Epílogo

695 34 10
                                    

Stanęłam przed lustrem, wygładzając wełniany materiał bluzki. Poprawiłam niesforne kosmyki włosów, zaczesując je do tyłu. Skrzywiłam się, gdy pod palcami wyczułam szorstką powierzchnię końcówek. Powinnam była ponownie przejść się do fryzjera, by je odświeżył. Kolor stracił już na intensywności, przez co przestał wyglądać tak dobrze, jak na samym początku. Moja cera również błagała o zadbanie. Była blada i napuchnięta, jednak nie miałam wystarczająco dużo czasu, by móc to jakoś przykryć. O spotkaniu dowiedziałam się zaledwie dwadzieścia minut temu, kiedy to Zed napisał do mnie szybką wiadomość z prośbą o wspólne wyjście. Należałoby zaznaczyć, że określenie prośba było w tym przypadku niemałym naciągnięciem.

Przyjadę po ciebie o szesnastej - nie miało w końcu nic wspólnego z pytaniem.

Jednak nie odmówiłam. Nie mogłam. Nie miałam odwagi sama do niego zadzwonić, więc inicjatywa, z którą wyszedł, była darem od losu. Musiałam... Chciałam... A raczej zamierzałam w jakiś sposób ograniczyć naszą relację. Czułam dziwny uścisk w dole żołądka na samą myśl, że to miałoby się skończyć... jednak powinno było. Ojciec mówił prawdę. A ja musiałam wreszcie stawić czoła swoim słabościom. Słabościom, które przybrały postać bardzo przystojnego i cholernie kuszącego bruneta.

Z mocno bijącym sercem wyszłam z mieszkania. Coltona nie było w nim od rana, więc nie musiałam się głowić nad kolejnym kłamstwem, jakie mogłabym mu wcisnąć. Czułam ścisk, gdy zjeżdżałam windą i nie miał on nic wspólnego ze zmianą ciśnienia. Wzięłam jednak głęboki wdech i postarałam się uspokoić, gdy tylko zobaczyłam czerwone BMW. Myślałam, że Villin osobiście po mnie przybędzie, jednak ten wyręczył się Tonym. Mężczyzna jak zwykle uraczył mnie serdecznym uśmiechem, po czym zaoferował pomocną dłoń przy wsiadaniu.

- Zbiera się na burze - wysnuł, spoglądając na nadciągające nad Chicago ciemne chmury. Nie przepadałam za wyładowywaniami atmosferycznymi. Nie bałam się burzy, ale czułam swego rodzaju niepokój za każdym razem, gdy widziałam uderzenie pioruna.

Zdziwiłam się, że brunet na datę spotkania ustalił akurat tak ponury dzień. Zaraz jednak zreflektowałam się, orientując, że przecież nie miał wpływu na pogodę.

Przyjechaliśmy na plaże, co nieco wybiło mnie z rytmu. Myślałam, że Bryce zabierze mnie raczej do rezydencji, a nie na otwartą przestrzeń. Tym bardziej że w każdej chwili mogło zacząć padać. Objęłam się ramionami, kiedy pod warstwą wcale niegrubej bluzy pojawiła się gęsia skórka. Wiatr osiągał zawrotne prędkości, a w powietrzu można było wyczuć nadchodzącą burzę.

- Idź cały czas prosto. Zed czeka na ciebie przy molo - pokierował mnie ciemnowłosy, wskazując na wyłożoną kamieniami ścieżkę. Skinęłam głową, czym prędzej udając się we wskazanym kierunku. Dokładnie tak, jak powiedział brunet, znalazłam tam mężczyznę. Nie ściągając swojego obuwia, weszłam na piaszczysty grunt. Zed stał oparty na łokciach o drewniany pomost. Ubrany był w odświętny garnitur, a jego włosy falowały na wietrze. Przez większość czasu chodził ubrany w koszule, więc nie powinno było mnie to zdziwić, jednak teraz... Cholera... Wyglądał jakoś... inaczej. Sama przy nim prezentowałam się, jak doklejona na zdjęciu klasowym uczennica, której nie było podczas sesji. W za dużej bluzie i przetartych jeansach zdecydowanie rzucałam się w oczy - niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu.

- Cześć - mruknęłam, sygnalizując swoją obecności. Villin nie wydawał się nią zaskoczony, jakby już wcześniej słyszał moje kroki. Odwrócił się z uśmiechem na ustach. Rozchyliłam wargi, gdy zauważyłam, że trzymał w dłoniach bukiet kwiatów. Kielich jednego z nich miałam wytatuowany pod piersią.

- Valentino - wychrypiał, a jego oczy rozbłysły blaskiem. Westchnął, przybliżając się do mnie. Wyglądał na zrelaksowanego. Jego spokój idealnie kontrastował z szalejącymi na jeziorze falami. - To dla ciebie - oznajmił, oddając w moje ręce kwiaty. Przyjęłam je z lekkim wahaniem.

A D D I C T I O N to desire #2 [+18] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz