Rozdział dziewiętnasty - Robert

57 5 2
                                    

Tylko jedna myśl kołatała mi się w głowie. Piotr. Nic innego się teraz nie liczyło jak tylko upewnić się, że jest bezpieczny. Piotr.
Ruszyłam ostrożnie do jego domu, który jeszcze nigdy nie wyglądał tak złowrogo. Wewnątrz wciąż świeciło się światło, jednak brak jakichkolwiek dźwięków, ta głucha cisza, powodowały, że przestałam oddychać.
Wszechobecne drzewa, zawsze blisko nas, zawsze po naszej stronie, teraz zdawały się odwracać wzrok. Nie chciały być już świadkami tej historii.

Ochrońcie go, drzewa, ukojcie nasz ból, wysłuchajcie naszych sekretów... Zaklinałam je w niemej modlitwie.
Zdawało się, że wejście po drewnianych schodach ganku zajęło mi wieczność. W końcu złapałam za klamkę i przeraźliwie wolno otworzyłam drzwi. Nawet one nie odważyły się odezwać choćby najcichszym skrzypnięciem.
- Piotr? - zapytałam trzęsącym się głosem.
Odpowiedziała mi cisza.
Przeszłam przez próg i tym razem szybkim krokiem skierowałam się do kuchni. Piotr musiał tu przed chwilą być; widziałam świeżo umyte naczynia.
Zatrzymałam się jednak gwałtownie w połowie drogi na dźwięk trzaskających drzwi. Odwróciłam się przerażona, by ujrzeć stojącego przy nich Roberta z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Miło, że przyniosłaś wino - powiedział jakby przyjaznym tonem. - Z chęcią wypiję, za nasze ponowne spotkanie.
Przez moment nie rozumiałam znaczenia jego słów. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przez cały ten czas ściskałam w ręce butelkę wina i korkociąg.
- Gdzie jest Piotr?! - zawołałam. Chciałam, by mój głos zabrzmiał groźnie i pewnie, lecz lęk spowodował, że moje pytanie zabrzmiało jak błaganie.
- Ten twój gach? - Ton Roberta zmienił się. Słychać było w nim teraz jad, nienawiść. - Nie będzie nam przeszkadzał.
Zrobił krok w moją stroną, na co ja instynktownie cofnęłam się.
- Piotr!?!
Odpowiedziała mi cisza. Robert uniósł brew rozbawiony, jakby chciał powiedzieć A nie mówiłem?
Staliśmy przez moment naprzeciw siebie. Robert nie był już tak elegancki, jakim go pamiętałam. Wymięta koszula wystawała mu ze spodni, narzuconą na nią miał szmatę, która kiedyś musiała być marynarką. Kilkudniowy zarost i przydługie włosy nadawały mu upiornego wyglądu.
- Czy ty nie widzisz, Robert, że to jest chore?! - wykrzyczałam zrezygnowana. - Czy ty nie czujesz, że twoje zachowanie nie jest normalne?!
Czułam wzbierające łzy. Gdzieś z tyłu mojego umysłu zaczęła kiełkować myśl, że umrę w tym lesie...
- Grożenie, prześladowanie ludzi, krzywdzenie ich... nie jest normalne - dodałam, czując, że mówię jak do ściany.
- Normalne? - zapytał Robert, śmiejąc się z pozoru serdecznie. - Może to nie jest normalne, ale z pewnością daje mi dużo frajdy.
Od kilku miesięcy moje życie było koszmarem przez tego szaleńca przede mną. A on mi teraz mówi, że dobrze się bawi?
Dopiero kiedy poznałam Piotra ten koszmar zaczął powoli ustępować. Tylko że Piotra tu ze mną nie było. On coś mu zrobił.
Ta myśl wzbudziła we mnie tak wielką wściekłość, że bez zastanowienia cisnęłam w Roberta butelką wina, którą trzymałam w dłoni. Drań zrobił jednak błyskawiczny unik, a butelka rozbiła się o ścianę, barwiąc ją swoją czerwoną zawartością.
Nie miałam już nic do stracenia. Wiedziałam, że nikt nie przyjdzie mi na ratunek. Byłam sama, za jedyną broń mając stary korkociąg.
Zamachnęłam się nim na Roberta, ale on złapał moją dłoń. Zaczęliśmy się szamotać. Każdy moment blisko niego, każdy kontakt z jego ciałem budził we mnie obrzydzenie. Robert zdawał się czytać mi w myślach, bo przyciągnął mnie jeszcze bliżej z obleśnym uśmiechem.
Straciłam koncetrację, przez co poluzowałam chwyt na korkociągu. Robert momentalnie wyszarpnął mi go z ręki i przyłożył do twarzy.
- Taka piękna buźka... Przez ostatnie tygodnie codziennie przed snem wyobrażałem sobie, jak ją oszpecam... O, właśnie tak...
Bardzo powoli wbił końcówkę korkociągu w mój policzek i zaczął przesuwać nim w dół do mojej brody.
Krzyknęłam z bólu, czując jak krew zalewa mi usta i szyję. Zaczęłam się szarpać, lecz on był zbyt silny i trzymał mnie w miejscu.

Dawaj, Ewka! Zawyła moja przerażona podświadomość.
Trochę mnie to ocuciło. Wzięłam zamach nogą i uderzyłam Roberta z całych sił w krocze.
- Ty, suko!
Upuścił korkociąg i popchnął mnie brutalnie, samemu łapiąc się za czułe miejsce.
Upadłam na podłogę w kuchni i wtedy go zobaczyłam. Piotr leżał za wyspą kuchenną; dlatego go wcześniej nie zauważyłam. Miał krwistą ranę na głowie i wyglądał jak martwy...
- Piotr...
Podczołgałam się do niego, sprawdzając puls. Żył.
- Piotr - szepnęłam zrozpaczona, odgarniając mu włosy z czoła. - Obudź się, proszę.
Słyszałam już zbliżające się kroki Roberta. Złapałam Piotra za rękę i ze zdziwieniem stwierdziłam, że trzyma w niej tłuczek do mięsa. Musiał po niego sięgnąć, gdy zjawił się Robert.
Ledwo wyciągnęłam tłuczek z ręki Piotra, poczułam silne palce Roberta zaciskające się na mojej kostce.
- Zostaw mnie!
- A ty znowu lecisz do swojego kochasia? Zawsze miałaś oko na innych facetów. Jeden ci nie wystarczał? Widziałem, że ci robi zakupy, jogurciki kupuje... te twoje ulubione. Po tym domyśliłem się, że tu jesteś, wiesz?
Nie miałam pojęcia o czym on bredzi. Bezskutecznie próbowałam wyrwać stopę z jego uścisku.
- Gdy zobaczyłem, że ten lizus ma w aucie torbę z zakupami pełną tych twoich ulubionych jogurtów, wiedziałam, że gdzieś tu się schowałaś...
Przeciągnął mnie po podłodze kuchni, ale dzięki temu moje ciało nabrało jakby rozpędu.
Wykorzystałam to i zamachnęłam się na Roberta tłuczkiem w momencie, gdy puścił moją stopę i odwrócił się ku mnie.
Jego czaszka w kontakcie z moją bronią wydała nieprzyjemny odgłos. Robert złapał się za głowę i zatoczył na przeciwległą ścianę. Z przerażenia i obrzydzenia wypuściłam tłuczek.
- Ja cię chyba muszę po prostu zabić! - jęknął, odwracając się do mnie. - Tym razem żaden sąsiad cię nie uratuje...
Nienawiść do mnie zdawała się działać na niego jak środek znieczulający. Ponownie ruszył w moją stronę, po drodze podnosząc upuszczony przeze mnie tłuczek. Cofnęłam się instynktownie, ale momentalnie uderzyłam biodrami o kuchenną wyspę.

Ewka, nie pozwól mu dopiąć swego! Krzyczała moja podświadomość, ale ja już nie miałam siły walczyć.
I wtedy drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, ukazując pana Kazia ze swoim sklepowym nożem do krojenia pieczonego kurczaka, tatę Sary z kluczem francuskim, Sarę z lewarkiem i kilka innych osób, których nie kojarzyłam, a które również uzbrojone były w mniej lub bardziej ostre przedmioty użytku codziennego.
- Tym razem uratuje ją cała armia sąsiadów! - zawołała wściekła Sara.
- Zostaw ją, śmieciu - rozkazał pan Kaziu tonem tak stanowczym jakiego jeszcze u niego nie słyszałam.
Robert jeszcze przez moment rozważał atak na mnie, ale widząc to, moja grupa wsparcia ruszyła na niego.
Zaczęłam się histerycznie śmiać. Oni wszyscy naprawdę wyglądali komicznie. Złapałam się za brzuch i śmiałam do łez. W końcu śmiech zamienił się w szloch. Z przerażenia i zmęczenia nie potrafiłam już ustać na nogach. Upadłam na kolana i doczołgałam się do Piotra.
- Dzwońcie po karatkę! - zawołałam przez łzy.
Położyłam się obok niego i wtuliłam w jego klatkę piersiową. Wciąż był nieprzytomny, ale czułam mocne bicie jego serca.

Będzie wściekły jak się zorientuje, że całą awanturę przeleżał na podłodze, przeszło mi jeszcze przez myśl, a potem wpadłam w ni to letarg, ni to sen.
Wszystko słyszałam jakby przez szybę, widziałam jakby przez mgłę.
- Ewcia, co on ci zrobił? - szepnęła Sara, odgarniając mi włosy z twarzy i dotykając mojego policzka.

To nic, to tylko kolejne blizna, pomyślałam, ale nie potrafiłam ubrać tej myśli w słowa.
- Robercik, ty pójdziesz z nami - słyszałam słowa ojca Sary, gdy z kilkoma innymi mężczyznami chwycili Roberta i wyprowadzili go brutalnie przed dom.


Po jakimś czasie usłyszałam ciężkie podeszwy uderzające o podłogę.

No, w końcu przyjechała karetka, pomyślałam i spróbowałam wstać. Nie mogłam się jednak ruszyć. Wszystkie moje członki były jak z ołowiu, jakby na zawsze połączyły się z wciąż bezwładnym ciałem Piotra i tą drewnianą podłogą.
- Doktorze, proszę jej pomóc - usłyszałam słowa Sary. - Ona jest chyba w szoku.

Nie, nie zajmujcie się mną! Próbowałam krzyczeć. Ratujcie Piotra!
Jakiś mężczyzna poświecił mi w oczy i powiedział coś do Sary. Potem poczułam ukłucie i zapadłam się w otchłań. 

Sekrety DrzewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz