ROZDZIAŁ 36

158 11 4
                                    


Przez cały następny tydzień próbowałam się dodzwonić do Wiktora. Nie odbierał żadnego z moich telefonów. Pojechałam nawet do jego mieszkania, ale nikt mi nie otworzył. W pracy natomiast Gerard mnie unikał. I słusznie. Po dziesięciu dniach moje nerwy były na wyczerpaniu. Zaczęłam się denerwować. Przypomniałam sobie o jego warsztacie. Może tam jest, pracuje. Postanowiłam, że dziś po pracy tam pojadę. Załatwiłam, że Staś zostanie po szkole u Doriana, a ja odbiorę go później. Jadąc próbowałam sobie przypomnieć drogę. Byliśmy tam na chwilę, wracając z Gdyni, kiedy odwiózł Stasia na kolonie. Po godzinie błądzenia znalazłam to miejsce. Pali się światło. Jest nadzieja, że jest w środku Wiktor. Zapukałam. Drzwi otworzył mi młody chłopak.

-Tak? Słucham panią?

-Szukam Wiktora Borowskiego. Jest tu?

-A pani jest???

-Emilia Bronen, przekaż mu proszę, że przyjechałam.

-Pani Emilia? Dziewczyna szefa?

-Tak, on tu jest?

-Szef miał wypadek. Leży w szpitalu w śpiączce....

Chłopak opowiadał coś dalej, ale ja go nie słyszałam. Jakby ktoś wyłączył głos otoczenia, w którym się znajdowałam. Zauważył moje zachowanie i lekko mną potrząsnął.

-Proszę pani, wszystko dobrze? Zbladła pani. Proszę oddychać.- zdenerwował się chłopak.

Wzięłam kilka głębokich oddechów.

-Możesz powtórzyć?

-Zdarzył się wypadek. Spadł na szefa regał z materiałem. Ciężki regał. Kiedy go znalazłem, to już tak leżał.- opowiadał zdenerwowany.

-W którym szpitalu? Dokąd go zabrali?

-Do Kopernika na Nowe Ogrody.

I zanim się spostrzegłam już siedziałam w aucie. Musiałam opanować drżenie rąk. Uspokój się, nakazałam sobie. Kilka wdechów i ruszyłam z piskiem opon. Po drodze w mojej głowie pojawiały się najgorsze z możliwych scenariuszy. Musiałam odgonić te myśli. Szybko podjechałam pod szpital. Z trudem idzie się połapać, gdzie co jest w tym szpitalu. Ale udało mi się. Musiałam okłamać personel szpitala, że jestem kimś z rodziny, by mnie wpuszczono. Kiedy znalazłam właściwy numer sali bałam się wejść. Bałam się, w jakim on jest stanie. Jego pracownik mówił, że Wiktor jest w śpiączce. Nawet nie zapytałam tego chłopaka, kiedy to się stało. Od wesela minęło ponad dziesięć dni. W końcu zebrałam w sobie odwagę i weszłam do sali chorych. Jest tam, sam. Leży nieprzytomny. Wygląda koszmarnie. Podeszłam do niego i zapłakałam. Łzy leciały mi, jakby ktoś odkręcił kran. Załkałam cichutko. Bałam się go dotknąć, by nie zrobić mu krzywdy. Delikatnie złapałam go za rękę, pogładziłam włosy. Siedziałam przy nim.

-Wiktor. Mój kochany. Musisz się obudzić. Nie możesz sobie tak zostać w śpiączce. Musisz się obudzić i wyzdrowieć. Potrzebuję cię, my cię potrzebujemy. Nie możesz mnie zostawić samej - nadal płakałam, nie mogłam się uspokoić. - Nie zostawiaj mnie. Ja cię kocham głupolu. Słyszysz mnie? Kocham cię.

I właśnie zdałam sobie sprawę, że to prawda. Kocham go. Nie myślałam, że to jeszcze możliwe. A jednak stało się. Uśmiechnęłam się lekko. Tak, ja Emilia Bronen kocham tego oto Wiktora Borowskiego. Postanowiłam znaleźć lekarza, który powie mi, jaki jest jego stan. Po dłuższej chwili znalazłam doktorka, który go prowadzi. Okazało się, że przygniótł go ten okropny regał i złamał mu jedno żebro. Pękła mu śledziona i musieli usunąć ją operacyjnie. Ma lekkie wstrząśnienie mózgu. Ogólnie rokowania są dobre. Ponoć wczoraj go wybudzili ze śpiączki, która okazała się śpiączką farmakologiczną. Uff odetchnęłam z ulgą. Czyli on teraz po prostu sobie spał. Wróciłam na salę. Usiadałam obok niego i złapałam go za rękę. Skoro tylko śpi, a nie jest już w śpiączce, to poczekam, aż się obudzi. Zerknęłam na zegarek. Kurcze, już późno. Muszę młodego odebrać od kolegi, w końcu jutro ma szkołę. Postanowiłam wrócić tu jutro po pracy. Nachyliłam się, by cmoknąć go w usta, kiedy on odwzajemnił pocałunek. Wystraszyłam się, ale od razu przepełniła mnie radość.

"ZE STALI"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz