Luty dobiegł końca, podobnie marzec, zimny i słotny. Pogoda jedynie pogłębiała depresyjny nastrój Vittorii a jej myśli zaczynały być coraz bardziej mroczne i niepokojące. Kobieta ograniczała swoją aktywność jedynie do prowadzenia lekcji i szybkiego podlewania mancinelli dwa razy w tygodniu. Ilekroć klęczała przy wielkiej donicy niemal czuła, jak osobliwa roślina dosłownie wysysa z niej resztki sił. Wówczas przypominała sobie słowa ojca o tym, w jaki sposób drzewo śmierci czerpie energię do rozwoju. Musiała jednak zmusić się do dłuższej wizyty w lochu – nadchodził czas na spisanie kolejnego raportu dla Dumbledore'a i dokonanie pomiarów oraz dokładnych oględzin.
Nastała Wielkanoc, a wraz z nią kolejna przerwa świąteczna i zamek po raz drugi w tym roku szkolnym opustoszał. Vittoria leżała w łóżku w niedzielny poranek i słuchała, jak dzwon w Wieży Zegarowej wybija czwartą nad ranem. Udało jej się zasnąć dosłownie na kilkadziesiąt minut tej nocy, głównie dzięki pomocy wina i ziół uspokajających. Uznała, że nie ma sensu marnować więcej czasu na leżenie. Wstała, ubrała swój strój roboczy i udała się prosto do lochu. Zeszła po schodach na drugi poziom i stanęła przed solidnymi drzwiami. Chyba nigdy nie była tu o tak wczesnej porze. Zapach nalewki z piołunu uderzył w jej nozdrza. Snape zatem również był tutaj niedawno.
Może dalej jest? - pomyślała i serce zabiło jej mocniej. Otworzyła drzwi i wsunęła głowę do środka. Wewnątrz było jednak pusto. Zrugała się w myślach za własną naiwność. Podeszła do wielkiego stołu, na którym stał jeszcze dymiący, świeży Wywar Żywej Śmierci. Gdyby pojawiła się tu pół godziny wcześniej, prawdopodobnie natknęłaby się na Severusa.
Przygotowała proporcjonalną mieszankę (aktualnie było to już dziewięć części wywaru do jednej części wody) i założywszy rękawiczki, podlała obficie czarny piach w którym rosło drzewo, balansując między gałęziami tak, by nie dotknąć liści. Potem wykonała niezbędne pomiary i zanotowała skrupulatnie wszystkie uwagi, aż raport był gotowy.
Kiedy skończyła pisać, zwinęła pergamin i opadła ciężko na krzesło. W lochu było dziś wyjątkowo duszno, rozpięła więc kilka górnych guzików swojej skórzanej tuniki. Mocno odczuwała również skutki wczorajszego zmieszania wina z ziołami na sen. Czuła się rozkojarzona, zaś silne pragnienie nie przestawało dawać znać osobie. Wstała i nalała sobie wody do kubka. Były to ten sam kubek, który przyniosła z kuchni w dniu, kiedy pokłócili się z Severusem odnośnie ocen u Slughorna. Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie tamtej sytuacji. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo brakuje jej ich słownych utarczek. Lubiła je, tak jak polubiła trudny charakter Mistrza Eliksirów.
Stała oparta o stół i obserwowała drzewo przez dłuższą chwilę, popijając powoli wodę. Wszystkie kwiaty zdążyły już opaść z drzewa i wyschnąć, tworząc na podłodze coś w rodzaju krwistoczerwonego kobierca. Przed wyjściem będzie musiała to uprzątnąć. Sama mancinella była ogromna, właściwie nie mieściła się już w lochu, który sam w sobie był przecież dość wysoki. Postanowiła przyciąć kilka górnych gałęzi, by zabić jeszcze trochę czasu.
Odnalazła w swojej skrzyni małe, mieszczące się w dłoni nożyce. Wsunęła je sobie za pasek, wzięła stojącą pod ścianą drabinę i ustawiła ją w odpowiednim miejscu. Kiedy już wszystko było gotowe, weszła kilka stopni do góry i wyciągnęła ręce oraz szyję, by dosięgnąć najwyżej rosnących gałęzi. Zbytnio skoncentrowana na tym, by nie spaść i zapomniawszy zupełnie, że nie zapięła na powrót guzików, nie zauważyła pojedynczego liścia, który wyciągnął się w jej stronę niczym oślizgła macka.
Vittoria syknęła, gdy poczuła delikatne muśnięcie i złapała się gwałtownie szyję. Straciła równowagę i spadła z drabiny na kamienną podłogę, skręcając sobie nogę w kostce. W pierwszej chwili ból w kończynie zaćmił ją, szybko jednak został wyparty przez potworne pieczenie, jakie zaczęła odczuwać w miejscu, w którym została dotknięta przez drzewo śmierci. Paraliżujący strach wlał się w każdą komórkę jej ciała. Wiedziała, że ma minutę, może dwie, zanim rosnąca w szybkim tempie opuchlizna uniemożliwi jej oddychanie. Dysząc ciężko, doczołgała się do drewnianej skrzynki i spod sterty narzędzi wygrzebała metalowe pudełko. W środku znajdowały się podstawowe narzędzia chirurgiczne – pozostałość po matce. Przed oczami stanął jej ten dzień, kiedy mały Marcello użądlony przez pszczołę wił się na piasku, nie mogąc złapać oddechu Z mieszaniną zgrozy i fascynacji obserwowała, jak za pomocą małego nożyka matka rozcina mu krtań i umieszcza w otworze rurkę, umożliwiając mu oddychanie i tym samym ratując życie. Kilka lat później, już jako nastolatka, nauczyła się kilku podstawowych mugolskich zabiegów ratujących życie, jednak do tej pory nigdy nie musiała korzystać z tej wiedzy. Pomimo znajomości teorii doskonale zdawała sobie jednak sprawę, że przeprowadzenie na samej sobie tracheotomii, jeszcze w tych warunkach, jest rzeczą praktycznie niemożliwą. Nie miała jednak wyjścia, musiała spróbować. Drżącymi rękami zdjęła rękawiczki i wzięła do ręki skalpel. Wymacała odpowiednie miejsce i odchyliła głowę do tyłu. W chwili, kiedy przyłożyła sobie ostrze do krtani, ściany jej gardła ostatecznie się zamknęły. Skalpel wypadł jej z ręki a ona upadła na podłogę, dusząc się.
CZYTASZ
Jabłko śmierci || Severus Snape x OC
Fanfiction- Pójdę już - Severus zerwał się z fotela i skierował w stronę drzwi, żeby odpędzić od siebie natrętne myśli i pokusę, jaką ze sobą niosły. - Zaczekaj... - usłyszał jej błagalny głos i poczuł jej uścisk na ramieniu. Nie był to jednak ten sam siln...