Rozdział 24

33 1 1
                                    

_._
- Nari? Jesteś tego pewien?
- Tak, widziałem ją na własne oczy. Ona jest wyjątkowa, udało mi...Nam się.
- Oh Doux to niesamo...
Nie dokończyłam ostatniego słowa, w tym momencie przytulił mnie.
Był szczęśliwy, ale i tak musiałam przerwać ten miły moment.
Nikt z Nas przecież nie wiedział gdzie jesteśmy, i co gorsza w jakim wieku się znaleźliśmy.
Portal mógł Nas przenieść w przeszłość lub przyszłość.
- Być może Merlin Ci pogratuluję, ale najpierw chciałabym poinformować, że wpadliśmy do portalu i jesteśmy w jakimś dziwnym miejscu - odsunęłam się od niego na parę kroków i niepewnie rozglądnęłam się po okolicy.
- Fakt, masz rację. Musimy się trzymać razem. Lepiej się nie rozdzielać, chodźmy.
Poszliśmy w prawą stronę, a później skręciliśmy w lewo.
Labirynt stworzony z wielu pnącz ciągnął się i ciągnął.
- Może lepiej by było jakbyś użył magii? - zaproponowałam chłopakowi.
On skinął głową i przybliżył bransoletkę do siebie.
- Coś tu nie gra - powiedział na głos.
Naciskał ją, ale ona nie działała.
Podeszłam bliżej i cicho powiedziałam:
- Tak jakby straciła magię...Czy to wogóle możliwe? - zapytałam.
- Nie jestem tego pewien, ale jeśli jesteśmy w innym czasie, tam gdzie nigdy nie byliśmy to być może tutaj odziwo magia nie działa.
- To gdzie mogliśmy wylądować? -
- Nie wiem, ale...
- Halo ktoś tu jest?!
Usłyszeliśmy wołanie nieznanej nam osoby.
- Doux nie wyjdziemy stąd, jeśli nie poprosimy o pomoc.
- Dobrze, tylko rozważnie to obmyśmy - uznał cicho.
- Musimy zachować czujność, nie wiemy jakie ma zamiaru ta osoba. Udawajmy, że jesteśmy zgubionymi turystami.
- Jasne, skoro taki twój plan jest to nie będę go udoskonalać, w razie czego coś innego wymyślimy.
- Dobra, więc krzyczymy na jeden, dwa...
- Tu jesteśmy! - krzyknęliśmy oboje po kolejnej liczbie.
Po chwili zza zielonego żywopłotu ujrzeliśmy dorosłego mężczyznę o długich kręconych pod nosem wąsach.
Miał na sobie szary strój oficerski.
Na głowie nosił czapkę garnizowaną, a po bokach spodni posiadał dziwnego rodzaju broń.
- Zgubiliście się? - zapytał ostrożnie.
Oboje kiwnęliśmy głową.
- Chodźcie za mną to Was wyprowadzę.
Bez zastanowienia szliśmy za Nim.
- To już kolejny przypadek, gdy w środku labiryntu znajduję przypadkowe i nieznane mi jeszcze osoby w naszym miasteczku.
- Miasteczku? - zdziwiłam się.
- Tak, Miasteczko Arkadia jest najcichszym i bardzo tajemniczym miastem.
- Tajemniczym?
- Oczywiście, ale nie martwcie się to tylko plotki by przyciągnąć turystów.
Tak staramy się zarabiać, chodź jak na 1856 rok to słabe zarobki.
Oboje zbladliśmy, gdy usłyszeliśmy wypowiedzianą przez komendanta datę.
- Wy tutaj nie tutejsi, mam rację?
- Eee, tak... przybyliśmy daleką drogę. My to turyści - wydukał zdziwiony Doux.
- Tak myślałem, ten Wasz dziwaczny wygląd, zwłaszcza panienki...
Spojrzałam na to jak wyglądam.
Byłam trochę brudna od ziemi, ale wolałam się jak na razie nie odzywać.
- Ale mamy wspaniałą krawcową, więc raz dwa i uszyje Ci piękną sukienkę - uśmiechnął się.
- Tobie potrzebny byłby garnitur, myślę, że Madame Edith coś też dla ciebie znajdzie - zdjął swoją czapkę i podrapał się po głowie.
Minęła chwila, aż wkońcu ujrzeliśmy koniec labiryntu.
- Witajcie w Arkadii - kiwnął głową i pokazał by iść za nim.
- Trafiliście w idealnym momencie - odparł uśmiechnięty
- Naprawdę? - zdziwiona spojrzałam na komendanta.
- Tak, jutro będzie festyn dyni.
Wspaniałe święto, będziemy tworzyć lampiony, ciasta. Coś czuję, że spodoba Ci się panienko...-
- Jestem Violet, a to...
- Doux - dokończył chłopak.
- Dotarliśmy na miejsce. To tutaj Madame Edith za drobną opłatą oczywiście stworzy Wam kreacje, wejdźmy do środka.
Parę sekund później znaleźliśmy się w środku sklepu.
Był on niewielki i bardzo skromny.
Dookoła były stare drewniane w białym kolorze blaty, na których znajdowały się przeróżne kolorowe materiały.
- Witam Madame Edith! - krzyknął uradowany stróż prawa.
- Pan Miller, a to Ci niespodzianka! - wyskoczyła spod blatu uradowana kobieta.
Ubrana była ona w niebieską suknie.
Satynowy warkocz z gęstych włosów opadł na ramiona.
- Chciałbym abyś przywitała twoich nowych klientów. Potrzebują noclegu oraz odzienia za drobną opłatę - mrugnął w naszym kierunku.
Spojrzałam na Hisirdouxa, a gdy komisarz podszedł do kobiety coś omówić, cicho zwróciłam się w stronę chłopaka.
- Doux, ale my nie mamy pieniędzy -
- Coś wykombinuje - szepnął mi na ucho.
- No to coż...Bawcie się dobrze! - krzyknął wesoło kapitan i skinął głową, a następnie wyszedł.
- Jesteście turystami, tak? - pytająco odparła, wyjmując z szuflady długie złote nożyce.
- Tak, ale niestety bardzo ubogimi.
Chodzimy i błądzimy. Nie mamy pieniędzy i żyjemy w lesie - skłamał chłopak.
Szczerze nie spodziewałam się,że kobieta uwierzy w te brednie, a tu jednak niespodzianka.
- Biedactwa wy moje...jestem już straszą osobą, która nie raz doświadczyła takich sytuacji.
Jeśli chcielibyście tutaj dzisiaj zostać to wzamian nie oczekuje pieniędzy, a jedynie pomoc.
- Jakiej pomocy byś Pani życzyła? - zapytał Doux.
- Ty mógłbyś rąbać drewno na opał.
Pod lokalem mam piecyk i ogrzewa cały dom. Natomiast ta młoda dama mogłaby mi pomóc gotować, jutro jak pewnie wiecie jest festiwal dyni.
Jako iż mieszkańcy odemnie oczekują wielu pysznych smakołyków.
- Nie ma problemu, poradzimy sobie z tym. Nawet mogę zaoferować pomoc w porządkach, trochę się znam na tych rzeczach, a widzę, że trudno jest pani znaleźć nawet miarkę - uśmiechnęłam się, mając tym samym nadzieję, że nie uraziłam kobiety.
- Z pewnością się nadasz, chłopaki czasami dają w kość, więc trzeba po nich posprzątać, co nie moja droga?
- Być może - odwzajemniłam jej szczery uśmiech.
- Jest późno, a więc chłopcze proszę narąb drewna. Widzę, że jesteś silny, więc myślę, że sobie poradzisz.
Chłopak pokiwał głową i odszedł do wyznaczonego przez kobietę pomieszczenia.
- Teraz kochanie na Ciebie pora.
Może zacznijmy od tego jak ty wyglądasz, jesteś cała brudna.
- Ah, nie zauważyłam kłody i nagle upadłam na brudną ziemię.
- W takim stanie nie tkniesz mi materiałów. Jeszcze je pobrudzisz, a jedzenie nie będzie smaczne.
Jest dość późno, więc sklep można uznać za zamknięty.
Później mi pomożesz, a teraz chodź, umyjesz się, u góry jest łazienka i dwa pokoje.
Jeden należy do mnie, zaś drugi będzie dla Was.
- Bardzo Ci dziękujemy w imieniu moim i Douxiego.
Jest Pani bardzo miła i życzliwa - szczerze odparłam.
Weszłam po schodach, a następnie pokierował się w lewo.
Zauważyłam białe drzwi, o których mi mówiła kobieta.
Weszła pierwsza do środka, wyjęła ręcznik i nalała ciepłej wody, dodała jakiś aromatyczny olejek.
- Tutaj masz mydło oraz szczotkę.
Umyj się porządnie, za chwilkę zapukam do ciebie, bo będziesz potrzebować sukni.
- Dobrze Pani Edith.
Staruszka wyszła z łazienki i zamknęła ją.
Zdjęłam z siebie ubranie i weszłam do ciepłej wody.
Piana okryła mnie po sam koniec szyji.
Zamknęłam oczy i próbowałam spokojnie obmyślać plan jak wrócić do naszych czasów.
W drzwiach ujrzałam kobietę.
- Tutaj na szafce położę suknie, oby Ci się spodobała.
- Bardzo dziękuję za pomoc, za chwilę wyjdę i tak jak obiecałam, pomogę Ci w wypiekach.
- Dobrze myślę, że znajdziesz kuchnię. Jest na tym samym piętrze.
Jeśli chodzi o waszą sypialnie to jest na samej górze.
Kiedyś znajdował się tam starych, ale przekształciliłam go na pokój dla gości.
Zrozumiałam wszystko co mi wyjaśniła.
Po wymyciu się, mogłam w końcu spojrzeć w lustro.
Dostałam od kobiety długą beżową suknię. Po boku miała wyhawtowane brązowe kwiaty.
Była bardzo śliczna.
Włosy w drodze do kuchni powoli już wysychały.
- Już jesteś gotowa, pięknie wyglądasz moja droga.
Podejdź tutaj.
Zrobiłam to o co mnie poprosiła.
- Tutaj masz przyszykowane foremki.
Rozwałkuj ciasto i wytnij z foremek różne kształty. Potem upieczemy je i dodamy mus dyniowy.
- Oczywiście - odpowiedziałam i zabrałam się do roboty.
Nie było to trudne zadanie.
W parę minut udało mi się zrobić już trzy blaszki.
Ciasteczka pięknie pachniały.
Miałam ochotę je zjeść, ale nie mogłam.
Po wyjęciu kolejnej metalowej tacy, wszystkie łakocie szybko ostygły i zabrałam się za dodawanie musu dyniowego.
Madame Edith dokończyła w tym samym momencie co ja zupę krem.
- Ten chłopak naprawdę jest uroczy...- zaczęła rozmowę kobieta.
- Tak, Doux jest bardzo miły.
- To szczęście mieć takiego chłopaka - uśmiechnęła się do mnie, a ja spuściłam wzrok na podłogę, złapałam się za rękę i spokojnie rzekłam:
- My nie jesteśmy parą. On ma już kogoś...
- Ojejciu nie chciałam cię zranić, ja myślałam...
- Spokojnie proszę się nie martwić. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy stwierdzili, że będą podróżować.
Jego dziewczyna została w domu.
- Obyście miło spędzili razem czas.
- Najważniejsze by spowrotem wrócić do domu.
- Ile chcecie tutaj zostać?
- Szczerze jeszcze nie mam pojęcia...
- Dopóki będziecie mieli chęci pomocy to możecie zostać.
Przyda mi się tutaj taka zdolna dziewczyna jak ty.
- Dla mnie to nie kłopot. Omówię to z Duxiem.
- Będzie mi bardzo miło. Poradzisz sobie tutaj sama? - zapytała mnie wychodząc z kuchni.
Pokiwałam głową i dokończyłam robotę.
Ostatnia blaszka została wrzucona do piekarnika.
Przetarłam czoło i oparłam się o drewniany stół.
Zamknęłam oczy i czekałam, aż usłyszę znany mi już wcześniej dźwięk wyłączającej się kuchenki.
- Skończyłem! - głos chłopaka wywrócił mnie z równowagi.
W krótkiej chwili odrzucił siekierę do małego schowka.
- A ja ciasteczka! - odparłam z dumą.
- Postarałaś się, Madame Edith przyniosła mi garnitur, który kazała jutro założyć, tylko muszę najpierw się wykąpać - zażartował sobie, chodź raczej nie zoruzmiałam czemu się z tego śmieje.
- Dla mnie przyszykowała taką śliczną suknię, to naprawdę miła kobieta.
- Nie zaprzecze, ale jest jednak ale...
- Słucham uważnie Hisirdouxie Casperanie...
- Po pierwsze nie nazywaj mnie tak, bo wolę jak mówisz mi Doux, a po drugie wracając do rozmowy, nie wiemy jak się stąd wydostać, jakieś plany?
- Jak na razie nie...
- Jakoś sobie teraz poradzimy, a poźniej wykombinujemy coś razem. Obiecuję, tylko proszę Cię byś skończyła to piec, jest dość późno...
- Jasne...- wywróciłam oczami i dokończyłam ostatnie dekorowanie i wyłączyłam piekarnik.
- Muszę przyznać...bardzo dobre ciasteczka - powiedział Doux gryząc i wkładając do buzi całe ciacho.
- Doux! Zostaw to - krzyknęłam zabierając całą misę.
- No weź, napracowałem się, to zasługuje chociaż na jedno...
- Nie ma opcji - odparłam pewnie i zabrałam wszystko co mógłby zjeść.
- A niech Ci będzie,
dobranoc Violet, idę na górę się wykąpać, a tobie radzę nic nie spalić - zaśmiał się.
Tym razem ten żart mu wyszedł, bo ja też się jakimś cudem uśmiałam.

Uwierzyć w przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz