Rozdział XXV cz.I

22 5 6
                                    

Alois prowadził kobietę pod rękę. Czuł się nieswojo, pozostawiając samochód w rękach portiera. Wszystko w nim krzyczało, aby nie wypuszczać kluczyków z dłoni. Ostatecznie powierzył swoją jedyną szansę na odwrót z zamku w rękach piegowatego służącego.

Jak się okazało, niebawem gdy już droga stała się bezdyskusyjnie przejezdna, także pojawiła się asfaltowa nawierzchnia prowadząca szerokim pasem do bram twierdzy.

Wystawił łokieć ku Margaret, która poprawiała granatowego boa wokół swojej szyi. Długie kryształowe kolczyki odbijały światło zdobnych lamp, rozświetlając hebanową czerń nisko upiętych włosów. Kobieta wsunęła mu pod ramię dłoń odzianą w koronkową rękawiczkę. Wyglądała po prostu obłędnie.

– Wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona Margaret. Dopiero wtedy Alois zauważył, że z jego wnętrza zaczął wydobywać się jakiś bardzo niski, wibrujący dźwięk. Gdy potrząsnął głową na boki, ustał.

– Tak. – uśmiechnął się delikatnie, podnosząc wzrok.

Alois zaczął ją prowadzić po schodach, nie puszczając jej palców.

Pachniała tak kobieco... Boże, Alois zachowywał się jak wykolejeniec! A jednak cóż mógł poradzić, że czuł ją? I to nie tak, jak obecność drugiej osoby. Czuł woń jej ciała tak inne aromatyczne rzeczy.

Budynek kongresu był pogrążony w lekkim półmroku rozrzedzanym płomieniami świec na ściennych świecznikach i kandelabrach. Na ścianach korytarza wiodącego ku sali balowej wisiały obrazy, które miały okazję zobaczyć ostatnich władców królestwa niegdyś tak szczycącego się z bycia spuścizną Makatzy. Czyż nie było ironią, że przedstawiciele rządu, który unicestwił monarchię, organizowali bal stylizowany na tamte czasy?

Alois za to cieszył się, że przy ogromie absurdalnych reform obyczajowych jeszcze nie wzięto pod młotek mody. Miał nadzieję, że nie dożyje czasów, gdy wcisną go w jakieś ciuchy, pewnie jak cały system, pozbawione smaku. Zdecydowanie lepiej prezentował się w surdutach i smokingach.

Płynnie przeszli do sali wybudowanej z myślą o wielodniowych zabawach polegających na upajaniu się winem, rozkoszowaniu smakami potraw, a następnie tańczeniu od zmierzchu po świt. Parkiet z najszlachetniejszego drewna błyszczał rudymi odcieniami brązu wchodzącymi gdzieniegdzie w bordo. Stoły zakryte obrusami i krzesła wykonane były z jaśniejszego gatunku, ale w podobnej tonacji.

Ludzie jednak nie tańczyli. Muzycy grali, lecz ewidentnie to spotkanie miało służyć wymianie plotek z różnych środowisk. Łączyło je zaś jedno - partia. Na stołach nie znajdowały się nawet przekąski. Jedynie niskie czarki stale uzupełniane winem przez kelnerów o drżących dłoniach.

Alois rozejrzał się po zebranych. Nikt ich nie przywitał, tak jak to miałoby miejsce w Ezdenie. Nie wiedział czy było tak lepiej, czy nie.

Margaret w tej kwestii miała więcej śmiałości i obycia, aby przyłączać się do pogrążonych w rozmowie grupek. Robiła to tak gładko, że nawet Aloisowi zdawało się, jakby już od dawna uczestniczyli w dyskusji. Musiał też przed sobą przyznać, że tylko dzięki Margo nie stał jak ostatni dzikus i obrzucał wszystkich naburmuszonym spojrzeniem.

W każdym bądź razie nie robiłby tego bez powodu. Wiele par oczu było skierowanych niego i Margaret, choć akurat w jej przypadku wyrażały przyjazne zainteresowanie. Alois natomiast odczuwał pewnego rodzaju deja vu, mając na uwadze ostrożność oraz zdystansowanie kierowane do niego.

Przynajmniej rozmówcy Aloisa mieli na tyle wysoką kulturę, aby nie pokazywać otwarcie wrogości, jeśli ową żywili

– Kto by pomyślał, że takie piękne kobiety zamieszkują północne rubieże – kokietował bezwstydnie złotowłosy mężczyzna, gdy Margaret zdradziła swoje pochodzenie.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz