.5. Chcę tego dzieciaka

152 16 69
                                    

Niedziela 17 października. Obecnie.

Szeryf Wright umówił się z doktorem Songiem w klinice i, pomimo tego że była niedziela, nie zamierzał odwoływać spotkania, choć szczerze mówiąc, wolałby zostać w domu. Postanowił więc, że szybko to załatwi, wróci do żony i spędzi resztę dnia, słuchając opowieści o osiągnięciach dzieci sąsiadów, coraz gorszym zachowaniu współczesnej młodzieży i problemie zbierającej się wody na świeżo wyremontowanej bieżni za szkołą, w której pracowała jego żona.

Gdy podjechał pod klinikę, dostrzegł, że samochód doktora stał już na parkingu, a Shelby, wzbudzający sensację wśród personelu, został na szczęście odholowany.

Anthony wysiadł z auta i poszedł do kliniki. Spodziewał się, że zastanie Jina w jego gabinecie, ale tam go nie było. Przeszedł się po oddziale, lecz nigdzie nie zastał doktora Songa, już miał zejść na dół, gdy dotarło do niego, że Jin może być u JD. Przyspieszył kroku i po chwili był w izolatce.

— Cześć, Anthony — przywitał się doktor, kiedy zauważył, że szeryf wszedł do pomieszczenia.

Już dawno przeszli na ten poziom znajomości, w którym oficjalnych tytułów używało się tylko przy oficjalnych okazjach.

— Cześć — odparł Wright , rzucając trochę przerażone spojrzenie na pacjenta. Podszedł bliżej i przyglądał się przez chwilę. — Chciałem go zobaczyć, ale czuję się, jakbym oglądał mumię w muzeum.

— Hm, żywą mumię, póki co. Ale gwarancji nie daję, że jego stan się nie pogorszy, choć na razie jest stabilny.

— Ciężko było?

— Jak cholera! Debile wsadzili go do auta i porzucili na parkingu. Wiesz, jak ciężko z takiego samochodu wydobyć kogoś z takimi obrażeniami? Baliśmy się, że uszkodzimy go jeszcze bardziej, czego nie wykluczam. A na dodatek na nocnej zmianie byłem tylko ja i Alan.

— Ten mały chudy sanitariusz?

— Ten sam. A ten facet… — Wskazał na łóżko. — Jest ciężki jak cholera. Maria musiała nam pomagać, żeby go na nosze wsadzić. Myślałem, że mi kręgosłup pęknie, jak się nam w końcu udało poderwać go z rozłożonego fotela.

— Chyba chcieli, żeby było mu wygodnie, ale nie pomyśleli, że z takiej pozycji ciężko będzie go podnieść — stwierdził Wright.

Doktor Song zrobił minę, która mówiła: no, co ty… poważnie?

Szeryf zmieszał się.
— Bo inaczej po co rozkładaliby fotel? — spróbował wyjaśnić tok swojego rozumowania.

— Nie wiem po co i nie obchodzi mnie to. Od dedukcji jesteś tutaj ty, ja ci tylko mogę powiedzieć, jakie obrażenia miał ten gość. Chodź do mojego gabinetu, przecież nie będziemy tutaj tak stać.

Poszli, nie odzywając się. Anthony szedł trochę z tyłu, za Jinem, który — pomimo że był od niego niższy — zasuwał jak mały samochodzik. W biurze doktor zajął swoje miejsce, a szeryf naprzeciwko. Jin przesunął w jego stronę teczkę. Anthony otworzył ją i zaczął czytać zawartość.

— Ponoć masz zdjęcia? — zagaił po chwili.

— Tak, pokażę ci je na komputerze — odparł Jin, klikając już myszką.

Anthony odłożył kartę medyczną sporządzoną przez Songa i spojrzał mu w twarz.
— Nic z tego nie rozumiem. Czyli ktoś go pobił...

— Tępym przedmiotem, być może pałką albo rurą — wyjaśnił Song.

— Ale zrobił to jednocześnie tak, żeby go nie zabić?

— Na to wygląda. Na głowie miał tylko jednego, choć solidnego guza. Jednak… właściwie nie można wykluczyć, że facet miał po prostu szczęście.

Kiedy usta twoje: Sprzedany [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz