East Grinstead było niewielkim spokojnym miastem leżącym w połowie drogi między Londynem a południowym wybrzeżem Anglii. Choć było już dobrze po północy, na zadbanych uliczkach roiło się od rozentuzjazmowanych dzieci i ich rodziców, które przebrane za rozmaite straszydła biegały z koszyczkami od drzwi do drzwi, za każdym razem powtarzając: "cukierek albo psikus?". W tym całym rozgardiaszu nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na kobietę i mężczyznę, którzy z cichym trzaśnięciem zmaterializowali się w przydomowym ogródku przy Woodlands Road 123.
Dom przy którym wylądowali był stary, zaniedbany i mocno wyróżniał się na tle otaczających go dopieszczonych rezydencji. Było to klasyczne, średnich rozmiarów angielskie domostwo, wykonane z cegły i z kamienia. Dach był zniszczony i dziurawy w kilku miejscach, zaś jeden z kominów praktycznie się zawalił. Zewnętrzną elewację w dużej mierze pokrywał gęsty bluszcz, który oplatał dom niczym diabelskie sidła. Posiadłość otaczało wysokie, kamienne ogrodzenie oraz ogród, który najlepszy okres także miał już za sobą. Do budynku przylegał również garaż i to w jego stronę udała się osobliwa para.
- Przepraszam za ten bajzel - powiedziała Vittoria, bosą stopą przewracając coś, co wyglądało jak resztki jakieś ogrodowej figurki, która po zetknięciu z ziemią rozpadła się na drobne kawałki. - Nie zdążyłam posprzątać.
Snape zachichotał głupawo. Trwało to dopóty, dopóki nie wpadł na połamane ogrodowe krzesło. Zaklął siarczyście.
- Co my właściwie tu robimy? - zapytał, stając obok próbującej trafić kluczem w zamek Vittorii i jednocześnie rozmasowując sobie kolano.
- Mówiłam ci już, że jedziemy na wycieczkę. O, jest - coś zgrzytnęło w zamku. - Teraz zamknij się i pomóż mi otworzyć.
Kiedy drzwi do garażu rozwarły się na oścież, ich oczom ukazało się duże, ciemne pomieszczenie, w którym piętrzyły się pod ścianami stosy kartonów, skrzynek i innych rupieci, w tym między innymi różowy dziecięcy rower. Na środku stało coś dużego, przykrytego płachtą przypominającą wielkie prześcieradło. Kształt tego czegoś jednoznacznie sugerował, że pod spodem znajduje się samochód. Vittoria jednym szybkim ruchem ściągnęła pokrowiec, wzbijając tym samym w powietrze wielkie tumany kurzu. Ich oczom ukazał się doskonale zachowany volkswagen karmann ghia z 1971 roku. Snape nie znał się na samochodach ani trochę, ale musiał obiektywnie przyznać, że robił wrażenie. Miał błyszczącą, czerwoną karoserię, w środku zaś siedzenia obite były białą skórą. Deska rozdzielcza wykonana z drewna lśniła nienaturalnie niebieskim światłem, podobnie jak pozostałe elementy wewnątrz pojazdu.
- Wsiadaj - rzuciła krótko i zajęła miejsce za kierownicą. Snape się zawahał.
- Na pewno potrafisz tym jeździć? - spytał, otwierając drzwi i powoli siadając na siedzeniu pasażera.
- Severusie - rzekła słodko Vittoria, umieszczając kluczyki w stacyjce i zapalając silnik, który uruchomił się niemal od razu. - Godzina jazdy ze mną i sam będziesz potrafił, gwarantuję.
- A zatem dokąd jedziemy? - Snape wyraźnie się rozluźnił, jakby udobruchany tą niedorzeczną obietnicą.
- Do Brighton. To na wybrzeżu, jakąś godzinę jazdy stąd. Lepiej otwórz bramę - powiedziała i wręczyła mu swoją różdżkę, gdy samochód ruszył.
Severus machnął różdżką i brama wjazdowa na posesję otwarła się z okropnym zgrzytnięciem. Żadne z nich nie przejęło się wybuchem masowej paniki wśród osób znajdujących się akurat w najbliższej okolicy, wywołaną przez nagły wyjazd samochodu z domu powszechnie uważanego za nawiedzony. Spora była w tym zasługa Vittorii, która rzuciła na ruderę zaklęcie odstraszające nieproszonych gości. Raz na jakiś czas w posiadłości zapalało się światło na ganku bądź trzaskały okna.
CZYTASZ
Jabłko śmierci || Severus Snape x OC
Fanfiction- Pójdę już - Severus zerwał się z fotela i skierował w stronę drzwi, żeby odpędzić od siebie natrętne myśli i pokusę, jaką ze sobą niosły. - Zaczekaj... - usłyszał jej błagalny głos i poczuł jej uścisk na ramieniu. Nie był to jednak ten sam siln...