Rozdział 14

381 11 6
                                    

Aktualnie...

Od wylotu Gabi i Dantego minął równy tydzień. Jak sobie radzę? Lepiej niż się spodziewałem. Chodzę normalnie do pracy, tylko w nocy wychylam szklaneczkę, czy dwie alkoholu, siedząc samotnie w domu, który przez kilka tygodni należał do Gabi, a po obecności, której nie pozostało nic poza kilkoma produktami w kuchennej szafce, które nie zdążyły się jeszcze zepsuć, a które obiecałem Aitanie już jakiś czas temu wyrzucić, jednak nie miałem wystarczająco sił i chęci, by to zrobić. Codziennie po pracy przyjeżdżam tutaj i siedzę sam, w pustym domu, przepełnionym ciszą i echem, jakiego wcześniej nie było. Nawet ten dom odczuwa pustkę. Nawet ten budynek za nią tęskni, za jej osobą i ciepłem, które wokół siebie roztacza.

- Co ci się stało? - podrywam się z drewnianej ławeczki, gdy moim oczom ukazuje się poobijana twarz brata.

Idzie w moim kierunku, lekko przygarbiony, z ręką trzymaną na zapewne poobijanych żebrach. Pod jego okiem widnieje fioletowy, gdzieniegdzie krwisty siniak, a jego łuk brwiowy zdobi rozcięcie.

- To nic. - rzeczy uspokajającym tonem, ale to mnie w żadnym stopniu nie uspokaja, wręcz odwrotnie, sprawia, że mam ochotę nakopać komuś porządnie do dupy.

- Jak to nic? Jesteś cały poobijany! - z hukiem opadam z powrotem na ławkę, gdy bratu również się to w końcu udaje. Widziałem, jak zaciskał mocno szczękę, jak napinał ramiona i wciągał z sykiem powietrze, gdy każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból. Wiem, co właśnie czuje, bo ja sam czułem ten ból jeszcze do niedawna, gdy oberwałem od ludzi Jose. - Powinienem pójść tam i ich...

- Nie rób scen! - syczy wściekle. - Niepotrzebnie przyszedłem! - chce wstać, ale kładę mu dłoń na ramieniu.

- Dobrze. Przepraszam. - opanowuję się.

Vittorio ma rację. Choć bardzo chciałbym sprać mordy tym, co tknęli mojego brata, krzykiem, groźbami oraz wierzganiem się, niewiele zdziałam. Muszę się uspokoić. To nie czas i miejsce. Najwłaściwsze będzie, gdy w końcu znajdę sposób na odzyskanie brata. Muszę jak najszybciej dorwać w swoje ręce tę przeklętą Natashę i zdobyć te cholerne dokumenty!

- Powinieneś to komuś zgłosić. - szepczę, pochylając się nad stołem w jego kierunku. - Niech cię przeniosą do innej celi...

- To nic nie da! - kręci głową.

- Kto ci to zrobił?

- Nieważne i tak nie znasz. - nie chce mi powiedzieć.

- Powiedz mi tylko, czy to strażnik, czy więzień? - wyciągam dłoń i ściskam rękę brata.

Jego knykcie się zdarte. Zapewne z kimś się bił. Pytanie, dlaczego i czy to on zaczął, czy się zwyczajnie w świecie bronił?

- Jest tutaj taki jeden co myśli, że każdy będzie mu usługiwać. - wzdycha głośno. - Siedzi za napad na bank. - przejeżdża ręką po krótko ostrzyżonych włosach, które zapewne w ostatnich dniach zgolił mu na krótko więzienny fryzjer, ponieważ gdy ostatni raz go widziałem, jego włosy były dłuższe. - Podobno w czasie napadu zadźgał nożem strażnika i wziął na zakładniczkę ciężarną kobietę, którą później zranił w brzuch. Była w ósmym miesiącu. Dziecko zmarło, a kobietę cudem odratowano.

O kurwa! Jego krótka opowieść odbiera mi mowę. Jest na tyle straszna, przerażająca, mroczna i pełna grozy, że przez moje ciało przechodzi dreszcz. Przecieram dłońmi nagie ramiona, na których pojawia się gęsia skórka.

To okropne! Jak można zrobić coś tak okrutnego i haniebnego. Do tej pory o takich sytuacjach słyszałem wyłącznie w wiadomościach, nigdy nie sądziłem, że usłyszę je od kogoś z moich bliskich. To zawsze działo się gdzieś z dala ode mnie, tymczasem Vittorio wokół właśnie takich kreatur się otacza, ma z nim styczność każdego dnia. I ja na to pozwalam już tyle czasu.

PORZUCIŁEM SERCE W KOLUMBIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz