Krawiec nie popisał się, szyjąc za małe ubrania. Oczywiście nie prosił o zapłatę, widząc jak beznadziejnie leżały. Pergaminowa cera, na której plamy wątrobowe zaczęły się wyraźnie odcinać, przyśpieszony oddech czy też suchość w ustach objawiająca częstym popijaniem wody ze szklanki mówiły jednak, z jak wielkim trudem mu to przyszło.
Młodzieniec natomiast swoje marne samopoczucie znowu zrzucał na pogodę. W ciągu kwadransa potrafiło czyściusieńkie niebo pokryć gęstą warstwą ciemnych chmur, z których padał deszcz ze śniegiem. Po kilku minutach spaceru w takich warunkach ludzie przypominali drżące sopelki, nie mówiąc już o osobach ze schorzeniami układu krążenia.
Całe szczęście Alois uniknął mżawki, w samą porę docierając do kamienicy. Zajrzał do księgowego, kontrolując jego pracę, a następnie zaszył na kanapie, którą ktoś wystawił z mieszkania, ale nie udało mu się jej przeprowadzić przez wąskie drzwi wejściowe.
Flich już trzeci raz wyglądał przez szczelinę w drzwiach na korytarz. Szczelina pomiędzy drzwiami i futryną z każdym podejściem rozszerzała się, a chłopak przestawał garbić. Tym razem jednak gazeciarz nie ograniczył swojego psocenia jedynie do podglądania. Wyszedł bowiem z mieszkania, kierując ku właścicielowi kamienicy.
– Na pewno pan nie wejdzie? – spytał chłopak, błagając spojrzeniem, aby tym razem Alois nie odmówił. Mężczyzna pokręcił głową.
Flich złapał za swój kołnierzyk, zerkając za siebie. Koszula zapięta na ostatni guzik zatrzeszczała, gdy opuścił ramiona z rezygnacją.
– Mama mnie ugotuje... – szepnął, próbując nawiązać z Aloisem nić porozumienia.
Mężczyzna westchnął, nie zastanawiając się, czy upór chłopaka wynikał z wprawy w sprzedawaniu gazet, czy nalegań jego matki.
– Ale chętnie coś przekąszę – odparł natomiast Alois, dochodząc do wniosku, że na pewno mu to nie zaszkodzi. Chłopak odetchnął z ulgą.
Flich zasalutował, wbiegając pędem do mieszkania. Było stamtąd słychać rozgorączkowane dopytywanie pani Abernathy, co też Alois by chciał. Kiedy jednak zdecydowała się nie wysilać, chłopak wyszedł z talerzykiem i kilkoma ciasteczkami. Mężczyzna, ku jego uciesze i matki Flicha, od razu przeszedł do konsumpcji. Zawiesił się jednak w połowie kęsa, kiedy kątem oka dostrzegł, iż już przestało padać
– Która godzina?
– Chyba piąta. – Wzruszył ramionami Flich, poprawiając palcem kołnierzyk jasnoniebieskiej koszuli zapiętej pod samą szyją. Alois uśmiechnął się, dostrzegając w tym znajomą niechęć Reagana do mazidła, kiedy musiał ponownie ją zaaplikować w nieco mniej napiętej atmosferze niż bal. Chłopak napuszył się, wytykając go palcem. – To pana wina. Cały czas mam się ubierać jak pan.
Nigdy nie miałem ambicji na modowy autorytet, a tu proszę... – zażartował w myślach Alois.
– Jeśli rodzice coś ci każą, najwyraźniej tak jest dobrze – powiedział lekko, podszywając głosem autorytetem. – Po drugie zabierz palca, bo ci go odkroi zmienny.
Flich gwałtownie spuścił powietrze, przechodząc z nogi na nogę. Z oczu w kolorze miki błysnęła złość.
– Zmienni nie używają noży – stwierdził krótko.
Alois przycisnął językiem okruszek czekolady do podniebienia, delektując się rozpływającą po języku słodyczą. Przełknął ciasteczko, ciesząc, iż państwo Abernathy mieli wyjątkowo dobry gust, jeśli chodziło o słodycze.
– Ależ używają, tylko się z tym nie obnoszą – zaprzeczył mężczyzna, przyglądając kółeczkom jasnego ciasta upstrzonego pokruszoną czekoladą niczym piegami. Podniósł wzrok znad nich, gdy ciągnął dalej – A że żyją całe wieki, umieją się nimi posługiwać nawet lepiej niż my. Szczególnie, jeśli przychodzi do przypominania swoim poddanym ich miejsca – dodał, podszywając prawdę ironią tylko dla siebie zrozumiałą.
CZYTASZ
Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.I
FantasíaCzęść druga serii "Noruk" *** Południe po jednej stronie Rzeki. Północ po drugiej. To, co łączy ludzi, to granica, na którą spoglądają, gdy szukają winnych swoich nieszczęść. Bo przecież wszystko to wina zmiennych... Prawda, Republiko? *** Alois Ker...