Ch. 2

498 41 26
                                    

W wielkiej sali jak co ranku, można było usłyszeć gwar młodych osób, przygotowujących się na zajęcia. Śniadanie było najważniejszym posiłkiem dnia, a akurat tutejsze jedzenie, przygotowywane przez tajemnicze osóbki, których nikt nigdy nie widział, było wyśmienite i aż żal byłoby go sobie odmówić. Dlatego nawet ci, którzy szli na pierwszą lekcję niechętnie, wstając z łóżka mieli pewność, że przed nią czeka ich coś wspaniałego.

Keigo nigdy nie narzekał na zajęcia, niezależnie od ich rodzaju, no może z wyjątkiem eliksirów, będących zupełnym przeciwieństwem nauki latania na miotle. No ale przecież nie mógł być dobry we wszystkim, prawda?

Przekraczając próg wielkiej sali, od razu skierował się do stołu gryfonów, przy okazji uśmiechając się i witając ze znajomymi twarzami. Jedni robili to, po co tu przyszli, czyli jedli, drudzy czytali poranną pocztę czy też otwierali paczki które dostali, a jeszcze inni powtarzali materiały przed lekcjami. On zaś zaliczał się do tej pierwszej grupy. Jego wyniki w nauce nie były jakoś specjalnie wybitne, ale i nie zbyt niskie. Były raczej przeciętne, zadowalające na tyle, by żaden z nauczycieli nie mógł przyczepić się do jego hobby, któremu najchętniej poświęcał czas. Chłopak idealnie to sobie zaplanował, nie zaniedbując nauki, która mimo wszystko była ich priorytetem. No i jako kapitan, nie mógł sobie pozwolić na złe wyniki, bo to wpłynęłoby na jego wizerunek. 

Już będąc w wejściu do sali, zauważył, że miejsce na którym zazwyczaj przesiadywał, jest wolne, dlatego też po chwili je zajął. Nie musiał odzywać się ani słowem, bo siedząca obok osoba go uprzedziła, jak zwykle. A ponoć to on był szybki, jak widać chyba jedynie na miotle.

— Co tak długo? — Mruknęła białowłosa dziewczyna, z tostem w ustach oraz wzrokiem skierowanym na trzymaną przez siebie, poranną gazetę, którą najwyraźniej chwilę wcześniej dostała od swojej śnieżnobiałej sowy. Keigo podejrzewał, że wybrała Myrkę właśnie ze względu na jej ubarwienie, idealnie pasujące jej do włosów, jednak ta zawsze go zbywała, głaszcząc zadowolone zwierzę i polecając troskliwym głosem, by nie słuchała tego palanta. Blondynowi wielokrotnie przeszło przez myśl, że gdyby sowy mogły mówić jak papugi, z pewnością zyskałby nowy przydomek. Za każdym razem gdy go tak przy niej nazywała, sowa automatycznie spoglądała w jego stronę, a wówczas w jej oczach mógł dostrzec to, z jakim zainteresowaniem na niego patrzy. 

— Musiałem wysłać list — Odparł, sięgając po syrop, by następnie polać nim naleśniki które miał na talerzu. Dziewczyna spojrzała na cieknący z naczynia płyn, powoli przeżuwając własne jedzenie. 

— Nie mogłeś po lekcjach? — Uniosła brew. Takami przysunął talerz bliżej, mogąc w końcu zacząć ucztę. 

— Za późno, wolałbym żeby dotarł jak najszybciej — Westchnął, biorąc gryza, a po chwili następnego i jeszcze jednego. Nadal czując na sobie wzrok przyjaciółki, spojrzał na nią z pełną buzią. — Wołem... yrkę...

Rumi wywróciła z uśmiechem oczami, wracając do gazety. Oczywiście od razu zrozumiała, co miał na myśli jej przyjaciel. Często pożyczała mu sowę, bo ten takowej nie miał, odkąd jego ostatnia (i pierwsza w życiu) padła na jego oczach w piątej klasie. Do tej pory nie wiedział co było tego przyczyną, to po prostu się stało. Był do niej bardzo przywiązany, więc strata ta pozostawiła pustkę w jego sercu, której do tej pory nie chciał wypełniać nikim innym. Nie czuł takiej potrzeby, ani nie miał do tego chęci. 

— Rok się dopiero rozpoczął, a ty już ślesz listy do domu — Westchnęła Rumi, przewracając kartkę. 

— Nie do domu, gdzieś... indziej — Wzruszył ramionami, chwytając kubek i popijając jedzenie gorącą herbatą z miodem. 

✏︎ 𝚑𝚘𝚐𝚠𝚊𝚛𝚝 || 𝚑𝚘𝚝𝚠𝚒𝚗𝚐𝚜 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz