Zaniepokoiło mnie kilka niedalekich strzałów z broni palnej. Nie zdarza się by ktokolwiek używał pistoletów nawet w trudnych warunkach, gdyż łatwo można tym wywołać panikę. A teraz? To nie był nawet jednorazowy strzał! Ten kto dopuścił się takiego nieodpowiedzialnego czynu najpewniej będzie mieć problem u samego kierownika. Westchnęłam cicho. Powinnam przestać wtrącać się w nie swoje sprawy. Zamknęłam oczu powoli zasypiając, gdy nieznajomy głos uniemożliwił mi odpłyniecie.
- Witam księżniczkę, mam nadzieję, że nie czekałaś długo na moje odwiedziny. - zachichotał.
Odwróciłam się nagle, co spowodowało ześlizgnięcie się z parapetu. Nie zwróciła na to uwagi, gdyż przed sobą miałam coś gorszego. Jeff. Nie miał na sobie ani kaftana, który najprawdopodobniej został zerwany ani kagańca, dzięki czemu zobaczyłam jego pełną twarz... choć wolałabym nie widzieć. Chłopak podszedł do mnie pewnym siebie krokiem i przygwoździł do ściany. Przyglądałam się jego czynom bez konkretnej reakcji. To musiało go rozdrażnić.
- Co? Nie boisz się? To może ci pomogę?! Co powiesz teraz?! - wyjął pistolet i przystawił mi go do skroni.
Zamiast pokazać strach, zmęczona spuściłam głowę. Czy to ten moment, w którym umieram? Nawet jeśli - nikt nie będzie płakać. Pewnie odetchną z ulgą, gdy dowiedzą się o mojej śmierci. Cóż, nie będę się kłócić z mordercą, skoro chce mnie zabić, niech to zrobi. Zycie i tak będzie coraz cięższe, a ludzie – jeszcze gorsi. Zamknęłam oczy gotowa na swój wyrok.
- Hę? Co ty wyprawiasz?! Psujesz mi całą zabawę! - oburzył się, podnosząc moją twarz. - Nie chcesz się bać? W takim razie idziesz ze mną - szarpnął mną i wyprowadził z pokoju.
Rozejrzałam się za kimś znajomym. Ku mojemu zdziwieniu nikt nie patrolował korytarza. Nadal pamiętałam słowa ochroniarza, więc z całych sił nie pozwalałam sobie na wyjście z pomieszczenia. Niestety czarnowłosy był silniejszy. Przeszliśmy paręnaście kroków, aż usłyszałam czyjeś kroki. Jeff także to słysząc otworzył pierwsze lepsze drzwi wprowadzając mnie tam. Cofnęłam się pod samą ścianę. Był to kantorek dla sprzątaczek, dlatego znajdowało się tu kilka mioteł, wader i innych podobnych przedmiotów.
- Teraz, skoro jesteśmy sami, może się trochę zabawimy?
Zbliżył się i oparł lewą rękę na ścianie za mną, nie pozwalając tym samym na ucieczkę. Po mojej prawej postawiona była metalowa półka. Było zbyt ciemno by stwierdzić co jeszcze tutaj przetrzymywano, lecz na pewno dużo więcej niż mój wzrok wyłapał. Tym razem ponownie spojrzałam na chłopaka.
- Rozumiem, że twoja cisza wyraża zgodę, tak? Nawet jeśli nie, to ja tu decyduję – ponownie zarechotał łapiąc mnie w pasie.
Poczułam, jak podwija koszulkę i przejeżdża chrapowatymi palcami po moim ciele. Zadrżałam. Najwyraźniej to go zachęciło do dalszej pracy, bo jakimś cudem poszerzył uśmiech. Po chwili wyjął broń i wsunął mi ją do spodni, przysuwając twarz do mnie. Wiedziałam, że z tego nie wyniknie nic dobrego, ale z drugiej strony – co mam zrobić?
- Podoba ci się? Spokojnie, to dopiero początek! - obróciłam głowę, przy okazji szukając czegoś przydatnego.
W końcu dostrzegłam pierwszą lepszą miotłę zostawioną samą sobie po zniszczeniu. Podczas pracy musiała złamać się w pół, a teraz biedna leży tu załamana. Sięgnęłam po nią i z całą siłą jaka mi została, dźgnęłam mordercę ostrzejszym końcem w brzuch. Ten krzyknął powtarzając pierwsze przekleństwa jakie przyszły mu do głowy, ale przede wszystkim - odsunął się. Wykorzystałam owy fakt i wybiegłam na korytarz. Zatrzymałam się nie wiedząc co teraz zrobić. Lecz nie mogłam tutaj zostać. Znowu dylemat. Uciekać czy zostać? Uciekać czy zostać? Uciekać czy zos...?
CZYTASZ
Weight of the World
FanficCzym jest świat? Z pewnością nie tylko tym, co ludzie widzą gołym okiem. Jest coś więcej. Coś czego nigdy nie poznamy. W życiu dziecka, które już przed samym urodzeniem zostało wybrane by niszczyć wszystko, co żywe, nie może być szczęśliwego zakończ...