Rozdział II

42 8 6
                                    

Alois roztarł sobie przedramię. Przesuwał wzrokiem po notatkach i dziesiątkach otwartych książek, które zakryły cały kuchenny stół. Zobaczywszy kroplę atramentu, która spływała ze stalówki, wsunął na nie skuwkę.

Mijał kolejny dzień nauki oraz przygotowań. Pogoda nie sprzyjała pracy intelektualnej. Padał deszcz ze śniegiem, a niebo zasnuwała gruba warstwa ciemnoszarych chmur. Ewentualną atmosferę senności skutecznie odpędzał jednak harmider panujący w kamienicy na przybycie listonosza.

Żadne drzwi na klatce schodowej nie miały oznaczonego numeru mieszkania, więc kurier musiał wykrzykiwać adresatów swoich wysyłek. Jeśli adresat w istocie mieszkał w kamienicy przy Węglowej, wówczas listonosz szedł do księgowego Vosa, który z racji swojej funkcji (czy też tuszy) przebywał większość dnia w swoim gabinecie. Przechowywał on list bądź paczkę do czasu przybycia zainteresowanego.

Kiedy przyszła odpowiedź z urzędu, Alois na całe szczęście był w mieszkaniu. Osobiście zatem wyszedł listonoszowi naprzeciw, legitymując się tymczasowym dowodem. Teoretycznie powinien wystarczyć, ale zastępczy dokument nie zawierał w sobie miejsca zatrudnienia ani danych posiadanego pojazdu (o ile się taki miało). Zabieganemu listonoszowi jednak starczało, więc nie robił problemów. W ten sposób zaczęły się tygodnie szykowania do rozprawy przerywane wizytami panie Deve, sporadycznymi wyjściami do Riffa po kolejne środki przeciwbólowe i dwukrotnym postawieniem znicza na grobie matki.

Na tamtą chwilę jednak Aloisowi już zbrzydły paragrafy o przechodzeniu majątku w razie braku dziedzica na rzecz miasta, krokach, które powinny być podjęte przez śledczych, a nie zostały wykonane czy też opiniach biegłych potwierdzających wersję wydarzeń młodzieńca. Podniósł się od stołu i sięgnął po parę białych rękawiczek na szafce przy drzwiach, a następnie wyszedł na klatkę schodową rozprostować kości.

Poprawiając materiał na każdym z palców, zszedł na parter, gdzie to listonosza obdzierano z korespondencji. Przynajmniej tak to brzmiało, gdy owy nie mógł się przekrzyczeć przez rozradowane, dziecięce zabawy. Alois przypatrywał się kobiecie, która podpisywała przyjęcie przesyłki i przepraszała za dwójkę dzieci szperających w przepastnym pudle. Trzymając niemowlę, odprowadziła listonosza wzrokiem, gdy ten uchylił kaszkiet i pognał w stronę deszczu.

Młody mężczyzna wzdrygnął się, gdy przywiało do wewnątrz zimna. Otarł ramiona, próbując rozgrzać ciało, jak to miało miejsce nad Rzeką. Wtedy też przypomniały o sobie blizny ukryte pod bandaną i rękawem koszuli. Jak dotąd nie lubił zimna, teraz miał wszelkie podstawy, aby go nienawidzić.

– Pan Kershaw! – zawołała dziewczynka o pucułowatych policzkach, wskazując palcem mężczyznę opierającego się o poręcz schodów.

– Czy może pani uciszyć te bachory!? – wrzasnął księgowy Vos z drugiego piętra.

Kobieta podbiegła do dzieci, prowadząc je do domu. Taki miała pewnie zamiar, kiedy, wołając "przepraszam", skierowała wzrok tam, gdzie jedna z jej pociech właśnie wymachiwała dłonią.

– Przepraszam bardzo, panie Kershaw – zaczęła nerwowo. Jej twarz poczerwieniała, gdy wodziła wzrokiem po dzieciach, jakby same w sobie stanowiły wytłumaczenie sytuacji. – Przyszła paczka od teściów... Uwielbiają rozpieszczać wnuki...

Alois rozumiał, że to był powód do radości. W czasach, kiedy południowców tropiło się po adresach wysyłanej korespondencji i paczek wielu traciło kontakt z bliskimi. Natomiast państwo Abernathy, jak sami twierdzili, mieli znajomego w urzędzie, który z kolei utrzymywał stały kontakt z notariuszem w ich rodzinnym mieście. W ten sposób zachowywali powiązania rodziny z pograniczem w tajemnicy. Naturalnie, ten sam "znajomy" miał zapewnić rodzinie papiery, które przedłożyli Aloisowi na dowód, że jeśli przyjmie ich pod swój dach, to będzie musiał się liczyć tylko z najbardziej dociekliwymi śledczymi.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz