Następny dzień zaczął się podobnie jak każde inne. Na szczęście tej nocy nie miałam żadnego koszmaru. Zazwyczaj budzę się przez nie albo przez mojego opiekuna, ale dzisiaj wstałam samodzielnie. Dzięki temu dostałam trochę czasu na lenistwo. Zamknęłam oczy wyobrażając sobie, że jestem w swoim starym domu, a w pokoju za ścianą mama smaży naleśniki. Swoją drogą dawno ich nie jadłam. Tutaj niestety nie serwują takich posiłków, dlatego już dawno temu musiałam zrezygnować z mojego ulubionego rodzaju jedzenia. Gdy w końcu wygrzebałam się spod kołdry, wstałam i podeszłam do okna. Na podwórku nie działo się nic ciekawego. Jednie biały puch, który opadał spokojnie na trawę był w stanie mnie zaciekawić, a i tak szybko zostałam zniechęcona. Jak co rano odwiedzić postanowił mnie doktorek. Nie musiałam go słuchać, by wiedzieć co teraz powie.
- Dzień doberek, Max! Cieszę się, że już wstałaś! Dobrze minęła noc? -potwierdziłam, podchodząc do niego już gotowa do wyjścia. Chciałam mieć to za sobą. - No już, nie bądź taka smutna. Uśmiechnij się wreszcie. - powiedział sam ukazując swoje białe zęby. Posłusznie spróbowałam podnieść kąciki ust, jednak marnie mi to szło. Od lat nie miałam powodu do śmiechu, więc jaki jest sens okłamywania samej siebie tą czynnością? Właśnie. Nie ma.
Jak na rutynę przystało usiadłam z tyłu i zamiast jeść przyglądałam się znajomym twarzom. Najbardziej jednak liczyłam na zobaczenie w tłumie nowego przybysza. Zaciekawiła mnie nie tylko ochrona, która prowadziła go do najpewniej nowego pokoju, a reakcja lekarza na jego wcześniejszy przyjazd. Ostatecznie chłopak, którego oczekiwałam nie przyszedł. Zawiodłam się i już miałam podejść do jednego z ochroniarzy, gdy go zobaczyłam. Dokładnie te same kruczoczarne, roztrzepane włosy oraz biała, poraniona skóra. Wstrzymałam oddech, stojąc nieruchomo jak słup soli. Myślałam, że wprowadzą go na stołówkę, ale zamiast tego przeszli obok idąc w kierunku specjalnego gabinetu do rozmów z pacjentami. Odprowadziłam wzrokiem chłopaka na oko kilka lat starszego ode mnie do zakrętu, gdzie zniknął, a później tak jak wcześniej zamierzałam - zwróciłam uwagę kogoś z personelu.
Gdy tylko znalazłam się w moim azylu odetchnęłam i usiadłam na parapecie. Ten nowy wydawał się naprawdę intrygujący, ale i nieludzki... Nie mogłam tego nazwać inaczej. Żaden psychopata jakiego poznałam przez całe moje życie nie był tak zatrważający jak on. A jego przenikliwy wzrok... Nie, przenikliwy to za mało powiedziane. Myślałam, że zaraz wywierci we mnie dziurę! Jeszcze nigdy nie czułam się tak nieswojo, a mimo to dalej interesowała mnie jego osoba.
* * * *
W sali siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden z nich – ubrany w biały fartuch z plakietką, na której znajdowało się jego imię - William głosiła karteczka. Drugi natomiast z zakneblowanymi rękoma odznaczał się od innych pacjentów znajdujących się w szpitalu. Czarne jak najczarniejsza noc bez księżyca czy chociażby gwiazd włosy oraz oczy, których kolor jest tak znikomy, że by go odkryć trzeba dokładnie się przyjrzeć. Jednak to nie to było najgorsze. Jego uśmiech - wcześniej zakryty przez specjalny knebel teraz straszył samym swym widokiem. Był nienaturalnie rozszerzony, a krew zaschnięta, prawie czarna ujawniała jak dawno musiał zostać wykonany. Dziwne, że zakażenie nie wdało się do rany stworzonej od kącików ust po policzki. Jednakże obydwaj zdawali się tym nie przejmować.
- Mogę wiedzieć kim była ta urocza dziewczynka z korytarza? Już drugi raz ją mijam, a jak na razie tylko te dwa razy przechadzałem się waszymi korytarzami. - odparł z niewymuszoną pewnością siebie czarnowłosy. Jego głos był lekko ochrypły, lecz bez problemu można było wysłuchać co ma do powiedzenia
- To jedna z naszych pacjentek, a kim miała by być? - odpowiedział mu siedzący naprzeciwko lekarz.
- Oh, oczywiście, że pacjentka! Choć nie zaprzeczam, trudno mi uwierzyć jak taka drobna i urocza panienka miałaby być chora lub co gorsza niebezpieczna! - niespodziewanie uniósł się, aby po chwili zaśmiać
- Wróćmy proszę do ciebie. Nie będę rozmawiać o innych leczonych przez nas osobach.
- Wrócimy i to z miłą chęcią! - psychopata wyprostował się dumny – ale wpierw chce poznać jej imię.
Wlepił swój wzrok w Williama. Czuł, że ma nad nim przewagę, tym bardziej teraz, gdy potrzebują jego zeznań do kartoteki. A on miał zamiar to wykorzystać. Wychwytując trwogę rosnącą w psychoterapeucie jakimś cudem rozszerzył swój już wystarczająco szeroki uśmiech. Był niemal pewien swojej wygranej. Już wyobrażał sobie pochwały od strony operatora za swój spryt oraz cierpliwość. W końcu kto wytrzymał by przy - według niego – tak irytujących, nic nie wartych podmiotach ludzkich? Niestety na razie mógł tylko pomarzyć o zemście za wymuszone więzienie. Niech pożyją jeszcze jakiś czas w niewiedzy. Niech myślą, że mają wszystko pod kontrolą, że złapali groźnego przestępcę i trzymają go na smyczy. To nawet zabawny widok.
- Po co ci ono? I tak nie będziecie mieć okazji do rozmów, a nawet jeśli to akurat z nią nie porozmawiasz.
- Dlaczego nie? Wydawała się być mną bardzo zaciekawiona – po pokoju drugi raz rozniósł się chichot chłopaka, w którego głowie ponownie pojawił się obraz zainteresowanej nim dziewczyny.
- Powiedz, nazywasz się Jeffrey Wood, masz dwadzieścia trzy lata, od dziewięciu lat żyjesz jako seryjny morderca pod pseudonimem Jeff The Killer, czyż nie? - terapeuta zignorował wcześniejszą uwagę podopiecznego.
Szczerze to od samego początku był sceptycznie nastawiony do nowego gościa, a teraz gdy został skazany na opiekę nad nim... Uważał, że to nie do pomyślenia! Takim psycholem powinni zająć się doświadczeni lekarze, ale nie on! Wolałby już Maxine, ona przynajmniej nie zadaje pytań i jest spokojna! W żadnym stopniu nieprzewidywalna lub niebezpieczna. Ale teraz nie miał odwrotu, musiał przetrawić wybór szefa.
- Co za głupie pytanie... A kim niby miałbym być?! - wydarł się Jeffrey szarpiąc za sznury trzymające go sztywno na krześle. - Jestem najsławniejszym mordercą na świecie, Teddy nawet mi nie dorównuje, a ty mnie pytasz o imię?!
Złość chłopaka narastała co uniemożliwiło dalszą rozmowę. Postanowiono odprowadzić go siłą do izolatki i wrócić po niego gdy uspokoi nerwy. Jednak pomimo dokładnych zabezpieczeń wszyscy dobrze wiedzieli, że z takimi jak on nie można być pewnym. A nóż znajdzie niedociągnięcie i pozabija każdego na swojej drodze, a może i tych na poboczu. Ta podświadomość o niebezpieczeństwie czyhającym za rogiem powodowała niepokój w całym budynku. Atmosfera już pierwszego dnia po informacji o złapaniu mordercy stała się ciężka oraz napięta, lecz komu się dziwić?
CZYTASZ
Weight of the World
FanfictionCzym jest świat? Z pewnością nie tylko tym, co ludzie widzą gołym okiem. Jest coś więcej. Coś czego nigdy nie poznamy. W życiu dziecka, które już przed samym urodzeniem zostało wybrane by niszczyć wszystko, co żywe, nie może być szczęśliwego zakończ...