Rozdział 1

150 12 0
                                    

Debbie zaczęła studiować na uniwersytecie Nowojorskim w tym roku, zaledwie trzy miesiące temu. Przeprowadzka była dla niej ogromną zmianą. Zostawiła za sobą dom, rodzinę, znajomych, właściwie wszystko, co do tej pory znała, a jednak nie żałowała podjętej decyzji. Nie należała do osób, które patrzyły wstecz. Patrzyła w przyszłość, a ta malowała się znacznie lepiej w Nowym Jorku niż w jakiejś dziurze, która nie potrafiła zrozumieć prawdziwej sztuki. Tutaj miała swoją szansę.

Rozpościerał się przed nią potężny gmach University of Art, czyli w skrócie, czego przeważnie używali studenci, Art. Budowla nieznacznie i tylko biorąc pod uwagę przód, bez dachu, przypominała koloseum. Koło wejścia wznosiły się dwie masywne kolumny oraz schody w kształcie lekko zdeformowanego rombu z dodatkową, równie pochyloną co inne ścianką.

Tym razem szatynka nie miała czasu na podziwianie architektury. Spieszyła się na zajęcia, które miały się zacząć za pięć minut. Przeklęła cicho, zerkając na zegarek. Była zbyt daleko, żeby przyjście na czas w ogóle wchodziło w grę. No trudno, pomyślała. Jeśli jej się poszczęści, Brigitte zacznie od sceny, w której nie występuje. Niestety, co w tym przypadku wcale nie wychodziło na jej korzyść, grała jedną z głównych ról. Siłą rzeczy występowała w większości scen.

Biegnąc, nawet nie zauważyła, kiedy zbliżył się do niej całkiem przystojny brunet. Zauważyła go dopiero, gdy na siebie wpadli. Zderzyli się. Ona upuściła scenariusz, a on książkę. Debbie niemal straciła równowagę, kiedy przytrzymał ją nieznajomy.

- W porządku?- spytał brunet. Szatynka przytaknęła odsuwając się od niego. Teraz mogła mu się przyjrzeć. Miał krótkie, sterczące w kompletnym nieładzie ciemne włosy i lekki zarost okalający szczękę. Jego oczy przywodziły na myśl whisky. Poza tym musiał chodzić na siłownię, bo nawet w skórzanej kurtce można było zauważyć lekki zarys mięśni pod spodem. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłaby się, gdyby był modelem albo aktorem.

- Przepraszam. To moja wina. Spieszyłam się na zajęcia- powiedziała Debbie. Facet odpowiedział czarującym uśmiechem.

- Nic się nie stało. Obawiam się, że też jestem winny. Nie wiem gdzie jestem myślami, ale na pewno nie tutaj. Jedna rzecz mnie ciekawi, czas przeszły? Już się nie spieszysz?

Zadał to pytanie wyjątkowo pewnym siebie tonem, jakby doskonale wiedział jak reagują na niego kobiety. Szatynka przygryzła wargę specjalnie, zwracając uwagę na swoje usta. Chciała mu pokazać, że nie jest jedyną osobą spośród ich dwójki, która potrafi wykorzystać swoje atuty. Udało jej się, bo rozmówca zerknął w dół. Przelotnie i krótko, ale jednak.

- Już i tak jestem spóźniona. Nie zamierzam wchodzić na scenę dysząc jak pies w upalne dni.

- Nie wyglądasz na taką, która unika sportu- zauważył nieznajomy, lustrując ją wzrokiem bez skrępowania.

- Ćwiczę, ale nie regularnie. Za to ty wyglądasz jakbyś często przesiadywał na siłowni- odparła podobnym, niezobowiązującym tonem. Czemu jeszcze nie przerwała tej rozmowy? To idiotyczne, a poza tym miała zajęcia. Nie wiedziała, co jeszcze trzyma ją przy nieznajomym.

- To prawda, często tam przesiaduję. Upuściłaś to- zwrócił uwagę na scenariusz, który wylądował na podłodze podczas zderzenia. Nawet nie zauważyła, że jej go brakuje. Co z nią było nie tak? Jak mogła zapomnieć o przedmiocie, który jeszcze chwilę temu trzymała w dłoniach?

Wyciągnęła dłoń wierzchem do góry. Jednak nieznajomy zamiast jej go oddać, spojrzał na okładkę, gdzie widniał tytuł.

- Najciemniej jest pod latarnią- przeczytał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Przez tę jego mimikę nie miała pojęcia czy drwił z, wyjątkowo nie odkrywczego, tytułu.- Całkiem prawdziwe. Kogo grasz?

ArtystaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz