Rozdział 32

38 2 6
                                    

Budzę się niespodziewanie, czuję jak moje serce coraz szybciej bije.
Próbuje złapać powietrze.
Z snu zbudził mnie przeraźliwy hałas.
Spoglądam niezwłocznie na naścienny, duży zegar.
Dopiero jest siódma.
Doux chwyta za róg drewnianego stoliczka i wyłącza przeraźliwy dźwięk dobiegający z telefonu.
Spogląda na mnie.
- Zapomniałem Ci powiedzieć, że wczoraj nastawiłem budzik.
Bez niego to śpię jak zabity.
- W tym się zgodzę - odparł przeciągający się kot.
- Archie bądź tak dobry i odsłoń zasłony.
- Vi jakbyś chciała to u góry mam swój pokój i możesz pójść tam spać, jak jesteś jeszcze zmęczona.
-Wstałam, więc raczej wątpię bym zasnęła.
- Jeszcze raz wielkie sorki - cicho z wyrzutami sumienia odparł.
- Spokojnie - podeszłam i uderzyłam go przyjacielsko w ramię.
Zaśmiał się, a później założył swoją magiczną bransoletę i spróbował wyczarować zaklęcie.
W mgnieniu oka meble zmieniły swoją pozycję.
Każda rzecz była już na swoim miejscu.
- W końcu działa - odparł radośnie.
Podszedł po torbę i złapał ją pod ramię.
Zauważyłam, że Zoe przyszykowała Nam ubrania.
- Bardzo miło z jej strony - podałam kreację z podpisaną dla chłopaka karteczką.
- Tam jest damska i męska łazienka, poprowadzę Cię.
Poszłam za nim i po chwili weszłam do osobnego pomieszczenia.
Zamknęłam chwilowo drzwi na zamek i zdjęłam wszystko z siebie.
Spojrzałam na siebie w lustrze.
Machnęłam palcem i doprowadziłam swoje włosy do ładu.
Ułożyły się w delikatny kok.
Do brązowych spodni włożyłam białą luźną koszule z przyszytym na samej górze, długim sznurkiem, który po związaniu na parę węzłów zakrywał odkryty wcześniej biust.
Później zapiełam rękawy koszuli na dwa czarne po obu stronach guziki.
Do lewego ucha dodałam srebrny kolczyk.
Na szyi zawitał oczywiście naszyjnik od Duxa.
Wyszłam z toalety bez butów, zapomniałam je wziąć.
Wrzuciłam stary, zniszczony materiał do kosza i chwyciłam za białe trampki.
Zoe miała dość dziwny styl ubioru, ale nie narzekałam na to - miło z jej strony, że o mnie wogóle pomyślała.
Doux po chwili też wyszedł.
Miał na sobie czarne spodnie oraz szarą koszulę na szerokich ramiączkach.
Ramiona okrył czarną bluzę.
- Włosy to chyba sam nie układałeś, co?
Nie mów mi, że nie.
Doskonale rozpoznaję, gdy ktoś używa tego zaklęcia.
- Masz mnie - uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam.
- Mam jeszcze dwadzieścia minut wolnego czasu, więc może byś chciała bym zaparzył herbatę?
- Bardzo miło z twojej strony Doux, jeśli to nie problem. Za chwilę przyjdę, tylko odniose torbę na górę.
- Jasne, połóż ją przed czarnymi drzwiami z różnymi plakatami, później ja schowam.
Kiwnęłam głową i tak też zrobiłam.
Po krótkiej chwili wróciłam na dół i skierowałam się do lady, przy której stały trzy krzesła. Usiadłam po przeciwnej stronie.
Hisirdoux zjawił się z dwoma talerzami i jedną miską.
W misce był tuńczyk dla Archiego.
- Nie umiem za dobrze gotować, ale w lodówce były jeszcze zapakowane kanapki, więc miejmy nadzieję, że będą smaczne -
Podał mi też herbatę i z smakiem zjadaliśmy posiłek.
- Nie była taka zła - przyznałam po połknięciu ostatniego kęsa.
- Też tak sądzę - dokończył picie i zaniósł talerze do zlewu.
- Więc jakie są dzisiaj plany?
- Dziś muszę jeszcze popracować, więc masz dzień wolny farciaro.
- Nie potrzebna Ci pomoc?
- Nie będę o coś takiego prosił, za kogo ty mnie masz?
- Spokojnie tylko zapytałam, ale skoro nic nie mam do roboty, to czemu nie pomóc?
Roznoszenie zamówień do stolików wydaje się proste.
- Skoro tak uważasz, to nie będę się wdawał z tobą w kłótnie, ale w razie czego to do niczego Cię nie namówiłem.
- Jasne jak słońce Doux - spokojnie zapewniłam.
Minęła ósma, a po chwili pojawili się pierwsi klienci.
Usiedli przy stoliku, więc złapałam za notes oraz długopis i podeszłam.
Miło się przywitałam i poprosiłam o zamówienie.
Jajecznica z szynką i bułeczki z masłem oraz herbatą.
Oznajmiłam chłopakowi i podałam karteczkę.
- Za chwilę śniadanie będzie gotowe - przyznał zaglądając zza drzwi kuchni, w której tworzyły się cuda.
W kuchni kontrolę przejęła magia.
Niebieskie światło wbiło trzy jajka do miski, dodało trochę soli i wrzuciło na patelnie.
Po chwili wszystko się usmażyło i było gotowe do podania.
Do koszyka wrzuciłam bułeczki i podałam klientką.
Poszłam jeszcze po herbatę.
- Douxie ciekawi mnie gdzie zapodziała się nasza święta trójca. Wiesz Jim, Clear oraz Toby? -
- Są w szkole. W tym budynku, gdzie uczą bezsensownych rzeczy - wyznał dodając do kubeczków trzy łyżki cukru.
- A później będą?
- Po szkole zazwyczaj się zjawiają. Przychodzą na darmowe jedzenie - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się i wzięłam zrobioną herbatę, a później dołożyłam na stolik.
Życzyłam gością smacznego i znów zwróciłam się do Hisirdouxa.
- A czemu pytasz - spytał chcąc dokończyć wcześniejszą, przerwaną rozmowę.
- Może byśmy ustalili, gdzie Nari mogłaby uciec.
- O tym jutro pomyślimy, po pracy nie za bardzo mam ochotę myśleć.
- Jesteś niemożliwy Hisirdouxie Casperanie.
- Cały ja - mrugnął do mnie i wskazał na kolejny zajęty stolik przez nowych klientów.
Zabrałam się do roboty.
Tak jak myślałam, przyjmowanie zamówień, potem podawanie ich na stoliki, a później zabieranie wyznaczonej kwoty nie było trudnym zadaniem.
Rano i popołudnie szybko mi minęło.
W trakcie odbierania jedzenia, rozmawiałam z Hisirdouxem.
Zbliżał się wieczór, a ostatni klient wyszedł.
Na chwilę obecną zamknęłam drzwi i zabrałam się za sprzątanie.
Ja czyściłam stoliki, a on przecierał miotłą podłogę.
- To był bardzo pracowity dzień...- wyznałam cicho
- Polubiłaś moją pracę?
- Jak najbardziej - parsknęłam śmiechem.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Violet mogłabyś im otworzyć, ja za niedługo wrócę tylko muszę coś zrobić w pokoju.
- Jasne, tylko do Nas za chwilę dołącz - uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił.
Otworzyłam drzwi i przywitałam się z znajomymi.
- Jak tam minął Wam dzień w szkole? - zapytałam zapraszając ich do środka.
- Mogło być lepiej - wyznała Clear.
- No po tym jak dostaliśmy niezapowiedzianą kartkówkę z matematyki to napewno - wyżalił się Steve.
- Mówcie mi, a ja i tak nie zrozumiem co to jest - odparłam chwytając się za głowę.
- To jakie dzisiaj plany? - zmienił temat Toby.
- Może partyjka kart? - zaproponował schodzący ze schodów Doux.
Z dłoni wyczarował talie czerwono-niebieskich kart.
- Zgadzam się! - odparł Jim.
Usiedliśmy wszyscy w kąciku.
Przy ciepłym kominku.
Podzieliliśmy się na grupy.
Ja przysiadłam się do Clear, a Jim do Douxa.
Steven uznał się za sędziego, więc nikt w tej kwestii się nie sprzeciwiał.
_._
Siedziałam z przyjaciółmi przy kominku i co chwilę śmiejemy się podczas grania w karty.
- Ej to niesprawiedliwe Jim! - krzyknęła czarnowłosa z fioletowym pasemkiem dziewczyna.
- Przecież to kanciarstwo - zauważyłam wskazując na kartę pod jego nogą.
- Nie kanciarstwo, a czysta magia - wyjął kartę, dmuchnął w nią i magicznym sposobem ukrył ją tak, że chyba nikt nie wiedział, gdzie się podziała.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Douxie ty też! - krzyknęłam uderzając go delikatnie w ramię.
Pstryknięciem palca zobaczyliśmy wszyscy tą samą kartę co chwilę temu miał Jim.
- Oszuści - parsknęłam śmiechem.
- Jacy oszuści?! - zawołał Steven.
- I ty się nazywasz sędzią? - podniosła ze zdziwienia jedną brew Clear.
- Ja tylko pomagam wygrać Jimowi - zapewnił Doux, dokładając do swojej talii króla.
- Ktoś wogóle widział drugiego Douxiego? - zapytała Clear.
- Martwisz się? - spytał ciekawsko Jim.
- W sumie dużo zrobił dla Nas, gdy Violet i naszego Hisirdouxa nie było...
- Co masz na myśli?
- Pracował cały dzień w kawiarni i dzięki niemu szef Duxa nie zwolnił go.
- Z tego co się orientuję to jest na górze - odpowiedział starszy Hisirdoux.
- Steven przejmij moje stanowisko, pójdę do niego.
Chłopak niezwłocznie to zrobił, a ja weszłam na drugie piętro.
Szłam korytarzem w stronę czarnych drzwi z wieloma barwnymi plakatami nieznanych mi zespołów.
Drzwi były uchylone, więc weszłam do środka.
Usłyszałam cichą melodię.
Idąc dalej napotkałam się na zapełnione nutami kartki.
Wszystkie były pogniecione.
Pokój, w którym byłam był średniej wielkości.
Ściany dookoła były w kolorze beżowym, dziury zostały zakryte kolejnymi plakatami znanych pewnie Douxowi muzyków.
Na samym końcu stało małe łóżko z kraciastą pościelą.
Obok niego była drewniana skrzynka oblepiona nalepkami.
Na niej widziałam wiele kartek.
Po moje prawej stronie po środku było okno i małe biurko z krzesłem.
Pomieszczenie były trochę zaniedbane.
Na łóżku siedział zamyślony Hisirdoux.
W dłoni trzymał instrument podobny do lutni.
Miał zdjętą bluzę, pod którą ujrzałam znane mi tatuaże.
Wiedziałam, że w tym pomieszczeniu był prawdziwy Douxie, a nie jego młodsza wersja.
- Cześć - miło odparłam i ostrożnie szłam w jego kierunku.
- Skoro już weszłaś, to zapraszam.
Ze skrzyni zdjął kartki, a ja na niej usiadłam.
- Czemu nie dołączysz do Nas? Fajna jest zabawa - szczerze powiedziałam.
- Jakoś nie miałem dziś ochoty spędzić tak czasu - wyznał cicho, wkładając zza ucho ołówek.
Ucichłam.
- Pewnie już zauważyłaś, że podmieniłem samego siebie. Co nie?
- Twoja młodsza wersja jest na dole.
- Spostrzegawcza jesteś.
- Kiedy go przyniosłeś?
- Nauczyłaś mnie teleportacji, więc nie było problemu poprosić młodszego mnie by zajął się Wami.
- Merlin nie będzie zły?
- Być może, ale cała odpowiedzialność idzie na młodszego mnie.
- Okropny jesteś - wywróciłam oczami.
- Ja? To niemożliwe...
- Co tam grasz? - spytałam zmieniając temat.
- Tworzę melodie do nowej piosenki.
- Czyli tak spędzasz wolny czas, teraz ma to sens.
Przyglądnęłam się zniszczonej kartce.
- A ten instrument to jest chyba podobny do lutni?
- Tak, to gitara. Troszkę większa jest od tego co znasz, ale wydaje mi się ciekawym instrumentem.
- A tamta? - wskazałam palcem na kolejny instrument.
- To gitara elektryczna.
Była w kolorze czerwono-białym.
- Skoro tak chcesz spędzić czas, to nie będę Ci przeszkadzać - zeszłam z pudła.
Nagle złapał mnie za nadgarstek.
- Nie mów mi proszę, że mam bez powodu znów zostać.
- Nie martw się, dzisiaj mam powód. Chciałbym byś posłuchała nowej piosenki.
Skoro grałaś na lutni to znasz się na muzyce.
- Nie jestem pewna, ale mogę zostać jeszcze chwilkę pod warunkiem, że zejdziesz ze mną na dół i zagrasz jedną kolejkę.
- Jasne, to mi wystarczy - odparł spokojnie.
Przysiadłam się na przeciwko, wzięłam do ręki wypełnione nutami kartki i chwyciłam za ołówek.
Chłopak wziął wdech i poruszył strunami.
Wydobył się z nich cichy, ale bardzo śliczny dźwięk.
Grał bardzo spokojnie i nagle się zatrzymał.
- Coś się stało? - zdziwiona zapytałam.
- Nie nic, tylko nie wiem co ma być dalej.
- A tekst piosenki sam napisałeś? - chciałam się upewnić.
- Oczywiście.
- Ile Ci czasu zajęło?
- Troszkę więcej niż miesiąc...
- Nad piosenkami pracuje się parę miesięcy, więc nic dziwnego.
- Miałem pomysł, chodź nie jestem pewna czy dość dobry.
- Zacznij grać to zobaczymy - odparłam miło.
- Czekaj - zwrócił mi uwagę.
Niezwłocznie zabrał kartkę i wyciągnął z kieszeni inną, bardzo pogniecioną.
Dał mi ją do dłoni.
- Wydaję mi się, że to odpowiedni czas..
Wydawał się dość zaniepokojony, widziałam, że nie był pewny tego co mi dał.
Poruszył znów strunami, a ja zaczęłam tupać delikatnie nogą w rytm i cichutko pod nosem śpiewać tekst piosenki:

Serce ją ujrzało i tak nagle we mnie zabrzmiało.
Powiedziałaś mi, że nadal będziemy przyjaciółmi, lecz to niekoniecznie mi się spodobało.
Wiedziałem, że to coś więcej, ale ty tego nie dostrzegałaś, a może się myliłem?
Chciałem z tobą być, chodź to takie ciężkie do pojęcia.
Chciałbym Ci wyznać co do ciebie czuję, ale tylko mogę przerzucić wszystkie swe uczucia na papier.
Pokochałem Cię...

Ucichłam po ostatnim słowie.
Chwyciłam się za ramię.
- Co się stało? - cicho zapytał.
- To nie jest piosenka dla Zoe, mam rację? - spojrzałam z niebywałą nadzieją w jego piwne oczy.
- Nie koniecznie - odłożył na bok gitarę
Za wszelką cenę próbowałam opanować, to co we mnie zaczynało się rozwijać.
To nie miało najmniejszego sensu.
Czemu to musiał być akurat on i w tej chwili.
Nie powinnam się z Nim nigdy spotkać, a jednak to się stało...
Poczułam, że najpierw na mnie spojrzał, a później chwycił za dłonie.
Zbliżył się do mnie, a ja się nie sprzeciwiłam.
Z policzka spłynęła mi łza, którą natychmiast przetarł.
Uśmiechnął się, a ja w końcu odważyłam się szczerze wyznać to co od parunastu tygodni skrywałam.
Nie zamierzałam już uciekać przed tym.
Moje uparte emocje wzięły w górę i szepnęłam:
- Doceniam to co dla mnie robisz Hisirdouxie Casperanie, naprawdę Cię lubię...
- Ja Ciebie również Vi.
Wypowiedzieliśmy krótkie, ale bardzo odważne zdania, które wydawały mi się, że są niesamowitym zaklęciem.
Zbliżyliśmy się do siebie tak blisko, że jego usta dotknęły moich.
Nie wiem czy to było mądre posunięcie, ale teraz nie było to wcale takie dla mnie ważne.
Pocałował mnie czule, a później objął.
Odwzajemniłam to jak nigdy wcześniej.
Doux był osobą, która mnie rozumiała i doceniała moje nawet największe wady.
To była osoba, na której mogłam polegać.
W końcu to zrozumiałam...

- Douxie?
Z równowagi wytrącił Nas tajemniczy głos.
Odwróciliśmy się jednocześnie w tym samym kierunku i dostrzegliśmy w drzwiach rożowowłosą dziewczynę.
- Zoe - synchronicznie wypowiedzieliśmy jej imię.
Od razu na parę centymetrów odeszłam od Douxa.
W jej wzroku dostrzegłam łzy, wyszła z drzwi.
Hisirdoux szybko nałożył bluzę i za nią wybiegł.
Zrobiłam to samo.
- Zoe! - krzyknął chwytając za poręcz.
- Znów to robisz - niespodziewanie się odwróciła.
Byliśmy na samym dole, wszyscy ucichli na nasz widok.
- To nie jest ten Douxie kogo kochałam - cicho rzekła.
Podeszła w jego stronę i trzymała go za ręce z pewną niepewnością.
- Zoe chyba mi nie chcesz powiedzieć...
- Widzę to jak na nią patrzysz, widzę to co jej mówisz.
To nie miało być tak, a jedna się dzieje...
Nawet nie chcę myśleć do czego doszło, gdy mnie nie było przy tobie - załamał jej się głos.
- Zoe to nie jest dobra sytuacja byś o tym mówiła.
- To powiedz mi szczerze - zauważyłam jak mocniej go chwyciła.
- Kim dla ciebie jestem?
Chłopak nic nie powiedział.
- Tak też myślałam.
Z oddali dostrzegłam jej szkliste oczy.
Chciała coś chyba zrobić, ale wzięła głęboki wdech i powstrzymała się.
- Dziękuję za to jaki byłeś kiedyś.
Pocałowała go w policzek.
Szybko zeszłam ze schodów, chcąc wytłumaczyć się.
Ona tylko podała mi dłoń i rzekła:
- Lubię Cię Violet i nie mam Ci tego za złe...
Odrzuciłam to.
Musiałam ją uspokoić, przecież mi zaufała, a ja ją okłamałam.
Najmocniej jak tylko potrafiłam, przytuliłam ją.
Czułam jak jej serce szybko bije.
- Zoe ja proszę...
- Nic nie mów - głos załamał się i popłakała się.
Ten związek już nie miał sensu.
Po co marnować na kogoś czas, skoro on już wybrał.
Kiwnęła głową na pożegnanie w stronę reszty przyjaciół i niezwłocznie po ostatnich słowach wyszła z kawiarni...
Odeszła i więcej już tutaj nie wróciła.

(Jak na razie...)

Uwierzyć w przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz