#1#

38 7 5
                                    

Spojrzałam na kobietę stojącą przy kołysce dla dziecka. Stała cicho szlochając, a wokół okrążyła ją czarna jak smoła mgła. Wykonałam pierwszy krok w jej stronę, który wybrzmiał tak głośno, że zapewne nawet martwe dusze latające gdzie niedaleko usłyszały głośne, powtarzalne w kółko i w kółko echo. lecz ona nie zareagowała - stała w bezruchu tyłem do mojej osoby. Nie mogłam dostrzec jej twarzy, ale byłam pewna widniejącej na niej rozpaczy i załamania. Wydźwięk drugiego kroku upodobnił się do skoczenia w kałuży brudnej wody po mocnej, kilkudniowej ulewie. W mojej głowie pojawił się obraz uśmiechniętej rodziny biegającej w deszczu po "dziedzińcu" w centralnej części naszej przytulnej, niewielkiej dzielnicy. Na owe wspomnienie mogłabym się uśmiechnąć, gdyby nie wiedza, którą posiadałam. Wiedza o prawdzie, całej prawdzie. Trzeci krok wystarczył bym mogła zobaczyć co znajduje się w łóżeczku. Pod szarym kocykiem leżała mała istotka o bladej twarzy. Martwa istotka.

- Nie! Błagam, nie rób mi tego! Ja nie chciałam... Nie! NIE! - Kobieta zaczęła dławić się wpierw swoimi łzami, a następnie wymiocinami. Wymiocinami pełnymi krwi.

Zsunęła się na podłogę, spoglądając jeszcze na mnie błagalnym wzrokiem. A ja? Ja stałam wlepiając swój wzrok w uduszone niemowlę. Jednak coś było nie tak. Myliłam się. Nie było martwe. Pomimo wyglądu, sinej skóry i martwego spojrzenia, ono potrafiło jeszcze wydać z siebie ciche skomlenie, upodobnione do płaczu. Podeszłam bliżej. Nie powstrzymało mnie nawet ciało leżące pod moimi stopami. Dotknęłam zimnego czoła niewinnej istotki i delikatnie pogłaskałam. Dziecko nagle przestało wydawać jakiekolwiek dźwięki. Otworzyło szerzej oczy w przerażeniu, a ja podniosłam drugą rękę, w której trzymałam nóż. Wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli. Kontroli, której nigdy nie miałam. Pierwszy ruch - unoszenie; drugi ruch - zamknięcie oczu; trzeci ruch - zamach; czwarty - obrzydliwy dźwięk przecinania skóry. Koniec. Nie. To nie koniec. Martwa kobieta złapała mnie za kostkę i pociągnęła, przez co upadłam na ziemie. Odwróciłam się w jej stronę i ostatnie co zobaczyłam to ostre paznokcie wbijające się w moją tchawicę.

* * * *

Otworzyłam oczy spanikowana i zaczęłam pośpiesznie nabierać oddech. Gdy tylko się lekko uspokoiłam podniosłam głowę oraz rozejrzałam po pomieszczeniu. Po moim "pokoju". Właściwie znajdowało się tu jedynie łóżko i stolik nocny. Naprzeciwko drzwi było okno, gdzie często siadałam (na parapecie) z zamiarem obejrzenia po raz setny widoku na piękny las obejmujący cały budynek. Na moje szczęście krajobraz widniejący za szybą to przód ośrodka a co za tym idzie - brama wejściowa oraz ścieżka prowadząca do miasta z dwóch stron otoczona przez drzewa. Mój wzrok ponownie zawędrował na drzwi, które tym razem ktoś otworzył. Wydały swój charakterystyczny odgłos upodobniony do tych w placówkach naukowych, gdzie naukowcy potrzebują specjalnych kart dostępu, aby wejść do poszczególnych miejsc. W progu stanął młody blondyn o przyjemnym uśmiechu, ubrany w biały fartuch, odznaczający go na korytarzu. Widząc mężczyznę od razu spuściłam wzrok.

- Dzień dobry Maxine! Jak się dzisiaj miewasz? - zawsze pytał o to samo każdego ranka, a ja zawsze odpowiadałam to samo, nic. - Max, daj spokój. Od kiedy tu pracuję jeszcze nigdy ze mną nie rozmawiałaś. Jestem w końcu twoim opiekunem, czyż nie?

To prawda, dlatego zawzięcie trzymałam się moich zasad - nie patrz im w oczy, już nie mów nic, to się źle skończy, pamiętaj więc. Głupia rymowanka, którą wymyśliłam przez nudę, jaka mnie opanowała oraz dla bezpieczeństwa innych. Nie chciałam już nikogo skrzywdzić. Lekarz widząc moją niechęć westchnął i podał mi leki wraz z szklanką wody. Przyjęłam je i natychmiast zażyłam. Od kiedy tu byłam musiałam je brać. Podobno pomagały mi opanować napady, a w przyszłości nawet powstrzymać. Bardzo tego chciałam, więc nigdy nie narzekałam. Właściwie to miałam nikłą nadzieję, że naprawdę mi pomogą, przecież - nadzieja zawsze umiera ostatnia.

Weight of the WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz