Treinta y cuatro

410 27 5
                                    

Prosto z lotniska pojechaliśmy do rezydencji Villina. Tam, zaraz po szybkim numerku, odzyskałam swój samochód. Z dna walizki wyciągnęłam pierścionek zaręczynowy, który wsunęłam na swój palec. Metal powrócił na właściwe miejsce, choć tym razem jakoś dziwnie się na nim układał. Po pełnym tygodniu nieobecności podążanie znajomymi uliczkami wydało mi się czymś abstrakcyjnym. Stanęłam na odpowiednim miejscu na podziemnym parkingu, po czym zgasiłam silnik. Zabrałam ze sobą walizkę i wjechałam windą na najwyższe piętro.

Na mojej twarzy wciąż błąkał się uśmiech. Czułam się... jakbym właśnie obudziła się z naprawdę długiego, ale pięknego snu. Energia przepełniała mnie na wylot. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś posądził mnie o zażycie jakiegoś gazu pobudzającego.

Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza pęczek metalowych kluczy. Włożyłam jeden z nich do zamka, a następnie przekręciłam w swoją stronę. Drzwi puściły, ułatwiając mi wejście do środka.

- Wróciłam! - krzyknęłam, zawiadamiając o swojej obecności. W przedsionku pozbyłam się obuwia oraz odwiesiłam na wieszak wełniany szal. Ciągnąc za sobą walizkę, przeszłam do salonu, gdzie zastałam Cola w towarzystwie... mojego ojca. Natychmiastowo pobladłam, czując, jak wiotkie stają się moje nogi. - Tata... - szepnęłam, przełykając głośno swoją ślinę. Mężczyzna siedział na fotelu z zaciętą miną. Przeskoczyłam wzrokiem na Coltona. Szatyn zajmował miejsce na kanapie, przez co widziałam jedynie tył jego głowy. Mogłam dostrzec jednak, jak mocno zaciskał swoją dłoń na podłokietniku.

- Zostawiłaś w pośpiechu - wychrypiał oschle Andrew. Ruchem głowy wskazał na leżący na stoliku, różowy sweter. Problem polegał jednak na tym, że nie należał on do mnie, a ojciec dobrze o tym wiedział. Nie raz widział, jak nosiła go na sobie moja rodzicielka. - Matka nalegała, bym ci go przywiózł. Ponoć masz do niego sentyment - dodał. Chwilę zajęło mi, zanim zrozumiałam, w co grał. Krył mnie. Nie wiedział nic o moim domniemanym wyjeździe do domu rodzinnego, a mimo to udawał, jakbym właśnie w nim spędziła ostatnie dni. Dlaczego?

- Tak... - zmusiłam się do kiwnięcia głową. - Dziękuję, nawet nie zauważyłam, że nie mam go przy sobie - odchrząknęłam cicho.

- Colton - zwrócił się do chłopaka, który na dźwięk swojego imienia uniósł podbródek. - Mógłbyś zostawić nas samych? - zapytał, choć przez ton, jakiego użył, jego słowa nie brzmiały, jak prośba, a rozkaz. Col ociągał się z odpowiedzią, jednak wkrótce westchnął ciężko, podnosząc się ze swojego miejsca. Gdy stanął bokiem, mogłam w pełni zobaczyć jego twarz. Była podpuchnięta i sina, jakby nie spał od co najmniej kilku dni.

- Pójdę do sypialni - zaoferował, idąc we wskazane miejsce.

- Nie - powstrzymał go ojciec, niemal drżąc z nadmiaru buzujących w nim emocji. - Wyjdź z mieszkania - nakazał. Stąpał na granicy i zdawać by się mogło, że lada moment oszaleje. Zdumiałam na ostry ton, jakim się posłużył. Zachowywał się, jakby szatyn był jego największym wrogiem, a nie przyszłym zięcia. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie jednak to, iż Col bez żadnego zająknięcia, wykonał jego polecenie.

- Tato... - zaczęłam, chcąc zapytać go o powód wizyty, oraz dziwne zachowanie. Ten jednak szybko mi przerwał, zrywając się gwałtownie z kanapy.

- Przez pięćdziesiąt cztery lata nikt nie zawiódł mnie tak bardzo, jak ty - wypłuł, podchodząc do mnie wolnym krokiem. Uchyliłam usta, gdy dotarł do mnie sens jego słów. Uderzył we mnie, jak fala tsunami, niemal zmiatając mnie z powierzchni ziemi. - Duże miasto zawróciło ci w głowie? - prychnął. - Jesteś niewdzięcznicą - zwracał się do mnie z tak wielką pogardą, jakby brzydził się, że w ogóle byłam jego córką. Coś boleśnie zakuło moje serce. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak oziębły w stosunku do mnie. Nawet gdy coś przeskrobałam, raczył mnie ojcowską cierpliwością i troską, a nie nienawiścią.

A D D I C T I O N to desire #2 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz