Rozdział siedemnasty - Czarne BMW

67 4 0
                                    

Zdawało się jakby Michał wyjeżdżając, zabrał ze sobą tę polską złotą jesień, która towarzyszyła nam przez minione tygodnie.
Dzisiaj, pierwszy raz od kilku dni, deszcz zrobił sobie przerwę, więc nie zważając na zimno, ruszyłam na pomost z książką i kocem.
Piotr z samego rana ruszył 'w teren', jak zaczęłam nazywać jego wizyty lekarskie. Wracając miał zrobić zakupy u pana Kazia. Trochę się już niecierpliwiłam, gdyż miałam ochotę wypróbować wynaleziony w internecie przepis na pikantny makaron. Wiedziałam, że pan Kaziu zamówił wszystkie potrzebne mi składniki. Zapowiadało się więc małe gotowanko.
Czułam jednak, że jeszcze trochę na Piotra poczekam, więc zmusiłam się do skupienia na lekturze.

Musiało mi się to udać, ponieważ nie od razu zarejestrowałam dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Było na drodze dojazdowej takie miejsce, ta błotna kałuża, w której skompałam się drugiego dnia mojego pobytu tutaj, które głośnym chlupnięciem zapowiadało nadjeżdżający samochód. I dopiero ten dźwięk zwrócił moją uwagę.
Początkowo nie usłyszałam, że silnik samochodu wydaje zupełnie inny dźwięk niż silnik pickupa Piotra. Odwróciłam się więc uśmiechnięta w stronę drzew, między którymi w oddali błyszczały szyby nadjeżdżającego samochodu.
Uśmiech zastygł na mojej twarzy, kiedy zdałam sobie sprawę, że nadjeżdżający pojazd, to nie tak dobrze znany mi pickup, ani stary golf Sary. Nie widziałam wyraźnie kierowcy, jedynie zarys jego twarzy, ale wiedziałam... Nie wiem czy zadziałała moja intuicja czy instynkt samoobronny, ale momentalnie wiedziałam, że autem kieruje Robert.
Zaczęłam działać jak na autopilocie; koc i książkę wzięłam pod pachę i zsunęłam się z leżaka, po czym nie podnosząc się z kolan błyskawicznie przesunęłam się na skraj pomostu i bezgłośnie zanurzyłam w stawie. Przy tej pogodzie i porze roku woda musiała być lodowata. Ja jednak nie czułam niczego oprócz wrzechopanowującego mnie strachu i determinacji, determinacji by przeżyć.
Chwilę przed tym nim zanurzyłam głowę pod wodę, usłyszałam jeszcze chrzęst żwiru pod oponami i gasnący silnik. Robert podjechał pod dom Piotra.
Przyciskając przemoczony koc i zniszczoną już książkę do piersi, złapałam pal pomostu i już pod wodą przesunęłam się pod deski, na których cały czas stał mój leżak. Powoli wystawiłam twarz ponad taflę jeziora, starając się bezgłośnie złapać oddech. Moja głowa ledwie mieściła się pod deskami pomostu, ale nie było już czasu na zmianę kryjówki.
Nie musiałam długo czekać, aż dobiegnie mnie odgłos zbliżających się kroków. Ponownie wzięłam głęboki oddech i zanurzyłam się.
Wiedziałam, że musiały minąć zaledwie sekundy, lecz wówczas, tam pod wodą, wydawało mi się, że czekam wieczność. Spodziewałam się, że w każdej chwili ujrzę oczy Roberta zerkające na mnie poprzez szczeliny w deskach pomostu lub jego rękę sięgającą pod wodę i za włosy wywlekającą mnie na brzeg.
Nie wiem czy to przerażenie, czy wola przetrwania, ale w tamtej chwili czułam, że mogę w tych głębinach ukrywać się wiecznie. Moje ciało jakby przestało potrzebować tlenu.
Moment później Robert stanął obok leżaka, na którym jeszcze kilka minut temu siedziałam beztrosko. Stał teraz dokładnie nade mną. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w cichej modlitwie, w bezgłośnym wołaniu, w przerażającym oczekiwaniu.

***

Ta scenka od pierwszej chwili mi nie pasowała. BMW na krakowskich tablicach, ewidentnie z wypożyczalni i koleś, który nim przyjechał kręcący się po posesji.
Od kiedy pół roku temu na zjeździe z drogi głównej postawiłem znak 'Teren prywatny', turyści przestali tu zajeżdżać.
Facet zachowywał się jakby kogoś szukał, jednocześnie przysiągłbym, że na jego twarzy zauważyłem ślad rozdrażnienia, gdy podjechałem.
- Te domy nie są do wynajęcia! - zawołałem wysiadając z auta, bo koleś, udając, że nie zauważył mojego pojawienia się, ruszył w stronę domku Ewy.
I wtedy zdałem sobie sprawę, że po Ewie nie ma śladu... Zazwyczaj gdy wracałem, czekała na mnie na ganku lub czytała na pomoście. Teraz jakby zapadła się pod ziemię...
W tym momencie, tknięty jakąś niepojętą intuicją, zrozumiałem, że oto w moją stronę idzie ten psychol, który prześladował i pobił Ewę. Każdym porem mojego ciała czułem, że mam przed sobą Roberta.
Był mojego wzrostu, dobrze zbudowany. Spod marynarki wyzierała jednak pognieciona koszula, a kilkudniowy zarost i włosy w nieładzie wyraźnie mówiły, że facet miewał lepsze dni.
- Dzień dobry! - zawołał do mnie, a ja całą siła woli powstrzymywałem się, by nie rzucić się na gościa.
- Witam. - Wymuszony uśmiech zawitał na mojej twarzy. W myślach wymieniałem ciężkie narzędzia, które leżały na pace pickupa... - Tak jak mówiłem, te domy są w rękach prywatnych i nie wynajmujemy ich.
- Serio? Kurcze, moja znajoma opowiadała mi, że zatrzymała się tu kiedyś i zdecydowanie polecała to miejsce.
- A to bardzo możliwe - podjąłem jego grę. - Jakieś piętnaście kilometrów stąd jest 'Gościniec u Agi', również w lesie i w sąsiedztwie stawu. Zapewne tam nocowała pana znajoma.

Sekrety DrzewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz