.22. Pozdrowienia od Vinniego Jonesa.

83 12 82
                                    

Styczeń, piętnaście lat temu.

Bolt zerknął w lusterko znajdujące się na przedniej osłonie przeciwsłonecznej. Przejechał dłonią po ogolonej na jeża głowie i sprawdził, czy nie ma nic między zębami. Następnie wziął czekoladki oraz róże leżące na siedzeniu obok i opuścił wynajęty samochód. Niespiesznie przeszedł przez ulicę, zważając by nie wpaść pod przejeżdżającą taksówkę, i zatrzymał się na podjeździe niewielkiego domu w farmerskim stylu. Przedogródek zdobiły klomby z kwiatami, a trawnik był równo przystrzyżony.

Jak murawa na boisku, pomyślał, przydeptując soczyście zielone źdźbła.

Do drzwi wejściowych prowadziły trzy stopnie, wspiął się po nich, a potem nacisnął dzwonek. Nie czekał długo. Już po chwili otworzyła mu ciemnoskóra kobieta w średnim wieku.

— Dzień dobry, pani Young — przywitał się Bolt, uśmiechając się przy tym uroczo.

**

Klara zgasiła silnik i oparła głowę o fotel. W minionym tygodniu nie miała czasu zająć się sprawą Iry, chociaż planowała pogrzebać w rejestrach urodzeń. Adres wpisany w karcie szpitalnej w komputerze doktora Harta okazał się fałszywy, więc tym tropem nie mogła podążyć. Na szczęście chłopiec miał nietypowe imię, więc nie powinno być problemu z namierzeniem, jeśli nie jego samego, to przynajmniej rodziny. Dziwnym trafem miał też takie samo nazwisko jak domniemany szef tutejszej mafii, co, oczywiście, mogło być jedynie zbiegiem okoliczności. Klara wątpiła, by byli spokrewnieni.

Tacy ludzie piorą swoje brudy w zaciszu własnych domów, na pewno nie wożą ich do szpitala. Westchnęła głośno, zabrała torebkę oraz aktówkę i wysiadła.

Wieczór był zimny. Odgarnięty z jezdni śnieg zalegał na chodniku. Służby porządkowe nie nadążały z usuwaniem go i wywożeniem poza miasto. Przez większość roku chodnik był szerokim pasem wybrukowanej powierzchni, a obecnie wyglądał jak wąska ścieżka.

Klara postawiła kołnierz płaszcza, by choć trochę osłonić kark przed zimnem. W jej rodzinnych stronach panował znacznie łagodniejszy klimat. Gdy była dzieckiem razem z rodzicami jeździła na narty. Teraz nienawidziła śniegu.

Weszła do secesyjnej kamienicy, w której wynajmowała mieszkanie i schodami poszła do góry. Przed drzwiami do lokum odezwał się jej telefon. Przełożyła aktówkę z prawej do lewej dłoni i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu komórki.

Kurwa mać! — wściekła się. Jak zwykle nie mogła namierzyć telefonu, za to udało jej się wydobyć klucze. Wsadziła właściwy w zamek i przekręciła. Znowu wsunęła dłoń do wnętrza torebki i w myślach zaczęła wymieniać to, co wymacała: portfel, chusteczki, notes, pudełko z tamponami. O! A, nie, to zestaw do manicure. Gdzie ten cholerny telefon?

— No dawaj. Gdzie jesteś? — Zajrzała do środka, ale nie dostrzegła charakterystycznego blasku. Dzwonek ucichł. — Boże, ale ze mnie głupia krowa, wsadziłam go do bocznej kieszeni.

Wydobyła urządzenie i sprawdziła, kto dzwonił. „Matula” przeczytała z uśmiechem na twarzy. Przypomniał jej się dzień, w którym dostała swój pierwszy telefon, a numer do mamy był pierwszym, który wpisała do książki z kontaktami.

Nacisnęła klamkę, drzwi lekko się uchyliły.

— Dobry wieczór, skarbie.

Usłyszała tuż przy swoim uchu męski głos. Odwróciła się szybko. Ktoś złapał ją za usta i wepchnął siłą do mieszkania. Butem zatrzasnął drzwi. W półmroku widziała tylko kominiarkę naciągniętą na twarz mężczyzny i czuła zapach rękawiczki, w którą odziana była jego dłoń. Napastnik przyłożył wskazujący palec do miejsca, w którym pod materiałem kominiarki znajdowały się jego usta.

Kiedy usta twoje: Sprzedany [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz