Rozdział XXVII cz.II

13 5 3
                                    

Alois słyszał tupot wielu stóp. Jednolity rytm wskazywał na zmierzającą ku nim grupkę kilku milicjantów. W takiej liczbie powinni poruszać się jednak w innej części miasta, a nie pośród ruin.

Młodzieniec w jednej chwili poczuł mrowienie w prawej ręce i multum zapachów, które unosiły się w okolicy. Spróchniałe drewno, cement, pleśń, a także sztuczna woń materiału, z którego szyto wodoodporne mundury uderzyły Aloisa niczym obuch. Co gorsza jednak, zza zakrętu wyrosły sylwetki milicjantów, którzy swoją postawą zdradzali, iż nie mieli przyjaznych zamiarów.

Czwórka mężczyzn rozproszyła się, jakby Alois miał całe naręcze broni. W tamtej chwili żałował, że było inaczej.

Margaret, choć pobladła, spojrzała na milicjantów z niejaką wyższością. Alois wziął z niej przykład, stojąc murem przy niej.

Chciało mu się parsknąć. Pamiętał, że jeszcze kilka tygodni wcześniej komendantura nie musiała powoływać do służby niskorosłej części społeczeństwa. Czyżby na tym opierała się nowa strategia Szarych Koszul? Tworzenie jednostek o zróżnicowanych przeznaczeniach niczym kolejnych ras psów myśliwskich?

Milicjanci otaczali parę bez wymieniania między sobą żadnych uwag, co wykluczało możliwość, żeby przypadkiem znaleźli się w Dzielnicy Artystów. Co więcej, musieli już wcześniej ustalić, kto miał przemawiać w ich imieniu, bowiem też nikt poza osobnikiem z jasną przepaską na ramieniu nie wyszedł poza ustalony półokrąg.

Mundurowy o najmniej wrogiej postawie, zbliżył się do pary.

Margaret spiorunowała wzrokiem wyciągniętą ku nim rękę. Alois miarkował w sobie jednak wrogość. W innym wypadku mógłby zachować się wyjątkowo niestosownie. Mrowiąca prawa ręka i swędzenie dziąseł wróżyło, że poszłaby wtedy nie jedna przyłbica. Albo raczej jego kości, bo ponoć tworzywo, z którego wykonywano hełmy miało być kuloodporne.

Przecież tak naprawdę nie chciał nikogo bić?! Może dla Margaret by to zrobił, ale tylko gdyby zaszła taka potrzeba!

Przyłbica przesłaniała twarz mundurowego, toteż Alois nie widział, czy owy dostrzegał zmieszanie młodzieńca. W każdym bądź razie...

– Proszę pokazać dokumenty – powiedział uprzejmie mężczyzna.

Otoczenie popadających w ruinę budynków, a także odcięcie wszelkich dróg ucieczki, jakby Margaret i Alois mieliby ku temu powód, niwelowały starania o załagodzenie sytuacji. Młoda para jednak znała swoje miejsce w hierarchii mieszkańców Kariorum.

Aloisa piekły palce, gdy stały się puste po oddaniu malutkiej książeczki. Niby już nie raz poddawał ją weryfikacji służbistów, ale też nie czuł wówczas na sobie tak czujnych spojrzeń. A może był po prostu zmęczony? Noszenie lekkiej Margaret okazało się jednak za dużym wysiłkiem dla niego? Albo ostrożność wpajana mu usilnie przez Griffina przytaczała na myśl wyłącznie paranoiczne scenariusze?

W wypolerowanym hełmie dowódcy patrolu odbijało się niebo niczym w pokrywach skrzydeł żuka. Prędkimi ruchami palców także przywodził na myśl insekta – mróweczkę w wielkim systemie nadzorowanym przez królową. Kiedy przekartkował dowód Margaret, wziął pod lupę dokument Aloisa.

– Pan Kershaw? – spytał milicjant, dochodząc do ostatniej strony w malutkiej książeczce. Alois zmarszczył brwi, kiwając głową w potwierdzeniu.

Jego konsternacja pogłębiła się, gdy uprzejmy mundurowy kiwnął porozumiewawczo głową swoim ludziom. W ten sposób najniższy z grona odciągnął Margaret od młodzieńca, a pozostali go unieruchomili.

– Pójdzie pan z nami – zarządził dowódca stanowczo, na ile to było możliwe z jego usłużnym głosem. – I pani także.

Alois zwrócił spojrzenie jednak w stronę Margaret. Pomimo wyrobionego o niej przekonania kruchości, kobieta nie była bezbronna. Choć nadal tkwiła w uchwycie mundurowego, wierciła się niemiłosiernie. Co więcej! Deptała obcasami po stopach mężczyzny tak zaciekle, że nawet czarna przyłbica nie mogła stłumić zbolałych jęknięć.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz