Rozdział XVII

23 6 3
                                    

– Że co zrobiła?! – uniósł się Riff, łapiąc za swoje loki.

Alois kiwnął na to głową, powtarzając meritum swojej poprzedniej wypowiedzi:

– Zaprosiła nas.

Griffin uniósł ręce w górze. Zlitował się jednak nad swoimi nieprzystrzyżonymi włosami i nie wyrwał ich z cebulkami. Za to upuścił papierosa na chodnik. Nawet się tym nie przejął.

Aloisowi było bardzo ciężko uwierzyć, że aptekarza mogły dręczyć jakieś problemy. W tamtej chwili to nawet feralny urlop w Ezdenie mógł się w ogóle nie wydarzyć. Brakowało tylko Reagana i byłoby jak dawniej w tych krótkich chwilach młodzieńczej beztroski...

Może Alois i Griffin nie byli wcale tacy starzy, ale doświadczenia odbijały się w ich oczach. U właściciela kamienicy rozpalały szare spojrzenie, a u aptekarza gasiły, czyniąc je czujnym i przygnębiającym zarazem.

– Wybacz, ale brzmi jak pułapka – mruknął dyskretnie mag.

– Mi też.

Alois wyjrzał zza zakrętu alejki w poszukiwaniu Margaret. Tak jak ostatnim razem to przede wszystkim Wiktoria wychodziła z inicjatywą, tak tym razem to młodsza panna Weppler wykazywała się rozmownością wobec żony maga.

Park nadal nie był nadmiernie uczęszczanym miejscem, więc ciężko było wykluczyć, że Riff nie paranoizował, kiedy cały czas się rozglądał po okolicy. Natomiast sugestia komendanta uzmysłowiła Aloisowi o zasadności niepokoju maga. W takiej sytuacji nawet w krzakach mógł kryć się jakiś podsłuchiwacz albo chociaż jeden z tych technologicznych cudów z laboratoriów szpiegowskich. Boże, jak Alois tęsknił za czasami, w których wścibstwo ograniczało się jedynie do czułości własnego słuchu... Tym razem chociaż nie zauważył (jeszcze) nikogo idącego za nim niczym drugi cień.

Młodzieniec zaś ciągnął dalej:

– Ale jak nie pójdę, to będzie zniewaga dla komendantowej. – przekrzywił głowę na bok. – Nie dla niej? To od razu sędziego Maxwella, do którego mam pewną sprawę.

– Tego cudownego działacza? – zaintonował kpiąco Griffin.

Pewnie jak każdy mag z Kariorum aptekarz nadal żywił urazę do sędziego za bierność w czasie deportacji. Alois, ignorując emocje przyjaciela, kiwnął pojednawczo głową.

– Poza tym zacząłem proces w sprawie rozliczeń podatkowych. Nie mogę go do siebie zrazić – wyjaśnił Alois.

Gdyby Griffin jeszcze trzymał w tamtej chwili papierosa, pewnie znowu by go upuścił.

– Że co zrobiłeś?! – syknął mag pod ostrym spojrzeniem Aloisa.

Nie doszli do końca alejki, kiedy mężczyzna w kapeluszu wprowadził aptekarza w sprawę. Oszczędził mu szczegółów. Nie rozumiał jednak, dlaczego z każdym spokojnie wypowiedzianym słowem, Griffin purpurowiał. Ziemia wokół nich wibrowała łagodnie, jakby starając przypomnieć magowi, że jest na jego usługi.

Kiedy Alois skończył, Margaret oraz Helen z Ambrose były już daleko. Aptekarz wziął głęboki oddech, mrużąc oczy w wąskie szparki.

– Czyś ty do reszty zdurniał! – wycedził, a spomiędzy powiek błysnęła magia, która strząsnęła z pobliskich gałęzi martwe liście na kiełkujący trawnik.

Alois miał w tamtym momencie co najmniej jeden powód, aby odwdzięczyć się Griffinowi tym samym. Zacisnął ręce w pięści. Prawa ręka zapulsowała, a po ciele rozpłynęła się fala gorąca.

– No właśnie nie! – szepnął dobitnie Alois, mierząc z magiem na spojrzenia. Jak dotąd Griffin wysłuchiwał wszystkiego po cichu, nagle zaczął próbować powstrzymać go przed podjęciem dalszych działań. – Czy ja ci wyglądam na miliardera, żeby płacić takie sumy ot tak? – pstryknął palcami. Zabrzmiało to głucho przez rękawiczki.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz