35. Obietnice

5.8K 235 63
                                    

"Nie poddaj się,
bierz życie jakim jest
I pomyśl, że
na drugie nie masz szans
Po co ten stres?
Myślisz, że nie masz nic
Każdy ma - nawet Ty
Czasem trzeba to
po prostu znaleźć
Miłość, noc i deszcz,
życie też
Dlatego warto starać się
Powiedz, czy naprawdę nic nie jesteś wart?
Znajdź to w sobie, tak
Nie poddaj się,
bierz życie jakim jest
I pomyśl, że
na drugie nie masz szans

Ten kraj jest jak
psychodeliczny lot
Czujesz, że nie zmienisz nic Spróbuj wziąć z tego coś
To przecież Twoje życie jest Popełniaj błędy i naprawiaj je Gdy dotkniesz dna odbijaj się Wykorzystaj czas,
drugiego już nie będziesz miał"

Acidland, Myslovitz

Mama odeszła wraz z końcem lata. Wydawało się, że to nie nastąpi tak szybko. A właściwie, że w ogóle się nie wydarzy, bo jakimś cudem uda się pokonać nowotwór. Tak. Liczyliśmy na cud. Wszyscy prócz mamy łudziliśmy się tą wizją, bojąc się najgorszego scenariusza. Nie chciałam i nie mialam prawa oceniać postawy mamy wobec tego, z czym przyszło jej się zmierzyć. Trudno jest pogodzić się ze śmiercią, zwłaszcza kiedy to nagła choroba zabiera życie w tak młodym wieku. Niedawno skończyła czterdzieści siedem lat. Przecież mogła jeszcze tyle doświadczyć, tyle zobaczyć, tylu ludzi poznać, potrzymać wnuki na rękach. Nie było jej to dane. Po prostu zgasła, jak świeca stojąca w otwartym oknie. Zrobił się przeciąg, zerwał wicher i zdmuchnął światełko. Koniec. Nie ma. Już po wszystkim.

Przed śmiercią obiecałam jej, że będę żyć pełnią życia. Że nie będę oglądać się na innych. Że nie będę się bać. Że będę patrzeć ludziom w oczy. Że będę szła przez swoje życie z podniesioną głową, ale nie zadartym nosem. Mama nie chciała, żebym powieliła błędy, które sama popełniała. Zrozumiała to dopiero odchodząc z tego świata. Ja z kolei dopiero teraz zaczynałam dostrzegać jej małe gesty, jej troskę, jej chłodne i często szorstkie ale jednak wsparcie. Taka była, tyle z siebie dała i byłam jej za to wdzięczna. Postanowiłam sobie, że będę pamiętać tylko to, co dobre.

Kinga pojechała z mężem w podróż poślubną. Chciała się zdystansować od tego, co się stało w naszej rodzinie. Nie winiłam jej. Zaczynała nowe życie u boku ukochanego i należał im się odpoczynek gdzieś na drugiej półkuli. Uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego prezentu ślubnego. Zrobiłam młodej parze tort weselny, rzecz jasna według ich wymarzonego projektu. Sama. No... Z niewielką pomocą Pauliny i Darka. Tak czy inaczej Kinga była zachwycona. To najważniejsze.

Zerknęłam na zegarek i poczułam dziwne uczucie sensacji w żołądku. Właśnie kończyłam ozdabiać małe pomarańczowe torciki z ciasta marchewkowego przełożone kremem z serka śmietankowego. Położyłam cukrowe marchewki na ostatnim torcie i ułożyłam go na tacy.

— Idzie ci coraz lepiej — pochwaliła mnie Paulina. — Masz do tego smykałkę, naprawdę. Aż chyba sama jeden kupię swoim kaszojadkom. Niech wiedzą, co dobre.

Zaśmiałam się i spakowałam ciasto do plastikowego pudełka. Ten był dla mojego łakomczucha. Pożegnałam się z Darkiem, podziękowałam Pauli i wyszłam na oblaną popołudniowym słońcem ulicę Piotrkowską.

Artur już na mnie czekał. Z uśmiechem wręczyłam mu obiecany pakunek i cmoknęłam w policzek.

— Wygląda kusząco — mruknął.

— Ja czy torcik? — zażartowałam z uśmiechem.

— Ty bardziej. Chodź, im szybciej pojedziemy tym lepiej. Póki jeszcze jasno...

— Nie musimy... Jeśli nie masz czasu...

— Obiecałem ci. W październiku zaczynam zajęcia, więc będzie mniej czasu na eskapady. Poza tym od jutra ma być już zimno, więc to ostatnia szansa, bo znając ciebie, za długo byś nie wytrzymała na dworze przy słabej pogodzie.

Ramy oczekiwań - Zakończone ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz