Nigdy nie wierzyłam w przypadki. Uważałam, że wszystko ma jakiś sens - większy lub mniejszy i nic nie dzieje się tak po prostu. Tak było mi łatwiej. Wolałam uwierzyć, że przykrości, które mnie spotykały, coś ze sobą niosły. Że cały ten smutek i frustracja, które niekiedy nie dawały spokoju prędzej czy później przyniosą owocne plony. Wierzyłam w Boga i ufałam, że zsyła na mnie różne doświadczenia, by mnie umocnić. To pozwalało mi przetrwać. Ta myśl, że zawsze po burzy wychodzi słońce, napełniała mnie niesamowitą nadzieją. Właśnie dlatego nie miałam w zwyczaju się poddawać. Nieważne ile kłód spotkałabym na swojej drodze. Nieważne na jak wielką górę musiałabym się wspiąć. Nieważne ile okropnych ludzi spotkałabym w swoim życiu i nieważne, ile razy bym upadła... Wiedziałam, że za każdym razem się podniosę - z Bożą pomocą.
Choć, to nie oznaczało, że nie miałam gorszych dni. Dajmy na przykład dziesiąty grudnia - dzień, który na zawsze odmienił moje życie...
Wszystko zaczęło się jeszcze przed wyjściem z domu, gdy szykowałam sobie kolację. Okazało się, że w chlebaku ostała się ostatnia kromka chleba, którą na moje nieszczęście zdążyła pokryć już warstwa pleśni. Gdyby nie to, że byłam naprawdę głodna, pewnie olałabym temat. A tak... Zmuszona byłam coś zjeść, ponieważ czekał mnie naprawdę ciężki i pracowity wieczór. Postanowiłam więc, że zrobię sobie płatki z mlekiem. Ta opcja wydawała mi się korzystna, a nawet korzystniejsza niż same kanapki. W końcu mleko dostarczało organizmowi potrzebnego wapnia i minerałów, a poza tym... Kto normalny nie lubił płatków z mlekiem? W każdym razie właśnie tej myśli się trzymałam, dopóki nie okazało się, że nie posiadaliśmy już żadnego opakowania kukurydzianego przysmaku. Ostatnią deską ratunku były naleśniki. Nie przepadałam za nimi, a przynajmniej nie za tymi, które sama robiłam. Zawsze wychodziły mi dziwnie cienkie. Tym razem poszło mi całkiem sprawnie. Choć pierwszy placek był ohydny - zbyt tłusty i przypalony, to reszta smakowała całkiem nieźle - oczywiście polana dużą ilością syropu klonowego. Niestety gotowanie zajęło mi tyle czasu, że spóźniłam się do pracy. Nie zdążyłam włożyć na siebie nic szykowniejszego, więc pozostałam w czarnych, szerokich spodniach oraz spranej bluzie. Włosy przeczesałam jedynie palcami, by nie były tak napuszone, jak zazwyczaj.
Starałam się być jak najciszej z racji, że Colton już spał. Choć czekałam na niego całą poprzednią noc, wrócił dopiero nad ranem. Był kompletnie pijany, więc pomogłam mu się przebrać. Pewnie teraz nawet tego nie pamiętał. Położyłam go do łóżka, skąd do tej pory się nie podniósł. Odsypiał nieprzespane godziny, korzystając z dnia wolnego od pracy. Sama spędziłam resztę nocy na kanapie, czując, że właśnie tak powinnam była postąpić.
Samochód odpalił dopiero za trzecim razem, przyprawiając mnie o niemały zawał serca. To nie był ani czas, ani miejsce na tego typu utrudnienia. Musiałam dostać się do klubu szybko i sprawnie, co zrobiłam. Spóźniona o trzynaście minut, czego skomentować nie odpuściła sobie Paige. Widząc, jak w pośpiechu rozbieram się z płaszcza na zapleczu, przystanęła w progu. Najprawdopodobniej szła po butelkę jakiegoś alkoholu, który właśnie wyszedł. Zaplotła dłonie na piersi, przyodziewając charakterystyczny dla siebie, kpiący uśmiech.
- Co tym razem? Słoń stanął ci na drodze? - naśmiewała się z mojej nieporadności, wytykając wcześniejsze błędy. Nie moja wina, że poprzednim razem również spóźniłam się do pracy. Było to usprawiedliwione dużymi korkami. I owszem, moglibyśmy się spierać, bo - będąc dociekliwym, mogłam przecież wyjechać z domu wcześniej, jednak nie byłabym skłonna wdawać się w tak drobne szczegóły. Odwiesiłam płaszcz na wieszak, wsuwając do jego kieszeni czapkę i szalik. Przewróciłam oczami na jej uwagę, uśmiechając się sztucznie.
- Tylko wredna małpa - odgryzłam się, mijając ją w progu.
Sam klub nie przyprawiał mnie już o szybsze bicie serca, choć nadal wzbudzał podziw. Zaczynałam się w nim zadomawiać, o ile tak można było określić staż dwóch nocy - bo właśnie tyle już w nim przepracowałam. Do moich głównych obowiązków należało stanie za barem, chociaż często również kelnerowałam. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielki jest tutaj ruch i jak ogromna liczba osób przychodzi się zabawić. Lokal podzielony był na dwie sekcje. Razem z Lizą i Avą zajmowałam się dołem, natomiast Paige wraz z Doris pełniły wartę na górze, gdzie znajdowały się także Vipowskie loże. Korzystała z nich bogatsza część klientów, czemu nie można było się dziwić. Jeden wieczór w takim miejscu kosztował więcej niż moja miesięczna pensja. Mimo że hazard w całym klubie był zakazany, ta część budynku objęta była wyjątkiem. Często grywano tam w karty lub obmawiano interesy. Oczywiście przy butelce dobrego alkoholu i cygara.
CZYTASZ
A D D I C T I O N to desire #2 [+18] ✔
RomanceUWAGA! TA TRYLOGIA NIE JEST PRZEZNACZONA DLA OSÓB WYSOKO WRAŻLIWYCH. ZAKOŃCZONE II część trylogii Addiction Wyprowadzka z domu rodzinnego jest dla Valentiny ogromnym krokiem w dorosłość - podobnie jak zamieszkanie z chłopakiem. Jej marzenia o rozwij...