5. Nieporozumień ciąg dalszy

1.3K 70 4
                                    


   Kiedy ponownie otworzyła oczy, przez odsłonięte okno wpadały do pomieszczenia ostatnie promienie słońca. Usiadła i przeciągnęła się, szeroko ziewając. Spojrzała na zegarek, który nosiła na nadgarstku, a który był jedną z pamiątek po matce - było trzynaście po osiemnastej. Wiedziała, że powinna wstać i udać się na kolację ale mocno bolała ją głowa i nie miała ochoty na jedzenie. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz i dopiero wówczas zdała sobie sprawę, że w pomieszczeniu zrobiło się dość chłodno. Poszła do sypialni i z szafki stojącej przy łóżku wyjęła podłużne pudełko. W nim spoczywała jej różdżka.

   Vittoria nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jej używała. Praca z roślinami rzadko kiedy wymagała od niej rzucania zaklęć. O wiele ważniejsze były pewna ręka i duża doza cierpliwości. Tym razem jednak postanowiła przypomnieć sobie coś niecoś z dawnych czasów. Gdy tylko wzięła różdżkę do ręki poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się przez palce. Orzech, dwanaście i pół cala, rdzeń ze smoczego serca, sztywna. Wyglądała niemal na nową, zupełnie jakby dopiero wczoraj nabyła ją w sklepie Ollivandera na Ulicy Pokątnej.

***

   - Jesteś pewna, że to tutaj? - spytała szeptem chuda dziewczynka i przywarła mocno do ramienia matki. Stały przed wejściem do podrzędnego, podejrzanego pubu o wdzięcznej nazwie Dziurawy Kocioł przy ulicy Charing Cross Road w Londynie.

   - Twój ojciec tak twierdził – powiedziała kobieta, nie kryjąc jadu w głosie. - Miał tu być ale wygląda na to, że znowu wystawił nas do wiatru.

   Vittoria rozpaczliwie rozglądała się wokół z nadzieją, że za chwilę z tłumu wyłoni się postać jej ojca. Jak bez niego odnajdą to jedyne magiczne miejsce, w którym można zakupić czarodziejskie książki i pozostałe przybory? Zauważyła, że ludzie przyglądają się im z dużym zainteresowaniem. Okolica była dość szemrana, więc ubrana elegancko kobieta w towarzystwie dwunastolatki musiały stanowić dość osobliwy widok.

   - Trudno, poradzimy sobie same – powiedziała w końcu jej matka, zaciągając Vittorię do wnętrza pubu. W środku lokal prezentował się jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Najwyraźniej właściciele nie przykładali specjalnej wagi ani do wystroju, ani do czystości. Kiedy przekroczyły próg baru, kilka głów odwróciło się w ich stronę. Vittoria poczuła, że matka mocniej ściska jej dłoń. Gości lokalu stanowiły osoby wglądające co najmniej podejrzanie.

   - Pomóc w czymś?- usłyszały głos z tyłu i obie niemal podskoczyły w miejscu. Za kontuarem stał łysy, przygarbiony barman i przyglądał się im, z namaszczeniem polerując szklankę ścierką, która wyraźnie tęskniła za wodą z mydłem.

   - Jeśli byłby pan tak miły... – zaczęła matka Vittorii ściszonym lecz uprzejmym głosem. - Nie wiem, czy dobrze trafiłyśmy. Szukamy pewnej ulicy...

   - Z tyłu lokalu – barman uśmiechnął się szeroko, odsłaniając resztki uzębienia. Widząc jednak sposób, w jaki kobieta i dziewczynka spojrzały na siebie westchnął, cisnął szmatą o blat i wyszedł zza lady.

   - Proszę za mną – rzucił zrezygnowany i skierował się w stronę tylnego wyjścia. Vittoria ruszyła za nim, ciągnąc matkę, która znajdowała się wstanie kompletnego osłupienia i sprawiała wrażenie, jakby zapuściła korzenie w miejscu w którym stała.

   Na znajdującym się na tyłach lokalu zarośniętym podwórku stał kosz na śmieci i niewielka kupa gruzu. Barman podszedł do wysokiego muru i zaczął stukać palcem w niektóre z cegieł z których był zbudowany.

   - Radzę zapamiętać – wymamrotał, kiedy odwrócił się z powrotem w stronę osłupiałej Vittorii i jej matki, po czym udał się z powrotem do lokalu. Po chwili rozległ się zgrzyt i cegły w murze zaczęły się poruszać. Ściana rozstąpiła się, ukazując szerokie przejście na ulicę, której szukały.

Jabłko śmierci || Severus Snape x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz