33. Złoto

4.2K 260 76
                                    

Wtargnęłam do domu, zsunęłam buty w przedpokoju i ruszyłam przez ciemny korytarz w stronę schodów. Nagle z kuchennych drzwi trzymając drewnianą łyżkę wyjrzała moja siostra.

— O, Mela, jak tam żapożnanie sz przyszłymi teszczami? — zapytała z buzią pełną czegoś gorącego, bo pomiędzy słowami chuchała i żuła coś gorączkowo.

Pociągnęłam nosem i zignorowalam jej pytanie, licząc że da mi spokój. Ale Kinga nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła drążyć. Przełknęła gorący kęs i zatrzymała mnie.

— Ej, Melinda... Co jest grane? 

— Nic — burknęłam, wymijając ją i kierując się do schodów.

— A gdzie Artur?

— Nigdzie.

— Wiesz co, zaraz cię trzepnę — rzuciła, po czym rzeczywiście pacnęła mnie łyżką po tyłku.

W drzwiach jak na zawołanie obok siostry zmaterializowała się mama. Wyglądała dość mizernie, ale tak było od wielu miesięcy.

— Co się stało? — zapytała o to samo co siostra, opierając się ramieniem o ścianę.

Moja prawa noga już znajdowała się na najniższym stopniu schodów. Nie miałam najmniejszej ochoty dzielić się z nikim szczegółami katastrofalnego obiadku z Wojnarowskimi.

— Nie puścimy cię nigdzie, dopóki nam nie powiesz, dlaczego wyglądasz jakby na tej imprezie rodzinnej ktoś wrzucił petardę na stół i twoja malinowa chmurka wylądowała na wszystkich bez wyjątku — powiedziała mama, próbując obrócić wszystko w żart żeby skłonić mnie do mówienia.

— Bo tak właśnie było. No... Może nie dosłownie — westchnęłam, ocierając twarz z łez.

Mama wymieniła z Kingą porozumiewawcze spojrzenia, po czym wyciągnęła palec w stronę kuchennych drzwi.

— Do kuchni.

Chcąc nie chcąc podreptałam za żądnymi rewelacji mamą i siostrą. Usiadłam na krześle i mimowolnie wyjrzałam za okno. Dżipa już nie było. Słońce przebijało przez gałęzie klonu... Tak spokojnie, a w moim wnętrzu istny huragan.

— No więc? Co się tam odstawiło?

Westchnęłam i sięgnęłam po chusteczkę. Wydmuchawszy nos w końcu zmusiłam się do krótkich wyjaśnień. Te ciekawskie kobiety nie dałyby mi spokoju.

— Cała wizyta to była katastrofa. Ojciec Artura stwierdził... Że my... Że nasz związek to prawie pedofilia... — wydusiłam, czerwieniąc się na twarzy zupełnie jak wtedy przy stole.

— Że co? Co za oblech! Jaka niby pedofilia! Powaliło go? — oburzyła się Kinga. — W czasach tego dziada nie takie małżeństwa zawierano. Pewnie im się ogólnie nie spodobałaś i szukali czegokolwiek żeby się przyczepić — skwitowała, kręcąc głową.

— A co z matką? Stanęła w twojej obronie? — dopytała mama.

— A skąd? W ogóle jej się nie spodobałam i również uraczyła mnie swoim niezadowoleniem... Może nie aż tak dosadnie, ale równie wyraźnie dała mi do zrozumienia, że na jej synową to ja się nie nadaję.

— No i co na to Artur?

— Kazał im wszystkim natychmiast się wynosić ze swojego domu, a mnie potem przepraszał.

— Postawił się matce? I ojcu?

— Tak.

— To dlaczego wyglądasz, jakbyście zerwali?

Ramy oczekiwań - Zakończone ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz