𝐋𝐨𝐬 𝐭𝐚𝐤 𝐜𝐡𝐜𝐢𝐚ł... | 𝐌𝐞𝐥𝐨𝐧

396 26 26
                                    

POV. John 」

Wchodziłem do swojego domu, w celu zastania tutaj Melanie. Jakąś godzinę temu dość ostro się pokłóciliśmy i od tamtej pory się do mnie nie odzywa. Tak naprawdę, to nie odzywa się do nikogo.

- Melanie? - odezwałem się, wchodząc do salonu - Melanie? - powtórzyłem trochę głośniej, ale nadal nic.

Zacząłem przeszukiwać wszystkie pokoje, lecz nigdzie jej nie było.

- Melanie, to nie jest śmieszne! Ja chce Cię przeprosić! - krzyknąłem tak, aby na pewno było mnie wszędzie słychać.

Chciałem wejść do łazienki, aby załatwić swoje potrzeby, ale była zamknięta więc poszedłem do drugiej.

Gdy już z niej wyszedłem, ruszyłem z powrotem do tamtej i nacisnąłem na klamkę jeszcze raz.

- Nie no... Przecież ich nie zamykałem... - powiedziałem, a po chwili zdałem sobie sprawę, że sprawdzałem wszystkie pokoje oprócz łazienek.

Ruszyłem do kuchni po nóż. Wziąłem go i próbowałem otworzyć drzwi od łazienki, co po jakiś paru minutach, w końcu mi się to udało.

- Melanie? - spojrzałem na podłogę i mnie zamurowało.

Na podłodze leżała Melanie... Jej lewa ręka była cała we krwi, a obok leżała żyletka.

- Melanie! - krzyknąłem, po czym szybko przy niej kucnąłem.

Delikatnie ją podniosłem i oparłem o swoje kolana.

- Melanie, proszę... Powiedz coś... - szepnąłem, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.

Przystawiłem głowę do jej ciała, aby wyczuć czy oddycha, ale nic to nie dało. Jedną ręką trzymałem Melanie, a druga zacząłem wyjmować z kieszeni telefon. Szybko wybrałem numer do szpitala i zadzwoniłem.

- Pomocy! Moja przyjaciółka się wykrwawia! - powiedziałem, gdy oni odebrali telefon.

- Spokojnie... Niech Pan da gps'a, a my zaraz przyjedziemy... - odpowiedzieli mi spokojnie.

Rozłączyłem się i szybko wysłałem im wiadomość z gps'em, a już po chwili w domu pojawili się medycy.

- Mogę jechać z Wami? - spojrzałem na nich - Błagam...

- Dobrze, może Pan z nami jechać - powiedział jeden z medyków i razem z resztą, oraz Melanie ruszył do karetki.

Po kilku minutach byliśmy już w szpitalu.

- Musi Pan poczekać na korytarzu... - powiedział jeden z ratowników.

- Ale błagam, uratujcie ją... - powiedziałem błagalnym tonem.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - odpowiedział poważnie, po czym wszedł do sali, zamykając za sobą drzwi.

Bez namysłu wybrałem numer do młodziutkiego, aby do niego zadzwonić.

- Halo? - odezwał się po odebraniu.

- Szpital - powiedziałem, a po chwili się rozłączyłem.

Zadzwoniłem później też do Walker'a, Tony'ego i paru innych osób, dla których Melanie jest ważna.

- Mam nadzieję, że ją uratują... - powiedział Walker, podchodząc do mnie.

- Ja też... - mruknął cicho Michael.

Po jakiejś godzinie, z sali wyszedł lekarz.

- Co z nią? - spytała szybo Lucy, podchodząc do lekarza.

Obok niej od razu pojawił się też Aden.

- Moje kondolencje... - odpowiedział lekarz.

- Nie... To nie może być prawda... - powiedziała Lucy, a jej głos zaczął się łamać.

- To Twoja wina - powiedział nagle Aden, odwracając się w moją stronę.

- Co? - spytałem, nie rozumiejac o co mu chodzi.

- Gdybyś wtedy trzymał język za zębami, to nigdy nie miałoby miejsca! - krzyknął, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.

- Aden, uspokój się... - wtrąciła Lucy - John'owi też zależało na Melanie. Na pewno jakby wiedział, że tak się stanie to nigdy by tego nie powiedział... - mimo iż mnie broniła, to w jej oczach mogłem dostrzec ciutke nienawiści i żalu.

Melanie umarła... Melanie... Dziewczyna, którą kochałem nad życie... Właśnie umarła...

- Będzie dobrze... - powiedział Michael.

Młodziutki podszedł do mnie, po czym mocno przytulił, co ja odwzajemniłem.

Zacząłem jeszcze spoglądać na innych. Widać, że wieść o jej śmierci bardzo nimi wstrząsnęła.

Mam tylko nadzieję, że Melanie mi kiedyś wybaczy...

『 TIME SKIP - Dwa lata później

POV. Michael 」

Byłem na cmentarzu, a właściwie to stałem przy dwóch grobach, które leżały centralnie obok siebie.

Na jednym widniał napis...

Melanie Blin.

A na drugim...

John Paterson.

Gdy odbył się pogrzeb Melanie, John nie mógł się pozbierać. Oczywiście razem z innymi codziennie próbowaliśmy go pocieszać, ale na marne.

Po dwóch dniach dowiedziałem się, że John popełnił samobójstwo. Strzelił sobie w głowę tak, że nie udało się go uratować.

Oczywiście, nie odszedł bez pożegnania. Napisał kartki dla każdego z nas. Były na nich podziękowania i inne takie. Napisał też, abyśmy żyli i dalej cieszyli się życiem, a los już tak chciał, że oboje umarli w młodym wieku...

- Mam nadzieję, że jesteście gdzieś tam razem szczęśliwi... - powiedziałem, lekko się przy tym uśmiechając.

Położyłem na ich grobach kwiaty, po czym ruszyłem do wyjścia.

Los tak chciał, aby umarli w młodym wieku... Zakochani na zawsze... Leżą teraz obok siebie, na wieki.

𝐎𝐍𝐄 𝐒𝐇𝐎𝐓𝐘 ;; 𝗳𝗶𝘃𝗲𝗰𝗶𝘁𝘆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz