4. Przechlapane

4.8K 258 60
                                    

Wiosenne kwiaty
to bajki,
jesienne liście
to tragiczne dramaty.

Mehmet Murat Ildan

Rower chyba jednak nie był na dzisiaj dobrym pomysłem. W nocy lało jak z cebra, przez co ulice, ścieżki rowerowe i chodniki upstrzone były niekończącymi się kałużami, które starałam się omijać jak mogłam. Trzymałam się też z dala od jezdni, bo przejeżdżające samochody co rusz wzbijały w powietrze fontanny brudnej wody, z którą nie miałam najmniejszej ochoty się zetknąć.

Na szczęście zbliżałam się już do ulicy Kościuszki, więc pozostało mi niewiele drogi. Naciskałam na pedały dość mocno, bo w nocy, nie wiedzieć czemu, rozładował mi się telefon i nie raczył obudzić mnie na czas. Dobrze, że krzątający się przed pracą rodzice wybudzili mnie na tyle wcześnie, że nie było tragedii. Zdążę. Zostało mi jeszcze dziesięć minut, a już byłam prawie pod wydziałem. Skręciłam na chodnik prowadzący do parkingu. Wzdłuż niego rosło mnóstwo kasztanowców. Nie mogłam się powstrzymać i zsiadłam z roweru, żeby zgarnąć kilka błyszczących jesiennych skarbów z pobocza. Napchałam nimi kieszenie i podeszłam do drzewa, żeby zaprowadzić rower na parking idąc na przełaj. Chciałam wycofać do bramy i obejrzałam się do tyłu, ale nie zdążyłam umknąć przed falą kałuży, która została wzniesiona w górę przez koła szybko nadjeżdżającego pojazdu. W ostatniej chwili tylko zmrużyłam powieki, dzięki czemu drobinki błota, które pokryły moje ciało od stóp do głów, nie dostały się do moich oczu.

— Co za palant! — fuknęłam pod nosem, odprowadzając wzrokiem odjeżdżający samochód terenowy. Zwolnił i skręcił na parking wydziałowy, więc mogłam dostrzec, że za kierownicą siedział ten sam profesor, który wczoraj przeszył mnie wzrokiem Bazyliszka. Z daleka poznałabym profil jego twarzy. Było w niej coś, co nie pozwalało przejść obojętnie i szybko zapomnieć. Jakiś magnetyczny wyraz oczu i rysy wykrojone jakby dłutem rzeźbiarza. Kogoś mi przypominał...

Spojrzałam w dół z rozpaczą. Wszystko, co miałam na sobie, pokryte było kropelkami brudnej, błotnistej kałuży. Istny koszmar! A zostało tak niewiele czasu do rozpoczęcia wykładu!

Nie tracąc ani sekundy na przypinanie roweru, zostawiłam go przy ogrodzeniu (takiego grata i tak nikt nie ukradnie) i puściłam się biegiem do łazienki. Kiedy stanęłam przed lustrem, miałam ochotę załamać ręce i się rozpłakać. Kawałki błota tkwiące we włosach wyglądały, jakby stado wrednych ptaków narobiło mi prosto na głowę. Cała twarz była nakrapiana tym syfem z ulicy. Pospiesznie zaczęłam zmywać to pobojowisko, próbując też zetrzeć jakoś ślady z włosów, ale moje zabiegi na niewiele się zdały. Wyglądałam teraz jak zmokła kura. Papierem toaletowym doprowadziłam do jako takiego porządku moje spodnie i botki od mamy, które obok włosów chyba najbardziej z tego wszystkiego ucierpiały. Wątpiłam, czy w ogóle zdołam wyczyścić ten aksamitny materiał, jakim były pokryte.

Ale pal licho buty! Zerknęłam z przestrachem na zegarek w telefonie. Już w tej chwili powinnam znajdować się w sali wykładowej. Rzuciłam się biegiem, z tego wszystkiego zupełnie zapominając, który to miał być numer pomieszczenia. Minęła kolejna cenna minuta, kiedy w końcu odnalazłam plan zajęć. Wykład z "Historii literatury polskiej" pana doktora habilitowanego A. Wojnarowskiego miał odbyć się w sali na drugim piętrze. Gdzie ta przeklęta sala? Niech to... Pomstowałam pod nosem na profesora pirata drogowego, przez którego spóźniłam się na pierwszy wykład. 

Minęło kolejnych kilka minut, zanim udało mi się odnaleźć miejsce docelowe. Calutkie dziesięć minut spóźnienia! Właściwie jedenaście. Po prostu pięknie...

Telepiąc się na całym ciele ze strachu lub zimna albo z obu tych powodów na raz, nacisnęłam klamkę masywnych drewnianych drzwi z numerkiem.

Przekroczyłam próg i stanęłam jak wryta. Wszystkie kilkaset studenckich głów skierowało się w moją stronę, z zaciekawieniem patrząc na szykujące się widowisko. I najgorsze rzeczywiście miało dopiero nadejść. Mój wzrok padł na znanego mi już z widzenia  profesora, który urwał w połowie zdania i odwrócił się do mnie z miną nie zwiastującą niczego dobrego.

Ramy oczekiwań - Zakończone ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz