Irracjonalność odczuć (SuperBat)

35 2 14
                                    

~Nomellif ein łaimu w sipo~
Tak czasem bywa... Ale no kolejny shot z przeszłości
Więc miłego czytania xD

/Perspektywa trzecio osobowa/

     W Gotham nie często pojawia się słońce, hah prawdę mówiąc jest to bardzo rzadkie zjawisko. Ale nie dzisiaj, ten dzień zapowiadał się być nietypowym lecz miłym wyjątkiem.

Już od bardzo wczesnych godzin słońce zaczynało wschodzić ponad panoramę miasta, oświetlając na co dzień ponure ulice, a problemy kierowały się ku ich rozwiązaniu.

Choć no dobra, to drugie nie bez pomocy. W końcu od czegoś byli super bohaterzy i policja. Mieli oczywiście jak zawsze czym się zajmować. A w ostatnich tygodniach miejscową ludność prześladował odłam gangu jaki wcześniej współpracował z Mafią Maroni'ego. I był to problem jaki bardzo potrzebował stłamszenia w zarodku, zanim by się to jeszcze bardziej rozprzestrzeniło. 

I nie wchodząc już w głębsze szczegóły to tak też się stało, gangsterzy zostali zatrzymani i unieszkodliwieni, lecz nie obyło się to bez komplikacji jak i... Pewnego gościa znanego głównie z bronienia Metropolis.

Bo gdy sprawy naprawdę przybierały tragiczny ton, to ten nagle się zjawił i osłonił mrocznego rycerza i Robina przed opadem rozpędzonych kul, pędzących w ich kierunku. A następnie połączył siły z miejscowymi by powstrzymać zagrożenie. Jak gdyby nigdy nic. Bo po prostu "przelatywał obok, usłyszał trochę co się dzieje i pomyślał iż była potrzebna pomoc". 

I jedynie przez fakt uratowania Robina Batman wyjątkowo ugryzł się w język i nie przyczepił się do faktu iż wcale nikt nie prosił Supermana o udzielenie takowej "przysługi". Lecz spokojnie, nie pozostawił też samej obecności Kryptończyka bez słowa. Ależ skąd!

Gdy tylko Dick przestał zalewać Clarka masą pytań, tak Bruce zaczął z nim krótką rozmowę. W jakiej wprost kazał by Kent przestał go na przyszłość tak zaskakiwać swoim nagłym pojawieniem się znikąd. 

Szkoda tylko iż ostatni z wymarłego gatunku Kryptońskiego zdawał się nie zrozumieć sugestii na przyszłość i tylko w odpowiedzi uśmiechnął się w swój charakterystycznie irytujący sposób, jaki w duchu już do reszty wyprowadzał Bruce'a od zdrowych zmysłów.

Tak się pożegnali, jadąc, lecąc, każdy w swoim kierunku, ku co raz intensywniej pojawiających się promieni słonecznych.

Na szczęście była sobota, przez co pierwszy Robin mógł po intensywnej akcji bez problemowo odpocząć. Od razu po powrocie do batcave młodzik pokierował się do swojego pokoju. A jego mentor zaś postanowił zostać jeszcze na trochę w ciemnicach jaskini, porządkując akta i pisząc raport z dzisiejszej nocy.

Ale... Wyjątkowo nie umiał on dziś pozbierać myśli. Znów jego koncentracja uciekała na temat jednej i tej samej osoby. 
Jakiej to już powoli miał dość, ale też jednocześnie nie mógł on przestać o nim myśleć.

Bo tak, chodziło tu o Clarka. Pieprzonego Clarka Kenta.

Ten facet nie dawał mu spokoju.
Coś było w nim nie tak. I Bruce nie umiał już nawet stwierdzić co dokładnie.
Lub czy może problem nie leży po jego stronie? Bo kurde. Tą opcję także kwalifikował jako możliwą.

Ale... Nie mógł po prostu przestać myśleć o tym Kryptończyku..
I to było niedorzeczne. Irracjonalnie. Nad wyraz bezsensowne. Czuł do niego dziwny rodzaj ciekawości, ale też zdezorientowania kiedy tylko stał przy nim.
To jak ten pseudo człowiek potrafił tylko jednym słowem powodować chaos w jego głowie.
Był dla Bruce'a naprawdę trudny do przewidzenia. Enigmatyczny wręcz, przerażająco zaskakujący. Ale co najgorsze, to przy tych wszystkim cechach Clark nadal był niewiarygodnie krystaliczny jako człowiek. W tym dobrym słowa znaczeniu oczywiście.
Dawno widział kogoś aż tak dobrego i bezinteresownego. W pewien sposób stał się zaaferowany osobą Clarka.
I nie mijało mu to co najgorsze... Ani jakiś czas po oficjalnym poznaniu osoby Supermana, aż po wspólne uratowanie świata i założenie Ligi Sprawiedliwości... Czuł się jakby coś próbowało mu odebrać rozum i prawidłowe logiczne analizowanie.

OneShoty z DCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz