Rozdział osiemnasty - To musi się skończyć!

69 5 2
                                    

- Rozumiem, że zgłosili Państwo pojawienie się poszukiwanego listem gończym Roberta Dobrowolskiego? - bez ceregieli zapytał policjant, gdy Piotr otworzył drzwi.
- Tak - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Zapraszam. - Piotr otworzył szerzej drzwi.
Dwóch policjantów chętnie weszło do środka; na zewnątrz siąpił deszcz, a temperatura znacznie już spadła.
Starszy policjant rzucił mi badawcze spojrzenie. Właśnie skończyłam rozmowę z Sarą, która zadzwoniła jak tylko dojrzała radiowóz jadący w stronę domu Piotra. I jej musiałam zdać więc relację z wydarzeń ostatnich kilku godzin.
Odłożyłam telefon na wyspę kuchenną, próbując uśmiechnąć się do policjanta, ale czułam, że przez ciągły stres potrafiłam pokazać mu jedynie grymas, któremu daleko było do uśmiechu.
Młodszy policjant wyciągnął smartfona.
- Rozumiem, że to pani została zaatakowana przez poszukiwanego w swoim mieszkaniu w Warszawie piętnastego czerwca tego roku? - zapytał, czytając coś na telefonie.
- Tak... - szepnęłam. - Tak - powtórzyłam głośniej.
Próbowałam powiedzieć sobie, że nic co się tutaj dzieje nie jest moją winą, jednak pod nieufnymi spojrzeniami obu policjantów było mi bardzo trudno w to uwierzyć.
Usiadłam przy stole, potrzebując czegoś, jakieś bariery, między mną a tymi mężczyznami.
- Proszę nam powiedzieć, co się dzisiaj wydarzyło - poprosił starszy policjant już łagodniejszym tonem.
Opowiedziałam im o przyjeździe Roberta i o mojej kąpieli w stawie. Potem Piotr przedstawił wydarzenie ze swojego punktu widzenia.
- Czyli Pani nie widziała tego mężczyzny z bliska - stwierdził starszy policjant. - A pan, nigdy wcześniej nie widział poszukiwanego, a jednak oboje twierdzicie, że to on?
- To był on! - krzyknęłam. Nie mogłam uwierzyć, że ten facet kwestionuje to, co mówimy. Mój głos zadrżał nieznośnie. Ręce zaczęły mi się trząść, więc szybko schowałam je do kieszeni bluzy, nie chcąc by policjant pomyślał, że jestem zwykłą panikarą.
- Nie mówię, że to nie był on, proszę pani. Jedynie stwierdzam fakty.
- Jeśli pokażą mi panowie zdjęcie poszukiwanego, jak go nazywacie - Piotr odezwał się bardzo spokojnym tonem. - Będę mógł potwierdzić czy rzeczywiście mówimy o tym samym człowieku. Wydaje mi się jednak, że fakt iż warszawska policja namierzyła go w tych okolicach, mówi sam za siebie.
Młodszy policjant bez słowa podszedł do Piotra i pokazał mu swojego smartfona. Zakładając, że pokazuje mu zdjęcie Roberta, wstałam od stołu. Nie chciałam by ta twarz nawet mignęła mi przed oczami.
- Zrobię herbaty - szepnęłam.
Tak, jak w moim domku, również u Piotra aneks kuchenny zajmował jedną ze ścian salonu. Dlatego nie miałam szans ukryć się przed tymi podejrzliwymi spojrzeniami. Mogłam za to zająć czymś myśli i trzęsące się ręce.
Nastawiłam wodę i powoli ustawiłam na blacie cztery kubki. Jeszcze wolniej włożyłam do każdego z nich torebkę herbaty. Przez cały ten czas nie podniosłam wzroku na mężczyzn, ale słyszałam jak Piotr pewnym tonem potwierdza, że mężczyzna na zdjęciu, to ten sam, którego widział kilka godzin temu.

Czy to znaczy, że i z tego miejsca muszę uciekać? Że muszę znaleźć nową kryjówkę? Nagle uderzyła mnie ta myśl.
Spojrzałam na Piotra. Patrzył na mnie z takim ciepłem, z taką pewnością, że wiedziałam, że nie będę już więcej uciekać. Uśmiechnęłam się do niego.
Telefon młodszego policjanta zadzwonił. Obaj funkcjonariusze przeszli na drugą stronę salonu. Piotr wykorzystał sytuację i podszedł do mnie.
- Dajesz radę? - spytał, łapiąc mnie za rękę.
Kiwnęłam głową, odwzajemniając uścisk.
- Znajdą go - dodał Piotr.
Nie chciałam komentować tego stwierdzenia. Robert już od jakiegoś czasu skutecznie ukrywał się przed policją, jednocześnie zatruwając mi życie. Jak dotąd nie dał mi powodów, by sądzić, że ten koszmar wkrótce się skończy.
Skupiłam się na nalewaniu wrzątku do kubków.
Chwilę potem obaj policjanci podeszli do nas, tym razem wyraz ich twarzy był jakby bardziej przyjazny.
Bez słowa podałam im kubki z parującą herbatą. Obaj przyjęli je chętnie.
- Centrala właśnie potwierdziła... - zaczął młodszy. - Robert Dobrowolski wypożyczył czarne BMW w Krakowie dwa dni temu. Pracownik wypożyczalni rozpoznał go na zdjęciu.
- To pokrywa się również z pana informacjami - starszy policjant zwrócił się do Piotra, - dotyczącymi marki i koloru samochodu, którym przyjechał tu mężczyzna.
- To gdzie on jest?! - zniecierpliwił się Piotr. - Podobno ten samochód z wypożyczalni ma lokalizator...
- Zgadza się. Jednak w górach zasięg nie jest najlepszy... Ostatni raz jego samochód wysłał sygnał wczoraj wieczorem, dwadzieścia kilometrów stąd... - tłumaczył młody funkcjonariusz, ewidentnie bardziej na bieżąco z najnowszą technologią.
- Najlepiej będzie jeśli Pani stąd wyjedzie - wtrącił w końcu drugi policjant.
Mogłam przysiąc, że tym razem słyszę troskę w jego głosie.
- Nie.
- Ewa... - Piotr ponownie złapał mnie za rękę. - Panowie mają rację...
- Nie!
Wyrwałam rękę z jego uścisku.
- Nie będę ciągle uciekać. - Skrzyżowałam ręce na piersi. - Po co? By znowu mnie szukał, wysyłał maile z pogróżkami, a potem i tak dopadł w jakimś ciemnym kącie?! Nie. To musi się skończyć! - zawołałam. Cała trójka patrzyła na mnie zaskoczona. - Złapcie go! - zwróciłam się do funkcjonariuszy, którzy jednocześnie kiwnęli głowami.
Przez chwilę popijaliśmy herbatę w milczeniu.
- No dobra, sytuacja wygląda następująco - w końcu odezwał się starszy policjant. - Dostaje pani oficjalną ochronę policyjną. Razem z kolegą spędzimy następnych kilka godzin w radiowozie przed domem. Będziemy pełnić wartę, aż do przyjazdu kolejnego patrolu.
- Dziękuję... - szepnęłam zaskoczona. - To przynajmniej zrobię wam kanapki i herbaty do termosu.
Żaden z funkcjonariuszy nie odrzucił mojej oferty.

Sekrety DrzewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz