Damianek i Halloween część I

518 10 7
                                    

*Uwaga w następnej części tego będzie gejoza* Nie tolerujesz nie czytaj

/Perspektywa trzeciej osoby/

   Jest piątek popołudnie i złota jesień w ponurym Gotham, a kolor nadawał trochę temu miastu pozytywnej aury. Gdzie nawet można było się łudzić, że jest tu bezpiecznie. Ale właśnie, łudzenie się, a to te same miasto co na co dzień. O czym doskonale zdawał sobie sprawę Pan Wayne, nie dając sobie ostatnio ani trochę wolnego, mając czujne oko na wszelką przestępczość. Jak w każde święta swoją drogą. Ludzie zawsze wtedy tracili czujność z czego dobrze korzystali przykładowo złodzieje. Lub gorsi przestępcy który chcieli wprowadzić terror dla własnej pociechy. 

A na to Bruce zwykle nie zezwalał będąc Batmanem, ale też o dziwo nie zmuszał swoich dzieci do podobnej postawy, w dni świąteczne wręcz wolał, żeby ci spędzali czas w ten normalniejszy sposób. ALE tu też pojawia się pytanie czy te dzieci zawsze też chcą tego? 

No przykładowo tak jak Damian który obecnie spędzał czas na balkonie, chwilowo odpoczywając od treningu na świeżym powietrzu, będąc w towarzystwie swoich dwóch zwierzaków, psa i kota. Był ubrany tylko w czarny podkoszulek i szare dresy z trampkami na nogach, no typowy strój do ćwiczenia. Nie myślał o obchodzeniu żadnego Halloween , ba! Nawet śmiał się z Drake'a, który dzisiaj szedł na jakąś imprezę u swojego znajomego, yyyy Bernarda jakiegoś? Nie obchodziło to małego demona... Ważne, że prawie padł ze śmiechu, jak zobaczył nastolatka z czarnymi kocimi uszami, ogonem, w mundurku typowo japońskim i obrożą z dzwoneczkiem, że to niby miał być kostium Tima? Jak na gust Damiana, to wyglądał on jak pośmiewisko i nie ukrywał tego, za co dostał w potylice od Jasona. 

On sam nie rozumiał tego, mimo iż tu trochę mieszkał. Gdyż był wychowywany przez Ligę Zabójców, to tam nigdy nie obchodzono takich świąt, ani chociażby urodzin. To może być dziwne i dla niektórych bardzo smutne, ale pierwsze prawdziwe urodziny wyprawił mu Grayson. Wcześniej nie wiedział, że takie coś się obchodzi, więc no. Dziecko wtedy było wtedy w szoku. Ale po tej sytuacji nadal sam z siebie nie pozawalał sobie na poznawanie się na różnego rodzaju świętach, gdyż no po co? Przecież dla niego było to bez sensu.

Tak jak fakt, że Grayson specjalnie pojechał z Alfredem do sklepu po jakieś rzeczy specjalnie na ten dzień. Nie wnikał ale bacznie ich obserwował jak ci wysiedli z czarnego samochodu i nieśli jakieś torby do domu, z dwóch z nich wystawały dynie. Niestety jednak dla jednej osoby, to że obserwował teraz coś innego nie zmieniało faktu, że był uważny na otoczenie. Przez to na niespodziewany krzyk ,,BOO!" Nie zareagował jakoś specjalnie, tylko westchnął, przewracając oczami, po czym spojrzał się na chłopca w okularach, który wisiał w powietrzu do góry nogami. 

— Ehgrr... Nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę w tym dniu, co ty tutaj robisz w ogóle i czemu jesteś tak dziecinnie przebrany? — Zapytał, dostrzegając jego doczepione sztuczne kły, oraz czarną pelerynę do kostek. Jaka niby miała robić za wampirzą. Pamiętał on, że szatyn jeszcze w szkole coś wspominał o obchodzeniu tego halloween, ale nic nie wspominał o tym, że odwiedzi on młodego Wayne'a. I dobrze, bo by się ten przed nim zabunkrował, nie chcąc nawet słyszeć żadnych jego durnych pomysłów.

— No przyleciałem cię odwiedzić, i przy okazji wyciągnąć z domu oraz... Mam coś dla ciebie! — Podekscytowany krzyknął i nałożył na Damiana opaskę z czerwonymi rogami, po czym odleciał na trochę od chłopaka, by ten go w chwilowym przypływie złości nie uderzył. Uśmiechając się przy tym dumnie patrząc na małego demona.

— No i jak? Jak ci się podoba? — Zapytał, żeby tylko dokopać lub zdenerwować niższego, albo tak przynajmniej się to zdawało dla zielonookiego. Który natychmiastowo wstał, żeby złapać chłopaka za nogę, ale nie zdążył. Więc tylko zdjął to co ten mu założył na głowę i zaczął się temu przyglądać. Szukając przez chwilę sensu działania jakie miał na celu chłopak, a głupie wydawało mu się, że tu tylko chodziło o jakiś zabawy.

— Jest głupie, po co mi to? — Przewrócił oczami podirytowany chcąc mu to oddać, jednak Kent na to nie pozwolił. Ponownie chcąc to założyć na głowę Damiana, jednak tym razem ten na to nie pozwolił, łapiąc jego rękę w nadgarstku i patrząc srogo na Jonathana.

— No to chyba oczywiste! Pomyślałem, że może polecimy razem do Metropolis, żebyśmy tam pozbierali cukierki lub powykonywali psikusy, po czym byśmy wrócili do mnie i tam obejrzeli jakieś horrory. No weeeeeeź... Twój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko, proszę nom.. Nie daj się dłużej prosić —W psi sposób spojrzał się na małego demona, składając ręce jak do modlitwy, chcąc go przekonać. Ale jak na razie na marne, więc sam westchnął głośno widząc, że jak na razie Damian nie był ani trochę przekonany. Więc dodał.

— Nawet możemy się przekonać, zapytaj go! A jak ci nie pozwoli to dam ci już spokój. Prooooooooooooszę! Inaczej nie dam ci spokoju — Stanął na moment na barierce, chcąc chwile odpocząć od latania, gdyż trochę mu wysiłku to zajęło żeby tu dolecieć. A jednak on był tylko w połowie kryptończykiem, miał też ludzkie geny. Młody Wayne tak na niego patrzył chwile się zastanawiając, czy chcę mu się w ogóle. No i szczerze, średnio mu się chciało gdziekolwiek wychodzić, ale postanowił dać szanse dla tego aliena. 

— Ehh dobra, niech ci będzie. Czekaj tu chwilę — Nakazał, po czym sam wszedł do środka domu, oczywiście pierwszo wpuszczając swoje zwierzaki do środka, gdyż już one nie chciały siedzieć na balkonie. Idąc do gabinetu ojca nie wiedział tylko, że Jon właśnie leci podlecieć do jednego z tam tych okien, żeby samemu podejrzeć, czy Batman by pozwoliłby dla swojego syna na takie wyjście. Na co syn Supermana w duchu błagał. 

   Ale... Gdy tylko Damian po zapukaniu wszedł do gabinetu ojca, to się okazało, że jednak mężczyzny nie było. Choć też pomieszczenie nie było puste, gdyż był w nim Alfred, który sprzątał. Co nie zdziwiło młodego Wayne'a. Podszedł do niego, stojąc tyłem do okna i oparł się rękami o parapet.

— Witaj Alfredzie, wiesz może gdzie się znajduje obecnie znajduje się mój ojciec? — Zgadywał, że mógł być w batcave (jaskini, wiecie że to chyba Dick Grayson zapoczątkował te nazewnictwo jak batmobil, batjakskinia, batarangi i tp. Słyszałam to gdzieś i jak tak rzeczywiście jest, to jest to prze prze urocze jak dla mnie ^^ ale dobra już wracamy), ale zawsze wolał zapytać starszego pana. Niż żeby biegać po całym domu, zwłaszcza, że Jon na niego czekał.

Alfred spojrzał za Damiana, widząc za szybą przez moment jeszcze jednego chłopca, dobrze znajomego jednego z synów Kentów, na którego widok lekko się uśmiechnął, nie zdracając go jednak.
— Niestety Paniczu, ale Pana Wayne'a nie ma. Jest z Wayne Enterprises, a o ile mogę zapytać. To o czym chciałby Panicz Damian z nim porozmawiać? — Zaprzestał na ten moment sprzątać, patrząc się na młodego Panicza zaciekawiony, ale i nie chcąc, od niego wymagać koniecznie odpowiedzi. 

— Aha rozumiem... Ja tylko chciałem zapytać, czy mogę wyjść dzisiaj. Do Metropolis z Kentem. ale wątpię, żeby ojciec się zgodził. Też uważam się to głupie, gdyż jakoś nie widzę chodzenia z domu do domu jako coś zabawnego, no i nie przepadam za słodyczami. Dlatego, też myślę, że ty też się nie zgodzisz mnie puścić — No zasugerował mu to, jak starszy ma odpowiedzieć. Gdyż no, jak nie było w domu jego ojca, to lokaj za wszystko tu odpowiadał i podejmował decyzję. Jednak starszy Pan, widząc z za szyby lewitującego i błagającego go chłopca, to tylko się cicho zaśmiał i podszedł do Damiana, by poprawić mu ułożenie włosów.

— Radziłbym dla Panicza doprowadzić się do porządku przed wyjściem, dobrze te wyjście ci zrobi — Uśmiechnął się do młodszego, kiedy ten tylko bezsilnie westchnął.

OneShoty z DCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz