Rozdział 1.

250 30 49
                                    

Czar luby działa zrodzon w puharze:

Do serca słodka Kiprys kołata,

Co z Dyonizem przebywa w parze,

I troski pędzi gdzieś na kraj świata:

Więc jaki taki burzy już grody

I już licznemi włada narody:

Złotem mu błyszczą pyszne komnaty,

A statki wiozą przez morze szklane

Zboże z Egiptu, towar bogaty —

Takie sny miewa serce pijane."

Sny winne, Bakchylides z Keos

Według Olimpu Dionizos był nieskomplikowanym bogiem. Może nawet trafniej byłoby powiedzieć, że uważali go za łatwego i to w każdym tego słowa znaczeniu. On sam nigdy nie zaprzeczał, lecz gdyby miał podać najbardziej zagmatwaną, chaotyczną i zagubioną osobę, to bez zastanawiania się wskazałby na siebie.

Jego problemy zaczęły się stosunkowo szybko. Od narodzin, jeśli już być precyzyjnym. Jego ojciec, gromowładny Zeus, jak zwykle mając w poważaniu swoją żonę, postanowił zabawić się z inną kobietą. Zapewne w jego odczuciu było warto, a fakt, że przy okazji spłodził kolejne dziecko chyba mu umknął. Kiedy Dionizos się urodził, od razu wyrwano go matce i przyniesiono na Olimp.

Pozachwycali się, pośmiali, pobawili no i co dalej? Chętnych do wychowywania młodego boga nie było, głównie dlatego, bo Hera go nienawidziła, a każdy kto miał jakiekolwiek pojęcie o dzieciach Hery się bał. Wreszcie wśród zebranych odezwała się Hestia, by może jednak ktoś się zainteresował dzieckiem, bo samo się przecież nie wychowa.

Dionizos był przekonany, że sama była gotowa się nim zająć, lecz Zeus prędzej by rzucił koronę, niż pozwolił zostać bękartowi na Olimpie i zrazić tym do siebie czcigodną małżonkę, która z wiadomych przyczyn przestałaby mu dawać.

Po długich, zdecydowanie za długich dla noworodka debatach, kiedy Dionizos zaczął wyć na cały pałac, jego ojciec wcisnął go w ręce najmłodszego z Olimpijczyków i kazał mu się nim zaopiekować. Cóż, Hermes raczej posiadał minimalne wiadomości na temat niańczenia bobasów, ale sprzeciwić się nie mógł, bo zarobiłby w twarz. Czasami gdy Dionizos o tym myślał, dochodził do wniosku, że oddano go właśnie Hermesowi, bo w ciągu sekundy mógł się gdzieś przenieść i płacz dziecka prędko ucichł, nie zakłócając dłużej świętego spokoju bogów.

Hermes naprawdę się starał – poił go nektarem i zabierał na łąki, gdzie nocą pasterze rozpalali ogniska i śpiewali pieśni, które kołysały go do snu. Dionizos jednak rósł, co w przypadku boskich dzieci dzieje się w zaskakująco szybkim tempie. Nic dziwnego, że Hermes ostatecznie się poddał i wcisnął go w ręce kogoś innego.

Na szczęście albo może na nieszczęście była to królewska para, jego ciotka i wuj. Pierwszym pytaniem, jakie teraz powinno paść, to: co się stało z jego matką? Spłonęła żywcem wśród piorunów, bo Zeus postanowił się jej objawić w swojej boskiej postaci. Mimo że miała w sobie krew bogów, była zbyt słaba na takie zabawy. Czy coś takiego.

Jego drudzy opiekunowie też niespecjalnie mieli czas się popisać. Po paru miesiącach Hera go odnalazła i uznała za słuszne sprawić, że wszyscy na zamku oszaleli. I znów wysłano Hermesa, który z braku innych pomysłów podrzucił go nimfom deszczu, które zamieszkiwały górę Nysa.

Obiektywnie patrząc, wcale nie było tak źle. Choć daleko od domu, w nieznanej krainie, Dionizosowi dorastało się całkiem miło. Nimfy troszczyły się o niego, uczyły go i dbały o jego bezpieczeństwo, na wypadek gdyby Hera wysłała kolejny uroczy podarek.

Historia o słodkim szale, trzeźwej kukułce i pieśni winaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz