Rozdział 4

360 10 0
                                    

8 lat temu...

- Dziękuję! - rzucam na pożegnanie i opuszczam pojazd.

Gdy tylko taksówka włącza się ponownie do ruchu, po czym znika mi z pola widzenia, odwracam się i spoglądam przed siebie. Nareszcie! Krzyczę radośnie w myślach na widok znajomego budynku. Nie tracąc dłużej czasu, ruszam przed siebie w stronę klatki schodowej.

Klatka schodowa nie powinna budzić we mnie większych emocji. Zwykła, normalna, jakich pełno w Madrycie. Drewniane schody z masywną poręczą; pożółkłe ściany, gdzieniegdzie już popękane; kilkuletnie pajęczyny z domieszką kurzu, o których zapomniano, a które powinno się już dawno sprzątnąć; wysokie sufity; płytki na podłodze; liczne zdobienia i ten jedyny w swoim rodzaju, unikatowy zapach starości, tak bardzo pasujący do takich zabytkowych miejsc. To miejsce nie powinno budzić we mnie większych emocji. Nie powinno... a jednak budzi.

Z każdym kolejnym pokonanym stopniem, z każdym kolejnym pokonanym piętrem, czuję rosnącą w sobie ekscytację. Serce wesoło gra w mej piersi, wybijając z każdą upływającą sekundą coraz szybsze brzmienie.

Gdy docieram pod właściwe drzwi mieszkania, mam lekką zadyszkę i suszę w ustach, jednak nawet zmęczenie nie sprawia, że radość ze mnie ulatuje. Unoszę rękę i pukam trzy razy. Nie za mocno ani nie za cicho, ale wystarczająco, by domownicy owego mieszkania zrozumieli, że spodziewają się gościa. Mam tylko nadzieję, że ucieszy ich moja nieplanowana wizyta, a właściwie, że ucieszy jedną osobę, która mieszka pod tym adresem. Błagam w myślach o to, by była w domu. O tej porze powinna już być po pracy. Mam nadzieję, że ta przeklęta suka jej nie zatrzymała po godzinach!

Czuję rosnącą w sobie złość na myśl o tej przeklętej kobiecie, jednak odchodzi ona w zapomnienie, gdy do moich uszu dociera przytłumiony odgłos zbliżających się w moją stronę kroków, a następnie zgrzyt otwierającego się zamka w drzwiach.

Unoszę wzrok, gdy skrzydło drzwiowe się uchyla i uśmiecham się szeroko na widok znajomej twarzy.

- Cześć! - rzucam tylko, łapiąc ją za głowę i jednocześnie wpijam się w jej soczyste usta.

- Deiver?! - z jej ust pada moje imię, gdy odrywam się od niej.

Ma przyspieszony oddech, podobnie jak ja, a na jej twarzy maluje się zaskoczenie.

- Witaj, sarenko! - uśmiecham się sprośnie, co sprawia, że zostaje wyrwana z letargu.

- Co tu robisz? - spogląda mi w oczy. - Miałeś podobno wrócić w kolejnym tygodniu.

- Nie cieszysz się? - uśmiech z mej twarzy znika, a zastępuje go stres, który staram się jej nie pokazywać.

- Cieszę, tylko... jestem zaskoczona. Wejdź! - odsuwa się i zaprasza mnie do swojego mieszkania.

Od razu korzystam z zaproszenia i przekraczam próg, kierując się w głąb w stronę salonu.

- Jesteś sama? - zadaję to pytanie, jak tylko staję przy stole, przy okazji rozglądając się na boki.

- Tak. - dołącza do mnie Gabi. - Sofia ma jakieś nocne zdjęcia. Wróci zapewne nad ranem. - staje po drugiej stronie stołu i przystępuje nerwowo z nogi na nogę.

Wygląda, jakby nie do końca wiedziała, jak się ma zachować w moim towarzystwie. Wydaje się niepewna i lekko przerażona moją osobą. Od mojego wylotu do Kolumbii minęły zaledwie trzy dni, a ona już straciła swoją pewność siebie. Mimo to muszę przyznać, że wygląda naprawdę uroczo z tymi rumieńcami na policzkach i zawstydzonym wzrokiem. Brakowało mi jej. Muszę to szczerze przyznać. Tak cholernie mi jej brakowało.

PORZUCIŁEM SERCE W KOLUMBIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz