"O tym, kim jesteś, decydują twoje czyny, a nie to, co inni o tobie sądzą."
Jay Kristoff, Obsidio
Patrzyłam na lśniący w świetle wiosennych promieni pierścionek z brylantem. Diament miał nietypową czekoladową barwę. Artur twierdził, że identyczną jak moje oczy. Dla mnie nie było to bardzo istotne, jednak poczucie krążka na palcu przypominało mi o ogromnym szczęściu, jakie mnie spotkało. Powoli zaczynałam się stresować. Zbliżał się wieczór, a na kolację umówieni byliśmy z rodzicami Artura. Miało nastąpić nasze zapoznanie, jednak coś mówiło mi, że im się nie spodobam.
— Przestań, na pewno cię polubią — westchnął Artur, kiedy powiedziałam mu o swoich obawach wsiadłszy do przepastnego jeepa. Drżącymi rękami zapięłam pas i poprawiłam pudełko z ciastem na kolanach.
— Daj to — mruknął Artur, zabierając plastikowe opakowanie. Wsunął je na półkę przede mną, a następnie chwycił moją dłoń. Potarł kciukiem pierścionek zaręczynowy i po chwili pocałował wierzch mojej ręki.
— Boję się, że zepsujemy im święto. Że będą niezadowoleni. W końcu to ich rocznica — bąknęłam, strzepując z łososiowej sukienki jakiś szarawy pyłek.
— Nie przejmuj się tym, Mela. Jeśli im się spodobasz, fajnie. Jeśli nie, też fajnie. Bo to mnie masz się podobać, a nie im. Poza tym rodzice będą skupieni na sobie. W końcu to ich święto, a my tylko przy okazji ogłosimy radosną nowinę. Nie ma się czym przejmować — powiedział miękko i sięgnął po moje upięte z tyłu włosy. Założył jeden kosmyk za ucho i pochylił się, składając na moich ustach czuły pocałunek.
— To jak? Możemy jechać?
Potaknęłam kiwając głową i zmuszając się do uśmiechu. Nabrałam głęboki wdech, a Artur uruchomił silnik, po czym ruszył spod mojego domu. Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć dom Artura. Średniej wielkości budynek wykonany był z czerwonej cegły. Wyglądał na przytulny i zadbany. Uśmiechnęłam się, widząc biegnącego po podwórku szarego rasowego kota.
— To twój kot? — zagadnęłam, odpinając pas.
— Nie — żachnął się, jakby sama myśl o tym, że to jego własność, była czymś absurdalnym. — Należy do mojej matki. Nazywa się Bazia — wycedził z odrazą. — Ale ja mówię na to coś Kurz. Bo wygląda jak kłębek kurzu i szwenda się po kątach jak kurz. I tyle samo jest warte — dodał.
— Artur! — zawołałam z oburzeniem, oglądając się przez ramię na mężczyznę. Nie wiedziałam czy się śmiać czy złościć.
— Sama się zaraz przekonasz — odparł Artur. — Ale może lepiej trzymaj się od tego stworzenia z daleka. Atakuje obcych.
— Zwierzęta ogólnie mnie lubią. A jeśli Bazia mnie polubi, to twoja mama tym bardziej, prawda?
— Oj... Polemizowałbym. Obie są siebie warte, zresztą zwierzęta upodabniają się do właścicieli. Bazia i moją matka to idealny przykład tej symbiozy. Ale możesz próbować wkupić się w ich łaski. Nie wróżę jednak powodzenia.
Przewróciłam oczami na te utyskiwanie Artura. Swoją drogą nieco się zdziwiłam, bo zazwyczaj wyrażał się o rodzicach z szacunkiem, co najwyżej pobłażliwie.
— A twój tata?
— On jest nieprzewidywalny. Lata życia z matką pod jednym dachem zrobiły swoje. Zresztą sama zobaczysz.
Żołądek jeszcze bardziej skurczył mi się z niepokoju. Wygramoliliśmy się z dżipa razem z ciastem i bukietem kwiatów. Artur otworzył mi furtkę i przepuścił przodem. Jego rodzice już byli na miejscu, razem z ciotką i wujem. Doszliśmy do drzwi wejściowych, a szara kotka natychmiast prześlizgnęła się między naszymi nogami, korzystając z okazji dostania się do środka.
CZYTASZ
Ramy oczekiwań - Zakończone ☑️
ChickLitMelania Tchórznicka od zawsze była skryta i nieśmiała. Za bardzo. Jej matka powtarzała to za każdym razem, kiedy dziewczyna unikała jak ognia różnych sytuacji. Występy w akademii szkolnej były dla niej torturą, a egzaminy ustne istną katorgą. Wszys...