.18. To nie moje kompetencje

107 13 88
                                    

23 grudnia, szesnaście lat temu.

Klara Young wysiadła z samochodu na szpitalnym parkingu. Było ciemno i zimno, a w świetle latarni płatki śniegu sypiące się z nieba i gnane lodowatym, północnym wiatrem wyglądały upiornie. Przynajmniej dla niej.

Zadął wiatr. Płatki zakręciły w powietrzu piruet, a przez ciało Klary przeszedł zimny dreszcz. Spojrzała na budynek szpitala, gdzie w podziemiach mieściło się prosektorium, do którego zmierzała. Musiała zobaczyć to na własne oczy, bez tej wiedzy nie będzie miała pełni obrazu.
Zarzuciła kaptur na głowę, chwyciła jego poły pod szyją, by nie zdmuchnął go wiatr, i ruszyła, uważając, aby się nie przewrócić na śliskiej kostce brukowej.

O tej godzinie parking dla gości był prawie pusty, dlatego zaparkowała najbliżej wejścia, jak się dało. Mijając jakiegoś pogrążonego w myślach mężczyznę, rzuciła mu ciche: dobry wieczór, ale przeszedł obok, nie odpowiadając. Na chwilę jego osoba zaprzątnęła myśli Klary. Kim był? Co tu robił o tak późnej porze? Odwiedzał żonę, dziecko, a może któregoś z rodziców? Czy z tym kimś było bardzo źle? Te pytania sprawiły, że przestała myśleć o miejscu, do którego się udawała.

Stanęła przed dyżurką i uśmiechnęła się. Przez te jej rozbiegane myśli, pewnie wyglądała na zagubioną. Nie była tu pierwszy raz, ale mając świadomość ogromu tego obiektu i ilości zatrudnionych osób, wyciągnęła z torebki legitymację.
— Klara Young, zastępca prokuratora — przedstawiła się.

Młoda pielęgniarka wysunęła szyję do przodu, by lepiej widzieć i zmrużyła przy tym powieki. Klara domyśliła się, że kobieta ma problem ze wzrokiem, więc podstawiła jej legitymację prawie pod sam nos.

— Do prosektorium — wyjaśniła, gdyby pielęgniarka miała jakieś pytania.

— Znajdzie pani czy mam zaprowadzić?

— Znajdę, już tu byłam.

Ruszyła korytarzem, po drodze kłaniając się ochroniarzowi. On znał już jej twarz, za pierwszym razem sam zaprowadził ją na miejsce.
Windą zjechała na niższe poziomy. Tu, gdzie mieściło się prosektorium, korytarze wyglądały mniej przyjaźnie. Szare linoleum i ściany w podobnym odcieniu. Było schludnie i tanio. W końcu rezydentom tego miejsca było obojętne, jak ono wyglądało.

Pół godziny później, ze ściśniętym żołądkiem i bijącym nerwowo sercem, wracała tą samą drogą. Jeśli wcześniej miała wątpliwości, to teraz była już pewna, że winny tej zbrodni zasługiwał wyłącznie na najwyższy z możliwych wyroków, i o taki będą się ubiegać. Sprawca tak bestialskiego mordu nie zasługiwał na łaskę, bo sam jej nie okazał.

Wysiadła z windy na tym samym korytarzu i skierowała się do wyjścia. Pielęgniarki nawet nie zwróciły na nią uwagi, a ochroniarz gdzieś zniknął.
Wyszedłszy na zewnątrz poczuła ulgę. Nie lubiła szpitali i tego specyficznego zapachu, który wypełniał większość pomieszczeń.
Mroźny wiatr dął jeszcze mocniej niż przedtem. Klara poprawiła kaptur, pochyliła się i weszła na parking. Nagle usłyszała klakson, w ostatniej chwili odskoczyła i upadła na zamarzniętej kałuży.
Czarny van z przyciemnianymi szybami zatrzymał się w miejscu, w którym stała jeszcze przed chwilą.
Klara poderwała się z bruku i doskoczyła do samochodu.
Zwariowałeś! — krzyknęła we własne odbicie w zaciemnionej szybie.

Van nagle ruszył. Klara cofnęła się szybko. Jej wzrok powędrował na tylny zderzak, gdzie powinien znajdować się numer rejestracyjny pojazdu, ale miejsce to było tak oblepione śnieżnym błotem, że nie dało się stwierdzić, czy w ogóle tam był. Odwróciła się i wtedy dostrzegła, że obok miejsca, w którym zatrzymał się van, leżał zwinięty w kłąb jakiś materiał, jakby śpiwór lub kołdra.

Kiedy usta twoje: Sprzedany [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz