48. Kto ma urojenia

62 11 68
                                    

24 marca, obecnie

Reese ewidentnie go unikała i Ira nie czuł się z tym najlepiej. Po ich ostatnim pocałunku stała się dla niego oschła i denerwowała się, gdy próbował z nią flirtować albo sobie żartował. Więc przestał. Widać potrzebowała czasu, żeby sobie wszystko poukładać. On też go potrzebował, bo musiał w końcu przyznać przed samym sobą, że myśl, iż dotyka ją inny mężczyzna po prostu go denerwowała. Nie! Ta myśl go wkurwiała. To było dobre słowo.

Milczał więc i ćwiczył, uparcie powtarzając te same czynności. Minuta po minucie, godzina po godzinie i dzień po dniu. Aż w końcu wcześniej wytrenowane mięśnie przypomniały sobie, jak powinny pracować. Już nie potrzebował wózka, mógł sam chodzić, choć potrzebował jeszcze podparcia. Wiedział, że była to już tylko kwestia kilku dni, tygodnia, może dwóch. Czuł, że jego czas w tym miejscu się skończył. Nie wiedział tylko, czy powinien się z tego cieszyć czy żałować.

**

Reese była zła bardziej na siebie niż na Irę, chociaż to jego gładkie słówka sprawiły, że pozwoliła się tak podejść. Musiała przyznać, że był zdolny. Potrafił sprawić, że serce jej miękło, zwłaszcza gdy siedział na wózku. Wydawał się wówczas taki słaby, wręcz bezbronny. I do tego patrzył na świat tymi oczami małej sarenki, tylko mu plamki domalować, bo nogi jak szczudła już miał. Jeszcze tylko brakowało, żeby zaczął wydawać ten pocieszny, piszczący dźwięk.

Kiedy dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie takich akcji jak ta z pocałunkiem, trochę spuścił z tonu. Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę, że to nieetyczne. Zakochani w opiekunie, pielęgniarce czy lekarzu pacjenci byli częstym zjawiskiem w ich zawodzie. Reese wcale się temu nie dziwiła. Widywali się często i nawiązywali kontakt fizyczny, a to wystarczyło, by pogrążony w chorobie, często cierpiący, pacjent poczuł silną więź z osobą, która się nim opiekowała. Czasami to było tylko chwilowe zauroczenie, które mijało tak szybko, jak się zrodziło.

Ira nie był wyjątkiem. Odkocha się. Musiała tylko dać mu czas i przestrzeń. Nie mógł widywać jej za często.

Weszła do gabinetu psychiatry, który pracował na etacie w klinice. Pokój przypomniał bardziej salon w jakimś mieszkaniu niż pomieszczenie w ośrodku dla pogrążonych w śpiączce. Było przytulnie, jasno i komfortowo. Pod ścianą po prawej stało biurko i dwa wygodne fotele, na środku narożnik, stolik i kolejny fotel. Pewnie pacjent miał się tu poczuć jak w domu.

- Dzień dobry, doktorze - przywitała się i usiadła w fotelu przy biurku. Zaraz miała kończyć swoją nocną zmianę, więc nogi już ją trochę bolały, a musiała jeszcze pojechać na posterunek zobaczyć się z szeryfem, który wrócił dopiero wczoraj. Miała nadzieję, że będzie w stanie porozmawiać z nią spokojnie.

Doktor Hopkins był mężczyzną, który musiał dobiegać już siedemdziesiątki, ale nie zamierzał przejść na emeryturę. Reese podejrzewała, że nudziłby się na niej jak mops. Miał rzadkie, zaczesane do tyłu włosy i twarz poczciwego staruszka.

- Proszę, niech pani siada - powiedział do już siedzącej Reese. W tym momencie zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie nie powinien był przejść na tę emeryturę.

- Rozmawiał pan z nim? - zapytała, patrząc jak wyjmuje tekturową teczkę i sortuje poukładane w niej kartki.

- Tak. Rozmawiałem. - Spojrzał na nią spod okularów.

- I co?

- I... Chciałbym usłyszeć też pani wersję.

- Moją? - zdziwiła się. - Miał pan zająć się jego urojeniami.

Kiedy usta twoje: Sprzedany [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz