Chore Rudziki (Part Jason)

151 5 30
                                    

/Perspektywa pierwszoosobowa/

   Złym pomysłem było dziś całonocne patrolowanie tego zapchlonego miasta, no kurwa popisałem się rozumiem jak nikt normalnie... Ehhh.. A tak na serio, to ja pierdole jak ja zdycham. Cholernie złym pomysłem było wychodzenie gdy się już ma jebany stan podgorączkowy, jak i objawy podobne do anginy. Nie wiem kurwa nie jestem lekarzem. Ale teraz mam ta zawalone gardło, że nie mogę mówić. Nie no dobra.. Mogę mówić, ale brzmię co najmniej jakbym zdychał, lub jeszcze był w procesie wracanie do żywych. Coś po między, ale nie zmienia to tego, że czuję się po prostu gorzej niż zwykle.

Cóż, trzeba było się słuchać Alfreda. ALLEE NIEE! Przecież oczywiście ja wiem wszystko lepiej. Normalnie aplauz dla mnie i moich zajebiście inteligentnych decyzji... Dobra, za dużo we mnie sarkazmu i ironii. Ale no motyla noga, nic na to nie poradzę, że zwyczajnie jestem na siebie wkurwiony. Debil ze mnie ostatni. Niby zdaję sobie z czegoś sprawę, a jednak i tak odpierdalam. Chyba nigdy się nie nauczę niczego na błędach Mehh... Cierpię teraz. Chcę odpocząć. Po prostu zaszyć się u siebie, najlepiej z ciepłą herbatą, czy innym ciepłym napojem. Ale po prostu chce spokoju, łeb mnie nakurwia. Cała czaszka zdaję mi się pulsować. Duszno mi a jednocześnie i zimno.. Zaraz mam wrażenie, że padnę. Ehh.. Pokieruje się jak najszybciej do siebie zamiast nadal tu siedzieć i użalać się nad sobą.

Przez ból typowo migrenowy, to mam wrażenie, że trochę kręci mi się w głowie. Ale to też może być przez zmęczenie. W końcu no, zarwałem nockę na lanie przestępców i w ogóle. Dziwię się, że dzisiaj jako tako mi szło, bo serio, bolało mnie dziś wszystko podwójnie. I chyba tylko przez moją głupotę miałem szczęście, że w nocy żaden poważniejszy świr nie zdecydował się na terroryzowanie miasta, inaczej było by po mnie. Lub co gorsza. To musiałbym jeszcze wzywać jakąś pomoc. Wrrr... Boże nie fu..

Wstając w końcu od krzesła, to ruszyłem do schodów, chcąc wyjść z tej chłodnej jaskini. Chyba jeszcze zajdę do kuchni, by wziąć leki przeciwbólowe oraz, żeby zrobić sobie herbatę. O ile nikogo tam nie będzie.

— Jason? — Nagle usłyszałem niepewne wołanie delikatnego z za rogu, a dokładniej to z za ściany. A po paru minutach, to wyszła z "ukrycia" postać drobnej osoby, będącej tu jedną z mniej wkurwiających osób. No może to głównie z faktu iż za dużo nie mówi. Albo po prostu od tego, że w miarę ją lubię, miłe z niej dziecko. Ale nie jestem dzisiaj na siłach. Dlatego też długo nie myśląc, to zignorowałem Cassandre. Mijając ją i nadal idąc w wyżej wymienionym kierunku, lecz niestety ta nie pozwoliła mi na spokój.
— Jason wróciłeś.. Czekaj — Brunetka po tych słowach dogoniła mnie i stanęła przede mną, zatrzymując przez to znów na chwilę. Patrzyła się na mnie jakby oceniając, co było z lekka nie komfortowe. Ale tylko odwzajemniałem jej zirytowane lub no bardziej swoje zmęczone spojrzenie. Lecz ona nawet nie drgnęła przez parę sekund.
— Nie powinieneś wychodzić Jason, ty chory — W końcu dziewczyna odparła, swoim nie gramatycznym słownictwem, krzyżując jednocześnie ręce na klatce piersiowej i chyba czekając na jakieś moje wytłumaczenie z oczami na żmije. Ehh.. Sorry Cass ale nie dzisiaj. Więc znów, przyszedłem koło niej, tylko rzucając krótkim i w sumie nie słyszalnym przez stan mojego głosu.
— Daj mi kurwa spokój — Przez tylko kilka chwil miałem spokój. Tylko przez tyle.. Gdyż niestety szybko poczułem jak siostra szarpie mnie za kurtkę. Po czym gdy znów udało jej się zatrzymać, to złapała za mój kołnierzyk i zmusiła mnie do schylenia się. Gdzie następnie  dłoń położyła mi na czule, trochę odczekując. A zaraz po, to ta sama prawa dłoń była już położona mi na gardle. Spojrzała się na mnie surowo po czym odparła.
— Coś drapie ci w gardle, blokuje mówienie — Stwierdziła fakt. Trzeba tu zaznaczyć coś ważnego. Cass zazwyczaj nie mówi. Ma wielkie problemy z mówieniem, używa ona zazwyczaj języka migowego do komunikacji, czy innej formy niewerbalnej. Więc no serio ją wkurwiłem. 
— Jest okay.. *kaszle* Obiecuje, że już nigdzie nie wyjdę. A teraz pa — I miałem po raz już kolejny uciec od młodszej. Ale tym razem ta się nie dała tak łatwo, używając większych pokładów siły. By mnie się uczepić. Znów mnie złapała za rękaw kurtki I zaczęła mnie prowadzić na do drzwi które były wyjściem z batcave. A gdy już przez nie przeszliśmy, to niższa chwilę się rozglądała. Po czym zaczęła znów mnie gdzieś kierować, chyba w kierunku kuchni.
— Alfred musi cię zbadać... — Ciekawe czy się o mnie serio martwi, czy może po prostu smuci ją to, że straciła na jakiś czas darmowego lektora do różnych książek, o jakie nie raz mnie prosiła, żebym jej czytał. Lecz no była bardzo zawzięta w tym, żeby zaprowadzić mnie do kamerdynera. Od którego też jestem ciekawy z tym, jaką serię uwag dostanę za wychodzenie i pogarszanie swego stanu zdrowia.

*Time Skip*

   Okazało się iż pierwszo Alfreda nie znaleźliśmy, ale za to na korytarzu natknęliśmy się na omdlałego i mającego spory problem w ustaniu na nogach Graysona. Któremu to pomagał Bruce dotrzeć do jego pokoju. Gdzie Dick tylko powłóczył nogami i tylko coś mamrotał bez głoście ledwo przytomny, nie mając już chyba sił nawet odmówić pomocy. Ehh... Widać, że nie tylko mnie coś złapało. Jak i, że mój starszy brat to idiota, ignorując za pewne swój stan... A nie kurwa. Nie powinienem się o to tak przypierdalać, w końcu sam nie jestem lepszy jak i znając życie to mało kto tutaj też jest. Ale no.. No kurde Dick ty debilu...

Jak nie będzie mnie tak boleć głowa to zobaczę później co u niego i czy jeszcze nie umiera, lecz jak na razie to sam dostaje reprymendy. Nie tylko od staruszka Alfreda, ale i też takie nieme, od Cassandry. Lecz no na razie musiałem się skupiać na tym, że tak powiem. Bardziej surowym i podirytowanym moim zachowaniem.
— Że też zapytam, to ile razy w życiu już było mówione dla Panicza, żeby ten odpoczywał raczej w przypadku choroby — Zapytał starszy, spisując już wszystkie moje objawy, po przebadaniu mnie. I patrząc na mnie jakbym był jakimś nieodpowiedzialnym dzieckiem. Co też sprawiło, iż nie mogłem się aż powstrzymać od żartu.
— Zależy o które życie mnie pytasz Alfredzie? — W końcu można powiedzieć, że przeżyłem aż dwa życia... Co nie?
Ale no starszy mężczyzna wraz z nastolatką tylko spojrzeli po sobie i westchnęli, tak jakby ich to wcale nie rozbawiło. Moje kontr pytanie zostało skomentowane ciszą. Lecz po chwili to znów Alfred się odezwał.
— Radziłbym dla Panicza teraz nie wychodzić z pokoju, a w razie jakichkolwiek problemów proszę informować. Dobrego odpoczynku — Wziął wszystkie sobie potrzeby rzeczy jakich używał przy badaniu mnie i udał się do drzwi, po czym następnie wyszedł. Stawiam dwadzieścia pięć, że może teraz pójść do Dick'a. Teraz mu robić wykład o odpowiedzialności co do własnego zdrowia. Co do pozostałych siedemdziesięciu pięciu procent to nie mogę być pewny, ale ten człowiek dziś raczej nie ma spokojnego dnia.

Zmęczony z pozycji siedzącej, to bez sił już opadłem na łóżko. Patrząc się przez chwilę bezmyślnie w sufit. Do puki to drobna dłoń nie szturchnęła mnie w ramię, po czym zaczęła mówić.
— Czemu faceci być tak nie odpowiedzialni? — Zapytała, patrząc się niby na mnie. Choć no widać było, że myślami to była ona gdzieś zupełnie indziej.
— Po pierwsze, mówi się, że "czemu faceci są tacy nie odpowiedzialni". A po drugie, to hmmm... Nie wiem? — Wzruszyłem ramionami, po czym poczułem drapanie w gardle, przez to zacząłem cicho kaszleć. Próbując odkrztusić flegmę przylegającą mi do krtani. Jezz.. Brzmię gorzej niż nie jeden palacz z 30-letnim stażem..

— Okay.. Nie wyjdziesz z tond teraz prawda? — Sama wstała z krzesła na którym to siedziała i jak na razie, to patrzyła się na mnie kiedy to się dusiłem. Z dość przygnębionym wyrazem, gdzie widać było to, że była zmartwiona. Więc przez to nie chciało mi się już aż tak żartować z tej sytuacji.
— Nie martw, się nie zamierzam nawet... — Odparłem zamykając przy tym oczy. Myślę, że chyba zaraz zasnę. Ze zmęczenia, ale jakoś nie przeszkadza mi to. Nie będzie mnie przynajmniej wszystko bolało.
— To dobrze.. Odpoczywaj. Wrócę za jakiś czas. Martwię się o was.. Czemu jesteście takimi kretynami? — Po dłuższej chwili zapytała dziewczyna, na co ja chwilę myślałem. Jednak nie dałem jej żadnej odpowiedzi. Ale nie dlatego, że mi się po prostu nie chciało. Bardziej było to przez wiadomy obrzęk gardła jaki sprawił iż mój głos był taki ochrypły i nie nadający się do swobodnej komunikacji. Ale to chyba nie uraziło Cass, gdyż ta po paru minutach odparła.
— Rozumiem, nie przeszkadzam już. Zrobię ci herbatę, pomoże to — Po czym wystukała coś w kodzie morsa. (-.. --- -... .-. .- -. --- -.-. / .--- .- ... --- -.) Po czym cicho wyszła z pomieszczenia. Nie mam teraz głowy na to, by myśleć o dokładnym znaczeniu jej przekazu. Jednak no miło mi się zrobiło wiedząc, że młoda się o mnie martwi. Jakby no fajnie wiedzieć. I z tą właśnie myślą chyba już zacząłem odpływać, gdyż co raz trudniej jest mi z każdą chwilą otworzyć oczy, jak i na choćby wstanie.

OneShoty z DCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz