Rozdział 27

37 7 0
                                    

- Co się tutaj dzieje?- spytała szatynka, gdy tuż po zajęciach wparowała do galerii. Luke wysłał jej wiadomość o następującej treści:

Od Luke: Przyjedź do galerii najszybciej jak to możliwe! Potrzebujemy twojej pomocy!

Nic dziwnego, że była mocno zaniepokojona. Jednak dopiero po przyjeździe do galerii zdała sobie sprawę z wielkości problemu. Po budynku krążyło kilku policjantów, ale nie to było najgorsze. Wszystkie lampki i listwy, które zamówili ciągle znajdowały się w pudłach. To samo tyczyło się zafoliowanych i dobrze zabezpieczonych obrazów. Mieli tak mało czasu... To wszystko powinno znajdować się na swoich miejscach!

- Nie ruszy pan tego pudła chyba że wyniesie go pan razem ze mną!- oznajmiła wojowniczo Hartley w stronę policjanta, unoszącego wzrok ku górze w poszukiwaniu cierpliwości.

- Proszę pani... To polecenie z zewnątrz. Wszelkie pretensje proszę zgłaszać do szefostwa. My tylko wykonujemy polecenia- próbował wytłumaczyć jej policjant. Blondynka przerwała mu pretensjonalnie.

- Nie obchodzi mnie to. Nic pan stąd nie ruszy... Dee! Jak dobrze, że jesteś! Zrób coś, proszę!

Blondynka zdecydowanie pokładała w niej za dużą wiarę. Zupełnie jakby miała supermoce, które na zawołanie naprawią każdą sytuację. Mimo wszystko, Debbie nie zamierzała odpuścić bez walki. Zrobi wszystko co konieczne, żeby powstrzymać tę katastrofę.

- Co się tutaj dzieje, Hartley? Czego oni chcą?- zwróciła się do recepcjonistki Debbie, kompletnie ignorując stojącego koło nich policjanta. Jego mina sugerowała, że coraz bardziej tracił cierpliwość. No cóż... Nie zamierzała się nim przejmować.

- Według nich nie możemy zorganizować wystawy. Wszystko przez ten ostatni krwawy obraz. Jeszcze chcą dla pewności skonfiskować oświetlenie i obrazy, żebyśmy nie mogli zorganizować wystawy!

- Może pani będzie bardziej... Komunikatywna- odezwał się policjant w stronę szatynki. Hartley obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, po czym oznajmiła, że poczeka przy recepcji. Kiedy stał do niej tyłem, wystawiła w jego kierunku środkowy palec. Niezbyt dojrzałe zachowanie, ale Debbie rozumiała jej złość.

- Przepraszam bardzo, ale na jakiej podstawie rekwirujecie przedmioty należące do galerii?! Ma pan jakiś nakaz?!

- Czy możemy porozmawiać na spokojnie?- zapytał mężczyzna, krzywiąc się. Mógł mieć około czterdziestu lat, ale nie wyglądał na standardowego, oschłego gliniarza. Może jego pytanie było całkiem rozsądne? Może spokojną rozmową zdziała więcej niż awanturą?

- Zapraszam do konferencyjnej.

Nie zaproponowała mu kawy, choć w pomieszczeniu znajdował się ekspres. Wiedziała, że jak zaproponuje to jednemu, zleci się więcej chętnych. Nie zamierzała usługiwać osobom, które panoszyły się po galerii jej wujka i utrudniały im pracę.

- Cieszę się, że jest pani na tyle rozsądna. Naprawdę nie przyszliśmy tutaj bez powodu. Chodzi o zbliżającą się wystawę.

Fluorescencyjną wystawę, która miała być wielkim wydarzeniem planowanym od dłuższego czasu, dopowiedziała ze złością w myślach. I której organizację znacząco utrudniacie.

- Tyle zdążyłam zauważyć. Co w związku z tym?

Mimowolnie pomyślała, że to pewnie przez te plakaty promocyjne, które krążą w sieci od jakiegoś tygodnia. Szczerze mówiąc, przedsprzedaż szła świetnie. Mniej więcej dwie trzecie biletów już były sprzedane, co lepszym wynikiem niż podejrzewali.

- Polecenia przyszły z góry. Chyba maczało w tym palce FBI. My tylko wykonujemy swoje obowiązki... Ze względu na ostatnie wydarzenia i realne zagrożenie seryjnego zabójcy, musi pani odwołać wystawę.

ArtystaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz