Nim Vittoria spostrzegła, była już połowa listopada. Tygodnie upływały jej jeden za drugim i czasami miała wrażenie, że czas nieco przyspieszył. Być może było to spowodowane tym, że dni stawały się coraz krótsze. Kiedy budziła się rano było jeszcze ciemno, gdy z kolei wracała do siebie po lekcjach, zastawał ją wieczór. Upływający szybko czas wzbudzał w niej niepokój również dlatego, że miała wrażenie, że drzewo śmierci przestało się rozwijać. Ilekroć znajdowała się w lochu, z uporem maniaka dokonywała pomiarów rośliny i w końcu musiała otwarcie przed sobą przyznać, że mancinella nie urosła ani trochę od momentu, kiedy razem z Severusem wymknęli się z Hogwartu.
Niestety, Dumbledore miał rację, jeśli chodziło o reakcję otoczenia na ich wspólną nieobecność podczas śniadania po tamtej feralnej nocy. W szkole rozniosła się wieść, że nowa pani profesor i nauczyciel eliksirów mają się ku sobie. Nie tylko uczniowie żyli tym tematem, również nauczyciele zaczęli kierować w ich stronę ciekawskie i podejrzliwe spojrzenia. Snape kiepsko to znosił. Obwiniał o wszystko Vittorię i nawet zdążyli kilkukrotnie pokłócić się z tego powodu. Wyżywał się też na każdym, kto choć na ułamek sekundy spojrzał na niego w sposób, jakiego sobie nie życzył. Vittoria z kolei przyjęła taktykę totalnej ignorancji i udawania, że nie wie o co chodzi.
Pewnego czwartkowego wieczoru po kolacji oddała się najmniej lubianej przez siebie czynności związanej z nauczaniem, jaką było poprawianie wypracowań uczniów. Siedziała w salonie. W kominku palił się ogień, zdjęła więc górną część swojego stroju roboczego oraz buty. Lubiła chodzić boso.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Tylko Snape pukał w tak charakterystyczny sposób. Na myśl o nim serce zaczęło jej walić jak młotem. Miała wrażenie, że od czasu jego ostatniej wizyty w Noc Duchów upłynęły całe wieki. Wspólny szalony wieczór, choć nadal żywy w jej wspomnieniach, wydawała się bardzo odległy. Odłożyła na stolik pergamin z wypracowaniem oraz okulary i poszła otworzyć.
- Mogę? - zapytał Severus, wymachując jej przed oczami butelką z winem. Usta Vittorii drgnęły lekko i zaraz rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Mężczyzna poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła na jej widok. Nie spotkał jeszcze kobiety o równie wspaniałym uśmiechu. Był szeroki, olśniewający i nieodparcie czarujący. Jednocześnie zdał sobie sprawę. że coraz mniej irytowało go to, jak ta kobieta na niego działała.
- Zapraszam – powiedziała i wpuściła go do środka, mając nadzieję, że nie zauważył jej zarumienionych policzków. Ignorując reakcję własnego ciała na jego obecność, zamknęła za nim drzwi i spytała:
- Świętujemy coś?
- Nie udawaj - parsknął. Vittoria podrapała się po głowie próbując przypomnieć sobie, kiedy Severus ma urodziny.
- Dwudziesty czwarty listopada tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego roku, mówi ci coś ta data? - zapytał poirytowany, kiedy rozłożyła ręce w geście bezradności. Vittoria chwilę musiała się zastanowić, zanim zrozumiała.
- Och... - wydukała zakłopotana, kiedy wreszcie uświadomiła sobie, że ona kończyła dziś trzydzieści lat. - Wybacz, nie przygotowałam się. Nie sądziłam, że ktoś będzie pamiętał.
- Masz o mnie zbyt dobre zdanie - powiedział Snape, wręczając jej butelkę i uśmiechając się w sposób, który sprawił że przez najwrażliwsze miejsca jej ciała przeszedł prąd. - Nie jestem aż taki bezinteresowny. Pomyślałem , że najwyższy czas odebrać moją nagrodę.
Myśli Vittorii stały się w ułamku sekundy mocno nieprzyzwoite, choć zdążyła już zapomnieć o tym głupim pojedynku na eliksiry. Głównie dlatego, że go przegrała. Wyprostowała się dumnie, starając się zapanować nad ogarniającym ją podnieceniem.
CZYTASZ
Jabłko śmierci || Severus Snape x OC
Fanfic- Pójdę już - Severus zerwał się z fotela i skierował w stronę drzwi, żeby odpędzić od siebie natrętne myśli i pokusę, jaką ze sobą niosły. - Zaczekaj... - usłyszał jej błagalny głos i poczuł jej uścisk na ramieniu. Nie był to jednak ten sam siln...