#12#

18 2 3
                                    

Stałam pomiędzy dwoma nastolatkami. Pierwszy - ten, przed którym byłam przodem wpatrywał się we mnie ze strachem w oczach. Tak. Widziałam go wyraźnie, głęboko w jego pięknych, ciemnozielonych tęczówkach. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, widząc jak upada na kolana.

- Błagam! Nie zrobiliśmy nic złego, nie możesz nas ukarać! - krzyknął brunet, stojący za mną.

Nie posłuchałam. Zdeterminowana, skupiłam się na trochę młodszym z nich. Zaczął krzyczeć, wyrywać sobie włosy i błagać o litość. Miał dość, a mnie to tylko zachęcało. Musiał cierpieć. Bóg nie przyjmie ludzi takich jak oni.

- Max! Przestań! Zabijesz go!

Odwróciłam głowę w stronę drugiego. W jego oczach widziałam odbicie samej siebie. Piętnastoletniej dziewczyny z lekkim uśmiechem, delikatnie ujawniającym jej białe zęby oraz oczami pełnymi szaleństwa. Przerażenie jakie od niego biło niemal mnie podniecało. Kochałam to uczucie. Byłam kimś w rodzaju Boga, który za zło karze, lecz za dobro nie wynagradza. Mój śmiech najpewniej usłyszał każdy w pobliżu dwóch kilometrów.

- N-nie... Nie! NIE! - młodszy zwijał się z bólu. Podniosłam głowę do góry, ukazując swoją wyższość. - To ciebie ześlą do piekła! A-albo ojciec cię zabije! M-matka wyśmieje...

Znieruchomiałam. Uchyliłam usta, nie wiedząc co zrobić. Moja mama... Najważniejsza osoba w całym moim życia miałaby mnie zostawić? To niemożliwe, tak nie może się stać! Niekontrolowanie ugięłam nogi, prawie upadając. Nastała cisza. Obydwoje z chłopców przestało krzyczeć. Zakryłam twarz dłońmi, próbując się uspokoić. Odkrywszy je, nie ujrzałam już dwóch żywych istot ludzkich. Byli martwi. Narządy z ich organizmów wypływały na zewnątrz wraz z krwią. Przyłożyłam mocniej rękę do ust, wytrzeszczając oczy. Cofnęłam się, szukając w tym ucieczki od problemów. Niestety wpadłam na kogoś, co zmusiło mnie do przystania i przyjrzenia się nieznajomej. Wróć, bardzo dobrze znanej mi osobie. Moja rodzicielka. Jedyne co nie pasowało w jej wyglądzie to to, że nigdy nie miała ani zaszytych ust, ani spalonej jednej trzeciej twarzy, ani problemów z brakiem oczu. Ciemność w pozostałych oczodołach, wydawała się mnie pożerać. Pisnęłam, próbując się cofnąć, jednak potknęłam się o niewidzialną przeszkodę i zaczęłam spadać. Spadać w przepaść, której chwilę temu nie było. Zacisnęłam powieki, błagając Boga o pomoc. Lecz dlaczego ktoś taki jak on miałby pomóc komuś takiemu jak ja?


* * * *


Kolejne dni mijały, a ja z jakiegoś powodu ciągle żyłam. Relacje z prawie każdym mieszkańcem rezydencji miałam napięte. Albo trzymali się ode mnie z daleka, albo drwili sobie i żartowali. Jeśli ktoś był tu dla mnie szczerze miły to mała Sally. Często prosiła mnie o pobawienie się z nią, a ja nie byłam w stanie odmówić. Tak było i w dzisiejszym wypadku. Nastała około druga godzina zabawy, a dziewczynka w żadnym stopniu się nie znudziła. Tym razem wykonywała dla mnie teatrzyk z kukiełkami, które podobno dostała na urodziny od Puppeteera... Choć szczerze mówiąc już zapomniałam kto tak miał na imię. Kończąc swoje przedstawienie ukłoniła się, a ja zaczęłam klaskać. Sally zaśmiała się cicho, następnie siadając obok mnie.

- To teraz twoja kolej! Pokaż mi swój talent! Na przykład coś zaśpiewaj, jestem pewna, że umiesz!

Spojrzałam na nią smutno. Wahając się, pokręciłam przeczącą głową.

- No proszę! Jeszcze nigdy nie słyszałam twojego głosu. Wiesz, że wydźwięk słów ma bardzo ważną rolę w rozpoznawaniu emocji? - uśmiechnęła się, dumna ze swojej wiedzy. Nie zdążyłam jednak zareagować, gdyż do pomieszczenia wszedł Masky.

Weight of the WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz