Rozdział czwarty - Rozejm

59 6 0
                                    

Obudziły mnie promienie słońca przebijające się przez firanki.

Jak w pieprzonym musicalu!
Po kąpieli błotnej z dnia poprzedniego naprawdę było mi trudno spojrzeć na mój pobyt w Leśnianach przez różowe okulary. Zanim wstałam z łóżka, rozważałam przez chwilę, który stan umysłu wybrać; użalającą się nad sobą pesymistkę, czy cieszącą się z pierdół optymistkę. Bo co prawda mieszkałam w otoczeniu pięknej przyrody, z dala od stresu i wszelkiej presji, zaprzyjaźniłam się ze wspaniałą dziewczyną i miałam przed sobą co najmniej kilka tygodni relaksu, ale z drugiej strony mieszkałam w dziczy, z dala od rodziny i przyjaciół, za sąsiada mając gbura, który poprzedniego dnia, ni mniej ni więcej a próbował mnie zabić, żyjąc w ciągłym strachu, że w każdej chwili w tym lesie pojawi się mój psychopatyczny były...
Ostatecznie nie opowiedziałam się za żadnym ze stanów umysłu. Zdecydowałam się jednak na poranny jogging. Była to kolejna rzecz, oprócz gotowania, na którą w ostatnich tygodniach nie miałam czasu, a która zazwyczaj mnie odprężała i pozwalała nabrać dystansu do życia.

Uchyliłam drzwi wejściowe i ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz. Po wczorajszej wymianie zdań z Piotrem, zupełnie nie miałam ochoty na spotkanie z nim. Przez moment widziałam przerażenie na jego twarzy, gdy uświadomił sobie, że naprawdę mógł mi zrobić krzywdę, ale zupełnie nie spodziewałam się jego przeprosin. I to właśnie z tego powodu nie chciałam widzieć go tego ranka. Wstydziłam się własnych słów. Wyzwałam go od dupków i kretynów, ale dopiero gdy opadły emocje, zrozumiałam, że chyba nieco wykorzystałam sytuację, by rozładować napięcie, które budowało się we mnie po warszawskich wydarzeniach.

Jesteś twarda, Ewka, staw czoła wrogowi! Motywowałam się w myślach, schodząc po stopniach werandy.
Mimo wszystko odetchnęłam, zauważywszy, że pickupa Piotra nie ma przed jego domem.
Już miałam zacząć rozgrzewkę, ale stanęłam jak wryta. Oparty o płot stał mój różowy rower. Nie zdziwił mnie fakt, że tam stał; sama go tam zostawiłam dzień wcześniej. Szczęka mi opadła dlatego, że rower był czysty. Ba, czysty to mało powiedziane. Błyszczał jak nowy! Stan, w jakim go zostawiłam poprzedniego dnia zupełnie nie przypominał stanu obecnego. Wiedziałam, że w nocy nie padało, więc jedynym wytłumaczeniem był Piotr. To on musiał umyć rower.

Czy to wyrzuty sumienia? A może gałązka oliwna?
Ta chwila sprawiła, że w końcu podjęłam decyzję dotyczącą stanu mojego umysłu na ten dzień. Mój gburowaty acz przystojny sąsiad umył mi rower. No jak tu nie być optymistką!

Po krótkiej rozgrzewce ruszyłam przed siebie szybkim truchtem, próbując dostosować bieg do nierównego leśnego podłoża. Udałam, że nie zauważam miejsca, w którym wczoraj skompałam się wraz z moimi zakupami. Notabene, udało się je odratować i ostatecznie ugotowałam sobie dość urozmaicony obiad.
Podziwiałam widoki i skupiałam się na swoim oddechu; robiłam wszystko by nie pozwolić umysłowi zmienić stanu z optymistycznego na pesymistyczny. Gdy tylko czułam, że moje myśli próbują biec w złym kierunku, zmuszałam się do planowania kolejnego obiadu. Układanie długich list potrzebnych składników pomagało mi trzymać podświadomość w ryzach.
Tym oto sposobem, dysząc i sapiąc, ponownie znalazłam się pod warsztatem Sary.
Tym razem dziewczyna siedziała z kubkiem herbaty na ławeczce przed domem, jakby na mnie czekała. Kombinezon mechanika zamieniła dzisiaj na sukienkę ciążową.
- Ależ z ciebie sportsmanka! - zawołała Sara. - Wczoraj rower, dzisiaj bieganie...
- Ta, sportsmanka od siedmiu boleści! - Ruszyłam powoli w jej stronę. - Nie dość, że wczoraj musiałaś mnie ratować, wymieniając dentkę, to na koniec, już pod samym domem wpadłam do kałuży. A to, co dzisiaj odstawiłam chyba trudno nazwać bieganiem, skoro po tak krótkim odcinku wypluwam płuca...
- Nieważne jak ci to wychodzi, ważne, że za każdym razem lądujesz u mnie i dostarczasz mi rozrywki. Chodź, zasłużyłaś na kawę! - Zarządziła Sara, podnosząc się z ławeczki.
Swoim ciążowym krokiem weszła do warsztatu, a ja podążyłam za nią. Kim byłam, by zakazywać jej zrobienie mi kawy!


Sara trzymała się za brzuch w kształcie piłki i chichotała jak szalona. Moja opowieść o wydarzeniach dnia poprzedniego z udziałem kałuży, roweru i pewnego gbura szalenie ją ubawiły. Jak się okazało, nie mogłam spodziewać się po niej ani krztyny współczucia.
- Wiedziałam, że wy dwoje dostarczycie nam nie lada rozrywki!
Mimo wszystko nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Jej wesołość była zaraźliwa.
- I jeszcze potem umył ci rower!? Co za dżentelmen!
- Dżentelmen? Chyba żartujesz! - Oburzyłam się. - Na pewno miał w tym jakiś interes.
- Nie doceniasz naszego doktorka, kochana.
- Jak na razie nie dał mi powodów, by go docenić. I nie, umycie roweru się nie liczy - stwierdziłam, widząc minę dziewczyny. Wstałam, odkładając kubek. Zasiedziałam się. Miałam w końcu biegać, a nie żłopać kawę!
Wyszłyśmy przed warsztat. Z niezadowoleniem stwierdziłam, że poranne słońce schowało się za przedpołudniowe szare chmury.
- Może jednak zostaniesz jeszcze chwilkę? - zaproponowała Sara, widząc zmieniającą się aurę.
- Nie jest tak źle. Nie każda chmura musi oznaczać deszcz... - W chwili gdy wypowiedziałam te słowa, niebo przecięła błyskawica, usłyszałyśmy grzmot, a kilka chwil później gigantyczne krople zaczęły spadać nam na głowy.
- Jeszcze jedna kawka? - Sara zapytała z łobuzerskim uśmiechem, gdy schroniłyśmy się pod dachem warsztatu.
- Nie, dzięki. Może zaraz ta ulewa się uspokoi. Wtedy pobiegnę z powrotem - dodałam bez przekonania. Nie byłam aż tak wielką wielbicielką joggingu, by robić to w deszczu.
- Jak tam sobie chcesz, pogodynko. Ja w każdym razie zrobię sobie jeszcze jedną herbatkę owocową.
 Herbata musiała jednak poczekać; przez bramę wjechał jakiś samochód. Odgłos opon na żwirze przed domem przebił się przez szum deszczu. Chwilę później usłyszałyśmy trąbnięcie.
- Sara?! - zawołał przybysz.
Ten głos wydawał mi się znajomy, ale miałam nadzieję, że tylko mi się wydaje.
- W warsztacie! - zawołała dziewczyna.
- Chciałem sprawdzić czy przyszedł już ten olej, który mi za... - Piotr wszedł do warsztatu i urwał, widząc mnie obok Sary. - Dzień dobry. - Nie stracił rezonu, ale uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Dzień dobry.
- Część, Piotr! - Sara zawołała nazbyt entuzjastycznie. - Tak, olej już na ciebie czeka. Zaraz go przyniosę. - I zniknęła w odmętach warsztatu.
Staliśmy chwilę w niezręcznej ciszy. Piotr odezwał się pierwszy.
- Zabłądziła Pani?
- Nie. Poznałam Sarę wczoraj. Wymieniła mi dentkę w rowerze. - Uniosłam brew, szykując się na atak z jego strony. Spodziewałam, że stwierdzi, że nie umiem jeździć na rowerze albo że jeżdżę jak szalona... Niczego takiego jednak nie powiedział.
Sara łaskawie uratowała nas przed dalszą wymianą zdań.
- Proszę bardzo! - zawołała. - Olej raz.
- Dziękuję ci bardzo - powiedział Piotr. Wziął butelkę z rąk dziewczyny i ruszył do samochodu.
- Piotr! - Sara zawołała za nim, a ja od razu wiedziałam, że coś kombinuje.
Gbur odwrócił się niechętnie i spojrzał na nią w oczekiwaniu.
- Monika jest na piechotę, a ta ulewa wydaje się nie mieć końca. Może weźmiesz ją ze sobą?
Piotr rzucił mi badawcze spojrzenie.
- Ależ nie! - od razu zaprotestowałam. - Nie ma takiej potrzeby. Poczekam tu jeszcze chwilę i potem potruchtam sobie spokojnie do domu.
Piotr wciąż milczał. Moje słowa wydawały się mu wystarczać; wyglądał jakby znowu chciał odejść.
- Tylko problem w tym, Moniś, że ja niedługo mam wizytę u lekarza, wiesz, taką kontrolną, i będę musiała tu wszystko pozamykać.
Spojrzałam na Sarę mrużąc podejrzliwie oczy. Wizyta kontrolna... ciekawe.
Dziewczyna posłała mi w odpowiedzi niewinny uśmiech.
- Nie ma sprawy - odezwał się Piotr. - Proszę wsiadać.
Nie chciałam od niego niczego, a tym bardziej jego pomocy. Mimo wszystko wiedziałam, że nie mogę dłużej protestować. Byłoby to zwyczajnie dziecinne. Posłałam mu więc wymuszony uśmiech, a Sarze zabójcze spojrzenie, i ruszyłam do pickupa.

***

Nawet jej nie zauważysz! Mówiła mi Bogna, gdy protestowałem przeciwko przyjazdowi księżniczki. Będzie sobie ciuchutko siedziała w swoim domku...
Jak dotąd moje doświadczenie z księżniczką od momentu jej przyjazdu miało z ciszą niewiele wspólnego. Tak naprawdę cisza między nami zapanowała dopiero teraz; gdy wsiadła do mojego auta. Była to jednak nieprzyjemna, krępująca cisza.
Odpaliłem pickupa, usilnie starając się wymyślić jakiś temat do rozmowy. Nie czekała nas długa jazda, mimo to musiałem coś powiedzieć.
- Widzę, że przypadłyście sobie z Sarą do gustu? - zapytałem w końcu.
Kątem oka widziałem, że Monika patrzy na mnie podejrzliwie. Pewnie zastanawiała się czy w moich słowach kryje się jakiś zarzut. Chyba wyczuła, że nie miałem nic złego na myśli, bo po chwili odezwała się neutralnym tonem.
- Tak... Sara jest otwarta i bardzo prostolinijna. Świetnie się z nią rozmawia.
- Jest ulubienicą wszystkich mieszkańców. Może nie każdy naprawia u niej swój pojazd, wie Pani, niektórzy mężczyźni nie potrafią zaakceptować kobiety mechanika, ale wszyscy ją uwielbiają.
- A Pan?
- Czy ją uwielbiam?
- Czy akceptuje pan kobietę mechanika? - Przysiągłbym, że cień uśmiechu zawitał na jej twarzy.
- Pewnie. Już nie raz mnie poratowała.
Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu, ale początkowe napięcie zniknęło.
Chwilę później minęliśmy miejsce, w którym wczoraj wywróciła się na rowerze. Ona też musiała o tym pomyśleć, bo obróciła się na powrót w moją stronę.
- Dziękuję za umycie roweru. Nie wiem czy kiedykolwiek był tak czysty... - Zaśmiała się cicho.
- Przepraszam, że wczoraj prawie Panią zabiłem.
Nic nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową. To chyba znaczyło, że byliśmy kwita.
Podjechałem pod dom i wyciągnąłem kluczyk ze stacyjki, ale Monika nie otwierała drzwi. Nerwowo wykręcała palce.
- Czy moglibyśmy przejść na ty? - zapytała. - Może i z musu, ale będziemy przez jakiś czas sąsiadami...
Mojej uwagi nie uszedł fakt, że odniosła się do słów, którymi przywitałem ją kilka dni temu. Przebiegła złośnica.
Piotr. - Wyciągnąłem do niej rękę. Uścisnęła ją i na moment się zawahała; jakby zastanawiała się jak ma na imię. Dziwne.
- Monika.

Sekrety DrzewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz