Treinta y uno

363 11 2
                                    

Włochy przyjęły nas bardzo gościnnie, obdarzając najwyższymi od stuleci temperaturami. Chłonęłam każdą sekundę spędzoną w tym kraju, tracąc poczucie, jakbym wciąż za czymś goniła. Uwielbiałam ten stan. Momenty, w których zdawaliśmy sobie sprawę, że najważniejsze to być tu i teraz były rzadkością, ale kiedy już nadchodziły, zasiewały w nas małe ziarenko, które z czasem zaczynało kiełkować. Było symbolem zmiany, jaka następowała w naszych umysłach.

Całe lata spędziłam na marzeniu o idealnym życiu. Dążyłam do perfekcji, złudnie twierdząc, że kiedyś uda mi się złapać ją za rękę. Żałowałam ludzi, którzy zbyt późno pojmowali, o co w tym wszystkim chodziło. Milion na koncie, wymarzona figura, czy dom... To nigdy nie miało końca - jak kołowrotek, w którym zamykano nas od najmłodszych lat. Chciałam być szczęśliwa, więc na oślep dążyłam za tym, co miało dać mi szczęście - ale go nie dawało. Bo na szczęście nie dało się zapracować, wytrenować go, czy kupić. Paradoksalnie, znajdowało się w nas samych, choć nie byliśmy w stanie go dostrzec, ponieważ nie przejawiało się w żaden materialny sposób. Należało je poczuć... Zmienić swoje nastawienie, zaakceptować rzeczy takimi, jakimi były, pokochać samego siebie i obdarzać miłością innych. Tym właśnie było szczęście - odkryciem, że na nie zasługiwaliśmy.

Czułam się tak bardzo wyzwolona... Wolność jeszcze nigdy nie określała mnie w tak dużym procencie, jak teraz! Przepełniała mnie na wskroś... Krążyła w każdej komórce mojego ciała, sprawiając, że niemal unosiłam się nad ziemią. Wręcz nie mogłam nasycić się obrazem zza mojego okna, zapachem jedzenia, które nagle zaczęło jakoś inaczej smakować, albo dotykiem, kiedy moje palce śledziły fakturę otaczającej mnie rzeczywistości. Byłam wdzięczna za każdą, nawet najdrobniejszą rzecz, jaka przytrafiła się w moim życiu. Za smutek, płacz, śmiech, sen, ból i radość... Za wszystkie niedogodności i chwile wzruszenia. Za to, że miałam wspaniały dom i za wszystkich ludzi, którzy weszli do mojego życia, choć na parę sekund. Sinusoida osiągnęła maksimum swojego wychylenia, przez co mogłam przysiąc, że nigdy nie czułam się lepiej.

- Powiedz mi coś o sobie - poprosiłam, wyciągając swoje łokcie z wody. Oparłam się na nich, podciągając nogi do brzucha.

- Co miałbym powiedzieć? - Zed przekrzywił swoją głowę do boku, spoglądając na mnie pod pochylonym kontem. Parująca z hotelowego jacuzzi woda nieco zasłoniła mi widok na jego osobę. Mężczyzna siedział po drugiej stronie zanurzony po klatkę piersiową. Wilgotne włosy przykleiły się do jego czoła, przez co wyglądał naprawdę kusząco. Przyłapałam się na tym, iż chciałam je zaczesać. Na szczęście w porę się powstrzymałam. To musiałoby wyglądać dziwnie, gdybym tak nagle się na niego rzuciła.

- Co chcesz - wzruszyłam ramionami. Tak naprawdę chciałam po prostu posłuchać brzmienia jego głosu i uniknąć natarczywego wzroku, który wbijał we mnie, odkąd tylko przyszliśmy na basen. Zdecydowałam się na kostium jednoczęściowy, by zdołał jakoś mnie zakryć, chociaż pod wpływem jego tęczówek i tak czułam się naga. - Zdradź mi coś, o czym nikt nie wie - wypaliłam, zaraz czując uderzające we mnie zawstydzenie. Dziękowałam Bogu, że moja skóra była już i tak czerwona od gorącej wody.

- Sama znasz mnie lepiej, niż ktokolwiek inny - zapewnił, oblizując dolną wargę. Zdziwiło mnie to wyznanie. Czy to możliwe, że dopuścił mnie do siebie bliżej, niż sądziłam?

- Więc chcę poznać jeszcze bardziej - rzuciłam, nim mój mózg zdołał przetrawić, czy aby na pewno było to dobrym posunięciem. Brunet uśmiechnął się jednak przeciągle, wynurzając swoją dłoń z wody. Wyciągnął ją w moją stronę, mówiąc:

- Chodź do mnie.

Z ociąganiem wsunęłam się na jego kolana, oplatając ręce wokół karku. Przytrzymał mnie w miejscu, łapiąc za biodra. Milczał przez chwilę, jedynie wpatrując się we mnie z uwielbieniem w oczach.

A D D I C T I O N to desire #2 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz