Rozdział 8

37 10 0
                                    

Debbie była w trakcie omawiania obszernego zagadnienia, jakim byli artyści. Jak najbardziej musieli znaleźć ludzi, którzy wpasują się w standardy fluorescencyjnej wystawy. Razem z Luke'iem znaleźli kilku naprawdę sensownych. Oczywiście musieli umówić się z nimi na spotkanie oraz uzgodnić warunki, cenę i kilka podobnych kwestii. Przerwała im Hartley, która weszła do sali konferencyjnej ze swoim nieodłącznym elementem w ręce, czyli telefonem.

- Nie chcę wam przeszkadzać, ale... Policja do ciebie, Dee- oznajmiła recepcjonistka, obrzucając ją pytającym spojrzeniem. Szatynka je zignorowała. Zastanawiała się tylko czy przyszła do niej policja czy jeden konkretny policjant. Jednak nie odważyła się zadać tego pytania głośno.

- Już idę. Zaraz wrócę Luke- mruknęła, starając się ukryć zdenerwowanie. To nie będzie przyjemna rozmowa. Wiedziała, co mniej więcej usłyszy.

- Czekaj... Przepraszam, że o to pytam... To bardzo niezręczne i nie chcę cię o nic oskarżać...

Zrozumiała przekaz, choć asystent wujka strasznie się zacinał. Poza tym był wyraźnie zakłopotany.

- Nie zrobiłam niczego, co mogłoby być przestępstwem, jeśli o to pytasz. Pewnie chodzi o ten obraz. Może znowu mają jakieś dodatkowe pytania lub nagranie? Nie przejmuj się.

Szatynka uśmiechnęła się, żeby jej słowa zabrzmiały wiarygodniej. Przecież nic nie zrobiła, prawda? To na pewno Foster i oskarżenia o przekazanie informacji o śledztwie do prasy. Tylko w jaki sposób miała mu to wyjaśnić? Czy cokolwiek, co powie zabrzmi wiarygodnie?

Kiedy wyszła na korytarz, zobaczyła tylko jedną osobę. James ponownie ubrany był po cywilnemu, całkiem zwyczajnie, czyli w t-shirt i jeansy oraz skórzaną kurtkę. Mimo tak niewielkiego wysiłku, wyglądał... Zdecydowanie zbyt dobrze. Debbie wiedziała, że powinna myśleć o czymś innym. Na przykład o wyrzutach, które zaraz usłyszy, ale zamiast tego przypomniała sobie chwilę, gdy obejmował jej policzek. Co z nią było nie tak?!

- Porozmawiajmy na zewnątrz- zaproponowała szybko szatynka. Widziała złość, malującą się na jego twarzy. Jej podejrzenia były słuszne.

- Zrobiłaś to, prawda? Sprzedałaś prasie informację o morderstwie? Nieźle na tym zarobiłaś?- zapytał, a właściwie wycedził przez zęby. Był wściekły. Co do niego niepodobne, w ogóle nie próbował się do niej zbliżyć. Utrzymywał dystans.

- Pewnie mi nie uwierzysz, ale macie przeciek na komisariacie. Nic nikomu nie powiedziałam- oznajmiła spokojnie, opierając dłonie na biodrach.

- Oczywiście. Nic nie zrobiłaś- zaśmiał się bez cienia wesołości.- Masz na to jakieś dowody?

Czysto teoretycznie mogłaby poprosić Kevina, żeby mu to wyjaśnił, powiedział to samo co jej. W takim przypadku musiałby wyjaśnić sytuację Kevinowi, a to nie wchodziło w grę. Właściwie po co sobie tym zawracać głowę? Rozmawiała z nim zaledwie trzeci raz. Nie powinna przejmować się jego opinią, ale te oskarżenie i pogardliwy ton zabolały ją. Nie miała pojęcia dlaczego.

- Nie. Zresztą ty i tak z góry założyłeś, że to moja wina. Pomyśl logicznie. Nie uważasz, że w artykule brakuje jednej informacji? Czy tytuł "morderca w New York Art" nie wyglądałby atrakcyjniej? Po co miałabym dawać część informacji, skoro, czysto teoretycznie, mogłabym wynegocjować większą cenę za całość?

Brunet otaksował ją uważnie spojrzeniem oczu koloru whisky. Być może jej się wydawało, ale miała wrażenie, że na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na odsłoniętym skrawku ciała pomiędzy białym topem, a jeansami. Już nie wyglądał na aż tak wściekłego. Może jej argumenty do niego trafiły? Innej ewentualności nie brała pod uwagę.

ArtystaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz