Rozdział 39

31 2 10
                                    

Ostre światło wybudziło mnie ze głębokiego snu.
Podniosłam się na równe nogi i spojrzałam na znane mi miejsce.
Byłam w mojej komnacie, ale przecież to niemożliwe...
Wszystkie rzeczy były w takim samym miejscu co wcześniej.
Księgi te same, nic się nie zmieniło.
Nawet była moja lutnia.
Dotknęłam ją i poruszyłam strunami.
Wydała z siebie znajomy dźwięk.
Serce biło mi jak szalone.
Wszystko było takie jak zapamiętałam.
Wróciłam do domu?
- Douxie?! Hisirdouxie Casperanie! - nawoływałam chłopaka biegnąc w stronę schodów.
Nagle kogoś uderzyłam i upadłam.
- Mistrzu?
Wpatrywałam się w jego szkliste od starości oczy.
- Violet, mogłabyś trochę bardziej uważać, przecież chyba nie chcesz bym sobie coś zrobił - upomniał mnie  mentor.
Rzuciłam mu się w ramiona - to naprawdę on!
On żyje, jest cały zdrów.
Merlin spojrzał na mnie z zdziwieniem i odsunął się.
- Widział mistrz Hisirdouxa?
- Kogo? - zmarszczył brwi.
Nie rozumiał co do niego mówię?
- Hisirdoux Casperan, chłopak takiego mnie więcej wzrostu - stanęłam na palcach i zaznaczyłam niewidzialnie dłonią kreskę.
- Moje dziecko, w jakim ty świecie żyjesz? Znów za dużo przeczytałaś książek? - zapytał zdziwiony moją odpowiedzią.
- Przecież to twój uczeń, jak mógłbyś go nie pamiętać? - skrzywiłam się, nie dowierzając co właśnie słyszę z ust mego mentora.
Chwilę później uświadomiłam sobie, że to nie jest mistrz Douxiego.
Podałam mu rozrzucone księgi.
- Może dziś zrobisz sobie przerwę? Jesteś zmęczona po wczorajszej nauce.
- Nie jestem! - podniosłam zdruzgotana głos.
Merlin był zaskoczony, ale nadal spokojnym głosem do mnie przemawiał:
- Pewnie coś Ci się takiego śniło.
Masz bujną wyobraźnię.
- Niech mistrz tak nie mówi! - krzyknęłam odchodząc już bez słuchania kwestii.
Szłam korytarzami i zastanawiałam się co się dzieje.
Wyszłam na balkon i usiadłam na barierce.
- Doux gdzie jesteś? - cicho zapytałam samej siebie.
Czemu Merlin, go nie kojarzy?
Co się tutaj dzieje?
Chwilę temu przecież byłam w innym miejscu.
Zamek nie był zniszczony.
Zeszłam z barierki i poszłam znanymi mi śladami do komnaty Merlina.
Pomieszczenie nie było zrujnowane, tak jak widziałam je z Hisirdouxem przedwczoraj.
To iluzja...
Pokazała twoje najskrytsze pragnienie...
Odwróciłam się niepewnie i zaczęłam rozglądać się po całym pomieszczeniu.
Kto to powiedział?
Z równowagi wytrącił mnie doniosły głos mentora.
- Violet pomimo twojego nie za dobrego zachowania, będę musiał Cię posłać do Morgany. Poprosisz ją o atrament, bo mi się niestety już skończył.
Wzamian daj jej czyste pergaminy, są na komodzie.
- Mistrz to żartowniś, może w końcu się przyzna, że spiskowaliście z Hisirdouxem i chcecie mnie wystraszyć - zaśmiałam się sztucznie.
Przekroczyli granicę, czemu udaje, że nic się nie stało!
- Moja uczennico, chyba potrzebujesz opieki lekarskiej,
Będę musiał przysłać go tu i zbada Cię.
- Nie jestem świruską! - wyparłam się, zabierając z komody papiery i z trzaskiem zamknęłam drzwi.
Co tu się dzieje! - krzyknęłam przez cały korytarz.
- Mogłabyś się tak nie wydzierać?! - podniosła głos na mnie wysoka kobieta.
Była szczupła i piękna.
Jasna skóra, szmaragdowozielone oczy i sięgające do pasa rude włosy związane w niski, cienki kucyk.
- Morgana le Fey?! - zaskoczona wypowiedziałam jej pełne imię i nazwisko.
- Tak to ja. Czego chcesz? - odparła ostro.
- Merlin...papiery...atrament? - zdania bez składu i ładu.
Wspaniale z nią rozmawiasz Violet - napomknął niesforny głosik.
- Chcesz dostać atrament za czyste pergaminy?
Pokręciłam zgodnie głową.
- To chodź.
Pokierowałam się do jej pokoju.
- Jakaś małomówna jesteś. Chwilę temu wydzierałaś się na cały głos, a teraz wyglądasz jakbyś zobaczyła trolla.
- Nie rozumiem już niczego.
- Co masz rozumieć? Jesteś tylko dziewczyną na posyłki Merlina, a może służącą?
- Wypraszam to sobie! Nie służącą, a uczennicą! - wyprotestowałam.
- To jednak masz czelność podnosić głos?! - skrzywiła się, rzucając do mnie czarny jak słoma atrament.
Spostrzegawcza, chwyciłam go.
- Idź już i się nie wtrącaj dziecko.
Na moim miejscu już bym Cię wyrzuciła z Camelotu.
- Również Cię lubię Morgano! - odeszłam od młodej kobiety i ruszyłam w kierunku mistrza, który minął widoczny mi korytarz.
- Mistrzu mam atrament.
- Odłóż go na stole, za chwilę powinienem wrócić, muszę pogadać z królem.
- Oczywiście.
Coś dostrzegłam.
Jego oczy zmieniły kolor.
Były czerwone.
- Wszystko dobrze mistrzu? Twoje oczy...- niepewnie wypowiedziałam słowa.
- Nie masz o co się martwić, to ze zmęczenia - zapewnił mnie pewnie i tym samym wyparł moje myśli.
Weszłam do komnaty i odłożyłam rzecz na kamienny blat.
Otwórz skarbiec...
Czemu znów słyszałam jakieś myśli?
Włagam Violet, przypomnij sobie co się działo zanim się obudziłaś.
Nic nie pamiętam, oprócz tego, że stoczyliśmy walkę, walkę...z kim walczyłam?
- Powiedz mi Hi...xie?
Jak miał na imię, chłopak, którego kochałam?
Jego imię miałam na końcu języka i nie byłam w stanie sobie tego przypomnieć.
Co się ze mną działo?
Tak jakbym zaczęła tracić pamiętać.
A może to tylko był wspaniały sen?
Może to wszystko fikcja i ja śniłam?
Iluzja...
Nagle coś do mnie dotarło.
Coś co zrozumiałam.
Moje wspomnienia wygasają.
- Nie! Nie mogę, Violet opanuj się, musisz pamiętać! - uderzyłam się w twarz.
Chciałam oprzytomnieć.
Podeszłam do skrytki Merlina.
- Nie, ja nie chcę...- wydałam z siebie okrony pisk.
Skarbiec!
- Vitalio!
Grota otworzyła się, a ja zobaczyłam znajome, małe pudełko.
Wyciągnęłam ręce przed siebie i otworzyłam je.
Pomiędzy białym materiałem, zobaczyłam dziwny, fioletowy ametyst.
Przyjrzałam się mu bardzo dokładnie.
Lśnił.
Tak jakby kiedyś go widziałam.
- Violet odłóż kryształ natychmiast! Jest niebezpieczny - wrzasnął starzec.
- Co to jest? - spytałam nie słuchając wydanej przez niego komendy.
- To broń, której byś nie chciała użyć.
Zniszcz go ciemną magią...
- Dziecko zastrzegam Cię, bo...  - zagryzł język. Przetarł oczy i syknął z bólu.
- Co się dzieje? - zapytałam zmartwiona.
Merlin wygiął głowę w bok, a ja zrobiłam krok w tył.
Widok był przerażający.
Tak jakby to nie był mój mistrz...
- Oddaj kamień! - ryknął wściekływ moją stronę.
Leć do Morgany...UCIEKAJ!
- Ona mi pomoże!
Zachwycona oznajmiłam.
Ujrzałam zbliżającego się powoli do mnie mentora.
Coś mi w nim nie pasowało.
Jego oczy, tak teraz znów to dostrzegłam - były inne.
Nie niebieskie, lecz mocno czerwone.
-Daj kryształ - wyciągnął dłoń, a ja spojrzałam w kierunku drzwi.
Weszłam na stół i zaczęłam biec.
- Zatrzymać ją! - rozkazał z daleka.
Przedemną szli rycerza.
Usłyszeli komendę.
- Przepraszam! - dzięki zaklęciu odrzuciłam ich z imponującą siłą na bok.
Weszłam po stromych schodach, o mało nie upadając.
Zaczęłam dobijać się do drzwi Morgany.
- Czego znów chcesz dziewko?
Wtargnęłam do środka i zakneblowałamm wejście od środka bez jakiegokolwiek wyjaśnienia.
Nie było na to chwili.
- Co ty robisz! - wydarła się na mnie.
- Słuchaj mnie Morgano.
Uczyłaś się czarnej magii.
- Czarnej magii? Co ty wygadujesz dziecko!
- To jeszcze pamiętam, ten chłopak mi mówił o tobie...- powiedziałam do samej siebie, chodź kobieta to usłyszała.
- Jaki chłopak?! - zaczęła niszczyć blokadę.
- Nie! - odrzuciłam ją na krzesło i magią przywiązałam.
- Dziecko ty oszalałaś! - zawołała zmieszana.
- Nic z tych rzeczy. Chcę żebyś to zniszczyła - pokazałam w jej stronę naszyjnik.
- VIOLET! - głośny huk wydobywał się zza drzwiami.
- Wybacz mistrzu, ale to nie ty!
Teraz to rozumiem! - wyjaśniłam prędko.
- Lancelocie zniszcz drzwi, natychmiast! - rozkazał głos podenerwowanego starca.
- Skąd masz kamień wskrzeszenia? - zapytała.
- Muszę go zniszczyć!
Uwięził mnie tutaj.
Ciebie również, bo ty przecież nie żyjesz, powinnaś być na górze, a on Cię przywrócił bym nic nie zauważyła!
- Co ty bredzisz, kto Cię uwięził?
- Darkan rzucił klątwę, gdy wypowiedziałam inne życzenie.
Nie chcę bym się zbudziła, bo wtedy zginie!
- Pokonaliśmy Darkana.
- Nie! To iluzja! Pomóż mi proszę! - błagającym tonem przyznałam.
Słyszałam, że za chwilę zniszczą barykadę.
Morgana wzięła głęboki wdech.
- Będę tego żałować. Kantalis Quetlis! - zamknęła oczy i złapała za sznurek od ametystu.
Kazała przynieść mi małą misę, po czym dodała:
- Potrzebuje czegoś co ma Merlin.
- Co chciałabyś?
- Może być palec...
- Palec! Nigdy nie pozbawie mentora palca, nawet jeśli jest kimś teraz innym?! - zaprzeczyłam.
- To może być włos - mruknęła zawiedziona.
- Zaraz będę.
Spojrzałam w stronę drzwi, wystawiłam ręce i dzięki użytej mocy, wskoczyłam do środka portalu.
Znalazłam się za mistrzem.
Chwyciłam za włos i wyrwałam.
- Przepraszam!
- VIOLET! - wykrzyknął, nie orientując gdzie się pojawiłam.
Znikłam i wróciłam do komnaty.
- Widzę, że masz wprawę w zaklęcie teleportacji.
- Mistrz mniej nauczył - wrzuciłam siwy włos do miski.
- Kantalis Quetlis! Powtórz zaklęcie!
Zrobiłam to.
Kamień zaczął nasiąkać ciemną mocą.
- Potrzebuję świeżej krwi.
- Krwi?
Rycerze byli coraz bliżej otwarcia wejścia.
Chwyciłam za mały sztylet i podsunęła dłoń.
- Nie z ręki, potrzebuje krwi z policzka.
To ona ma złączyć się z łzami.
Muszę się poświęcić...
Zrobiłam małe nacięcie na policzku.
Piekło mnie niemiłosiernie, słona łza spadła razem z ciemną krwią.
- Jeśli to prawda i byłaś w innych wiekach, to potrzebuje też jakiejś rzeczy z tamtych czasów.
- Ja nie pamiętam co miałam...
Stworzyłam barierę, gdy drzazgi od frontowych drzwi poleciały w naszym kierunku.
Szybko patrzyłam na swój ubiór.
Podeszłam do pękniętego lusterka.
Złapałam się za głowę, a później za szyję.
- Mój naszyjnik.
Przed oczami ukazał mi się obraz dłoni chłopaka.
To od niego dostałam błyskotkę.
Wspomnienia powoli powracają.
- Dostałam to od chłopaka.
- Dał Ci go osobiście?
- Tak!
- Będzie idealny.
Zdjęłam go i powierzyłam Morganie.
Ona wrzuciła go.
Muszę wstać, rozwiąż mnie.
Zaufałam jej.
Odwiązywałam ją, a ona wstała.
Powędrowała w stronę kamiennego stołu i wrzuciła do środka miski amulet.
- Ofilius... - kobieta nis mogłam wydobyć z siebie reszty zaklęcia.
Merlin stanął w progu i rzucił na nią zaklęcie milczenia.
-Violet nie rób mi tego. Przecież chciałaś wrócić do mnie.
- To nie ty Mistrzu - powtarzałam, mając nadzieję, że mam rację.
Ofilius Atlantis...
Głos, znajomy głos dokończył resztę formuły.
Obroniłam się przed rzuconym czarem milczenia.
- Ofilius Atlantis!
Morgana zasłoniła się przed ostrym światłem, które pojawiło się nagle.
Merlin jak i reszta zaczynała znikać.
Odłamki elementów leciały w kierunku ciemnego ametystu.
To była tylko iluzja, którą przerwałam.
Stałam w pustej przestrzeni.
Nie wiedziałam gdzie jest początek, ani jego koniec.
- Co jakim cudem? To niemożliwe byś się oparła! - krzyknął zdenerwowany wróg.
- Widzisz Darkanie, ja obietnic dotrzymuję - zwróciłam mu uwagę.
- Przez ciebie moja armia zniknęła, mój wierny Łowca Nagród też... odebrałaś mi wszystko! - zagryzł zęby.
- Teraz wiesz jak się czuję.
Upiór z flustracji rzucił się na mnie, a ja go odepchnęłam.
Wiedziałam, że się boi.
Stracił kontrolę nad sobą.
- To za moją krainę! - oderzyłam go turkusowym płomieniem w twarz.
- A to za mojego Mistrza! - ostateczny cios przebił się przez mroczny tors.
Darkan nie zawył z bólu.
Został po nim drobny, czarny pył.
Poczułam zza sobą wiatr, a jego nieczyste szczątki pofrunęły w dal.
Odwróciłam się.
Zasłabłam i opadłam.
Próbowałam nabrać powietrza.
Oddychałam powoli i starałam się uspokoić.
Pojawiłam się na jakimś wzgórzu.
Po środku postawione były dość ogromne drzewo.
Nie wiedziałam, gdzie teraz jestem.
Nie rozpoznałam miejsca.
- Jestem z ciebie dumny Violet - przemiły głosik odezwał się z tyłu głowy.
Znałam go.
- Merlinie?
Sylwetka starca pojawiła się przedemną.
- To naprawdę ty? - spytałam nieśmiało.
- To ja, ten prawdziwy, który napotkał Cię w Kniejach z Królem Arthurem, gdy uciekałaś przed trollem.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Pomimo słabości, musiałam wstać.
Rzuciłam się w jego objęcia.
- Tak tęskniłam - załkałam.
- Ja również - trzymał mnie z całych sił.
Czułam nawracające ciepło.
Dotknął mej rany na policzku.
Ból ustał.
- Teraz już nie będzie boleć. Skaza się zagoiła.
- Mistrzu, to nie miało tak być... chciałam wrócić, ale...
- Spokojnie moja uczennico. Byłaś dzielna.
- ...ale Merlinie.
- Nie tłumacz się. Ja i tak jestem w innym świecie. Tam też będzie mi dobrze...
- Nie opuszczaj mniej znów, włagam.
Płakałam.
To byłeś ty? Ty mi podpowiadałeś cały czas?
- Tak. chciałabym z tobą porozmawiać, ale wiem, że mamy niestety bardzo mało czasu.
Dlatego chcę byś pamiętała, że ja zawsze będę przy tobie, tu - pokazał środek klatki piersiowej, tam gdzie miałam serce.
- Będę Cię zawsze pamiętał...
Zanikał, a ja nadal trzymałam go przy sobie.
- Poradzisz sobie, już potrafisz wiele... widziałem to z góry.
- Będę tęsknić - uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił gest.
- Zapomniałbym, Morgana też Ci dziękuję za uwolnienie, gdyby nie ty, to nadal byłaby w iluzji Darkana...
Posłałam w jego kierunku szczery uśmiech i upadłam.
Znikł na dobre.
Zostały mi tylko jedynie z nim wspomnienia.
Ujrzałam przed sobą małą żółtą iskierkę.
Zaczęła krążyć dookoła mnie i poleciała na bezpieczną odległość, powiększyła się, tworząc teleport.
- Vi? - pewien chłopak wypowiedział moje krótkie imię.
Pojawiła się sylwetka Hisirdouxa - przypomniałam sobie jego imię.
Stanęłam na krawędzi portalu, wpatrując się w niego.
Nikt z Nas się nie odezwał, chyba nie myśleliśmy, że kiedykolwiek się jeszcze spotkamy twarzą w twarz.
Samo spojrzenie w jego oczy dawało mi wiele do zrozumienia.
Przeszłam na jego stronę.
- Hej - głos mi się niefortunnie załamał.
Na moim policzku po parunastu sekundach pojawiły się ponownie łzy.
- Hej - chłopak uśmiechnął się, a ja dotknęłam jego dłoni, które razem, splotły się w jedność.
Wtuliłam się i cicho wydukałam:
- Udało się...

Uwierzyć w przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz