po bracie, a tymczasem przejmował się najhuczniejszą imprezą w roku. Artemida jednak zapewniała, że wszystko jest w porządku i to, że Dionizos czegoś w pełni nie rozumie, nie znaczy, że coś jest nie tak.

Po tym poważnym przytyku, bóg wina przestał roztrząsać nieswoje sprawy.

Tak więc miał pomoc Artemidy, a nie minął tydzień, gdy udzielać zaczęła się także Afrodyta, wygłaszając przejmującą mowę na temat odpoczynku od tragicznych wydarzeń ostatnich dni. Czy mówiła o śmierci Hiacynta, czy jej długo ciągnącym się rozwodzie, tego Dionizos też nie wiedział, ale jej zaangażowanie odjęło mu wiele nudnych zajęć, choćby takich jak wymyślanie atrakcji i zabawianie gości. Jakoś nieszczególnie ukrywał, że chociaż podczas swojego święta ma ochotę odpocząć.

Teraz patrzył na polanę z nieukrywanym podziwem dla dwóch bogiń. Miejsce, które wybrała Artemida spełniało swoją rolę fantastycznie. Była to otwarta przestrzeń, otoczona rzadko rosnącymi drzewkami. W dole widać było równinę, która ciągnęła się na kilka kilometrów i kończyła dopiero u podnóża Nysy. Wejścia na polanę strzegły dwa majestatyczne jelenie, których futro lśniło srebrnym blaskiem. Niewątpliwie należały do bogini łowów.

To jednak Afrodyta naprawdę pozytywnie go zaskoczyła. Pozwalając jej zająć się detalami, Dionizos obawiał się przesadnej ilości rzeźb, mnóstwa świecidełek i wybuchu feerii barw. Tymczasem bogini miłości po raz kolejny popisała się dobrym wyczuciem i zamiast tego polana prezentowała się niczym małe, leśne królestwo.

Zamiast kosztownych ozdób, Afrodyta wybrała kwiaty o stonowanym pomarańczowym i żółtym kolorze. Wszystkie stoły i krzesła zbudowane zostały z ładnego, jasnego drewna, podobnie jak parkiet. Tylko otaczające go kolumny były marmurowe, lecz Dionizos szybko sobie z tym poradził, rozkazując winorośli opleść się ciasno wokół nich i wypuścić bordowe owoce. Afrodyta zadbała nawet o to, aby goście mieli gdzie odpocząć i odespać zabawę. Po prawej stronie polany wznosiły się małe domki, splecione z grubych łodyg jakiejś zielonej, lśniącej złotą poświatą rośliny. Z daleka przypominały Dionizosowi szałasy, co jeszcze bardziej pasowało do klimatu polany.

- I jak? I jak? - Afrodyta już dawno nie była tak podekscytowana.

Chyba ostatni raz widział ją w takim stanie przed weselem Laodamii.

- Jest cudownie – odpowiedział jej szczerze Dionizos. - Dziękuję, Afrodyto.

Ta tylko uśmiechnęła się zniewalająco i tanecznym krokiem ruszyła w kierunku pierwszych przybyłych. Dionizos również się uśmiechnął, machnął ręką i wystarczyła chwila, by wino zaczęło wypełniać kielichy, a muzyka porywać do tańca.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz