Rozdział dwudziesty trzeci - Tak będzie lepiej

55 4 0
                                    

Oparłem czoło o zimną szybę przedziału pierwszej klasy. Miałem przed sobą jeszcze dwie godziny jazdy pociągiem do Krakowa. Od jakiegoś czasu uparcie ignorowałem wibrowanie telefonu komórkowego w moim plecaku. Wiedziałem, że to Ewa próbuje się ze mną skontaktować; zapewne zdążyła się już zorientować, że zabrałem swoje rzeczy z jej mieszkania.

Po wizycie na cmentarzu pojechałem taksówką do domu Ewy. Przez moment zastanawiałem się czy nie napisać jej listu lub przynajmniej kilku słów pożegnania. Zrezygnowałem jednak, przypominając sobie zeszłą noc. Wszystko wszak było jasne, zakończone.
Z mieszkania Ewy, udałem się jeszcze do szpitala, w którym pracowałem rok temu, i w którym zmarł pan Szymański. Chciałem stanąć jeszcze raz twarzą w twarz z ordynatorem szpitala i oficjalnie zakończyć mój urlop bezpłatny i złożyć rezygnację.
Wszyscy witali mnie z otwartymi ramionami, jakbym dopiero co wrócił z wakacji w ciepłych krajach. Zdawało się, że nikt nie pamiętał już, a raczej udawał że nie pamięta, zeszłorocznych wydarzeń. Wiedziałem, że już nigdy nie wrócę do tego miejsca. Chodź pracowali w nim wybitni specjaliści, czułem, że ta wszem panująca znieczulica jest zaraźliwa. A ja już nie chciałem być znieczulony. Chciałem być blisko moich pacjentów, móc poświęcić im czas. Nawet jeśli oznaczało to pracę na wsi i dojeżdżanie do nich, wysłuchiwanie ich narzekania na pogodę, nieudane plony czy turystów.
Spóźniłem się na lunch z siostrą, ale ta zadowolona ze spotkania, nawet nie pisnęła choćby słówkiem pretensji. Dopytywała się o Ewę i o atak Roberta, ale ja nie chciałem o tym mówić, więc ograniczyłem się to streszczenia najważniejszych wydarzeń i poinformowanie jej, że moja znajomość z Ewą jest już zakończona. Mimo to Bogna przypatrywała mi się przez cały posiłek z jakąś wszystkowiedzącą miną; jakby ona już dawno zdała sobie sprawę z faktów, które mi były obce...

Telefon ponownie zawibrował w moim plecaku, a ja ponownie go zignorowałem, tak samo zresztą jak ignorowałem uniesioną w rozdrażnieniu brew współpasażera; starszego pana, któremu najwyraźniej wibrujący telefon przeszkadzał w czytaniu gazety. Zarzuciłem kaptur bluzy na głowę i zamknąłem oczy.

***

Odetchnęłam z ulgą. Godzinna rozmowa z prokuratorem może i nie była najgorsza, w końcu to nie ja byłam oskarżoną, ale nie było to coś, co chciałabym kiedykolwiek powtarzać.
Po raz kolejny opowiedziałam o wydarzeniach z mojego mieszkania w Warszawie, ale czułam, że to czysta formalność, gdyż prokurator zdawał się znać każdy szczegół tamtego wieczoru. Ostatnie wydarzenia i moment pojmania Roberta zdecydowanie bardziej go interesowały.
Prokurator, facet około czterdziestki z idealnie zaczesaną grzywką i w markowych okularach, zaczął kwestionować moje postępowanie tamtej nocy. Twierdził, że nie powinnam była wracać do domu Piotra, gdy zorientowałam się, że przydzieleni do nas policjanci są nieprzytomni. Zasugerował, że moim nierozsądnym zachowaniem naraziłam życie policjantów, gdyż powinnam była od razu biec do Leśnian po pomoc.
Byłam tak zszokowana tymi insynuacjami, że nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Na szczęście w sukurs przyszła mi aspirant Kozłowska, która wyśmiała słowa prokuratora.
- Weź się nie wygłupiaj, Tadek - powiedziała, na co, ku mojemu zaskoczeniu, prokurator posłał jej łobuzerski uśmiech. - Pani Werner jest tutaj z dobrego serca. Mogła odmówić przyjazdu tutaj! W końcu wszelkie zeznania już złożyła wcześniej. Nie stresuj jej więc i zbieraj swoje papiery. Chyba usłyszałeś już wszystko?
Trochę zaskoczyły mnie i słowa i ton policjantki, ale najbardziej zdziwiła mnie niefrasobliwa reakcja prokuratora na nie. Stwierdziłam, że musieli się dobrze znać.
Po tej wymianie zdań, prokurator rzeczywiście zebrał swoją dokumentację, kiwnął mi głową i już go nie było.
A ja stałam teraz przed komendą, czując, że to jest ten moment, że to jest ta chwila, która zamyka ów rozdział mojego życia, w którym wystąpił Robert. Czułam, że w końcu mogę się zdystansować od tych strasznych wydarzeń. I mimo że blizny po nich, zarówno te fizyczne jak i psychiczne, jeszcze długo będę nosić, to wiedziałam, że są one na dobrej drodze by się zagoić.
Przez chwilę rozważałam czy nie zamówić taksówki, ale byłam w nastroju na spacer. Wyciągnęłam telefon, chcąc podzielić się z Piotrem tą pozytywną chwilą, ale nie odebrał. Wiedziałam, że miał trochę spraw do załatwienia na mieście, więc ruszyłam przed siebie z nadzieją, że zaraz oddzwoni.
Gdy godzinę później dotarłam do swojego mieszkania, a Piotr wciąż się nie odezwał, ponownie wybrałam jego numer i ponownie nie doczekałam się reakcji.
Otworzyłam drzwi rozdrażniona, ale stanęłam w nich zdziwiona. Plecak Piotra, który rano leżał na kanapie, teraz zniknął, kurtka przeciwdeszczowa, którą rano zostawił na wieszaku przy drzwiach, już tam nie wisiała...
- Co jest do cholery? - szepnęłam.
- Dzień dobry, Pani Ewo!
Usłyszałam za sobą głos sąsiadki.
- A dzień dobry, pani Miro! - zawołałam zadowolona, na chwilę zapominając o Piotrze. - Jak dobrze, że panią widzę!
- Ależ się cieszę, że Pani wróciła, pani Ewo - sąsiadka zdawała się nie zwracać uwagi na moje słowa. - Powiem pani, że nieprzyjemnie tak być jedynym lokatorem na piętrze, gdy drugie mieszkanie stoi puste...
Nie miałam serca jej mówić, że raczej niedługo znowu zwolnie lokum...
- Właśnie chciałam pani podziękować, że tak dbała pani o to moje puste mieszkanie - wtrąciłam, gdy sąsiadka brała oddech.
- Ależ nie ma za co, kochana! Tak się cieszę, że już z panią lepiej... - dodała, zapewne przypominając sobie wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Co chwilę jednak zerkała na mój ranny policzek.
Nie miałam już co prawda na nim opatrunku, ale blizna, którą zostawił na nim Robert, była dość wyraźna. Dotknęłam policzka, widząc jej zatroskane spojrzenie.
- Tak, już ze mną lepiej, pani Miro. Ta blizna to już ostatnia... Robert został aresztowany - dodałam, siląc się na wesoły ton. Nie udało mi się ukryć jednak drżenia w głosie.
Pani Mira złapała mnie za rękę.
- Silna z pani kobieta, pani Ewo. Wszystko będzie dobrze! - stwierdziła dobitnie.
W zamian posłałam jej szeroki uśmiech. Zadziwiające jak czasami obcy ludzie potrafią okazać nam uczucie i wsparcie.
- Dziękuję - szepnęłam.
Pani Mira odwróciła się i złapała za klamkę drzwi do swojego mieszkania. Zatrzymała się jednak.
- Powiem pani jeszcze, pani Ewo, że jak wczoraj przyjechała pani z tym przystojnym chłopcem, to się bardzo ucieszyłam. Pomyślałam sobie nawet Ona to zasługuje na jakiegoś dobrego, spokojnego mężczyznę. No coż, szkoda...
- Szkoda? - Zdziwiły mnie słowa sąsiadki.
- No, skoro ten pan wyjechał dwie godziny temu, to raczej tutaj nie zamieszka...? Nie szkodzi, piękna z pani dziewczyna. Ani się pani obejrzy, a kolejni kawalerzy ustawią się w kolejce! - rzuciła wesoło i zniknęła w swoim mieszkaniu.
- Wyjechał? - szepnęłam zaskoczona do jej zamkniętych drzwi.
Weszłam do mieszkania i ruszyłam do sypialni.

Sekrety DrzewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz