Rozdział 11.

154 20 40
                                    

„Gdy los chce Teb upadku, niech walą tarany,

Niech gród, ogniem i mieczem legnie pokonany.

Nieszczęściem, nie podłością upadek odznaczmy,

Wzbudźmy litość, nie wzgardę, i bez wstydu płaczmy!

Lecz dziś któż gromi Teby? — Słaby jeden młodzian,

Ani konnicą zbrojny, ni zbroją przyodzian;

Włos ma skropiony mirrą, wieńce z miękkich róży,

A szkarłat, złotem tkany, za odzież mu służy."

Przemiany, Owidiusz

Cały pałac się trząsł. Ziemia pod nimi drżała, jakby tytani jakimś sposobem wydostali się z Tartaru i próbowali przebić się na powierzchnię. Gdyby Dionizos był zwykłym mieszkańcem Teb, pewnie właśnie to ujrzałby oczami wyobraźni – wielcy Cyklopi i Sturęcy rozdzierają ziemię i po torturach Podziemia wreszcie mogą zaczerpnąć świeżego powietrza, a potem w ramach zemsty mszczą się na delikatnych ludziach.

To nie jednak giganci wywołali ten zamęt. Dionzos stał na środku więzienia i w pełnym skupieniu kierował swoją moc do ziemi, z której wyrastały coraz dłuższe i grubsze łodygi winorośli. Wkrótce większość z nich przypominała bardziej konary drzew, niż gibkie rośliny. Plątanina korzeni pięła się po schodach, wzdłuż ścian i sufitów. A potem Dionizos rozkazał winorośli zmiażdżyć wszystko, co zdołał nią opleść.

Pył posypał się na jego głowę i bóg wina zrozumiał, że prawdopodobnie zawalił także pomieszczenie nad nimi. Nim sufit runął, gruba łodyga wsparła go i unieruchomiła. Dionizos starł z czoła pot i z szerokim uśmiechem spojrzał na Hermesa.

Posłaniec bogów stał z założonymi dłońmi i z niepokojem śledził jego poczynania. Dionizos mógłby uznać, że nie robi to na nim wrażenia, gdyby oczy Hermesa nie były przy tym szeroko otwarte, a źrenice rozszerzone.

Pomimo całej tej nonszalancji, Dionizos także był pełen podziwu dla samego siebie. Przez czas klątwy wszystko się w nim wzmocniło, a mocy przybyło. Wręcz jakby wraz z osłabieniem umysłu, zyskało jego ciało. Dionizos miał tylko nadzieję, że nie jest to tymczasowe i skoro klątwy już nie ma, to nagle nie utraci swojej siły.

- Postaraj się nas tu nie pogrzebać – mruknął Hermes.

- No wiesz co – Dionizos strzepnął pył ze swojego ramienia. - Chyba nie powiesz mi, że nie marzyłeś, by zostać pogrzebanym ze mną na całą wieczność?

Hermes uśmiechnął się lekko, a potem parsknął śmiechem.

- Zanim wróciłeś, moją największą rozrywką były wycieczki z wiatrami i pomoc herosom – powiedział.

- Jestem bogiem zabaw, Hermesie – przypomniał mu Dionizos. - Rozrywki w moim wydaniu są znacznie ciekawsze.

Nim wszystko runęło im na głowę i faktycznie zostali pogrzebani, bogowie postanowili opuścić więzienie. Dionizosowi było szkoda zamkniętych więźniów, głównie dlatego, bo znaczna ich część była zwyczajnymi uczestnikami jego wielkiej imprezy. Z tego powodu bez zastanowienia wyrywał kraty i zamki, dając im wolność.

Dopiero przy ostatniej celi się zatrzymał. Ujrzał w niej zatrwożonego Terezjasza, który choć widział wiele w swojej głowie, nie mógł dostrzec winorośli i nie miał pojęcia, co się w ogóle dzieje.

- Spokojnie, wieszczu – zwrócił się do niego Dionizos. - Nie stanie ci się krzywda.

Bez problemu pozbył się zamka i rozkuł wróżbitę. Ten niemal od raz upadł na kolana i chwycił rąbek jego szaty.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz